– No to dlaczego wykluczyliśmy Tony'ego Austina jako cel zamachu? Zacznijmy rozważania przy takim właśnie założeniu.
– Nie możemy. Jak ci już powiedziałem, sporządziłem notatki o zamierzonych zmianach w moim egzemplarzu scenariusza. Wiele osób mogło znaleźć skrypt, przeczytać o kolejności wystrzałów. Chociaż moi adwokaci odebrali oświadczenia w tej sprawie od aktorów i ekipy technicznej, wszyscy zgodnie twierdzili, że nie mieli pojęcia o moich zamiarach.
– Przypuśćmy jednak, że chodziło o Tony'ego Austina, a wtedy nadal nie możemy wykluczyć Emily. Mogła mieć na twoim punkcie taką obsesję, że znienawidziła Austina za przyprawianie ci rogów i upokorzenie cię…
– Emily McDaniels – przerwał kategorycznym tonem – nikogo nie zabiła. Kropka. Nie potrafiłaby, jak i ty. – Uświadomił sobie, że kartki z samego spodu zawierają nazwiska jej głównych podejrzanych. Pochylił się nad ostatnią i uśmiechnął z ulgą: rozmowa najwyraźniej dobiegała końca. – Czyje nazwisko umieściłaś na końcu? – zapytał.
Julie popatrzyła na niego z zażenowaną miną.
– Tony'ego Austina.
Wyraz rozbawienia zniknął z twarzy Zacka; potarł dłonią czoło, jakby chciał zetrzeć nienawiść, jaka eksplodowała w nim, ilekroć pomyślał o Austinie, o tym… mordercy.
– Myślę, że to on. – Popatrzył na Julie, zatopiony we własnych myślach. – Nie, ja wiem! Ten drań zrobił to, a później zacierał z radości ręce, gdy ja zostałem aresztowany. Pewnego dnia, jeżeli pożyję dostatecznie długo…
Julie drgnęła, brutalność w jego głosie niemile ją zaskoczyła.
– Ale mówiłeś, że Austin nie miał grosza przy duszy – przerwała pośpiesznie. – Zabijając Rachel, która po rozwodzie mogła spodziewać się sporych pieniędzy, straciłby szansę wzbogacenia się.
– Jest zdrowo stuknięty. Kto może wiedzieć, co takiemu plącze się po głowie.
– Podobno miał kosztowny nałóg – narkotyki. Czyż nie interesowałby się, przede wszystkim, położeniem łapy na twoim majątku, by bez przeszkód móc sobie dogadzać?
– Ja już mam tego dość, naprawdę! – Ujrzał, jak twarz Julie blednie, i natychmiast pożałował wybuchu. Wstał, wyciągnął dłoń, by pomóc jej podnieść się i już łagodniejszym tonem dodał: – Na razie to zostawmy i zastanówmy się, co zrobić z resztą wieczoru.
W Julie natychmiast odezwała się potrzeba reakcji na ten wybuch. Tylko spokój, powiedziała sobie w myślach, nie pozwoli, by to, co wydarzyło się poprzedniej nocy, kiedykolwiek powtórzyło się.
ROZDZIAŁ 41
Dziesięć minut później siedziała w kuchni na taborecie, rozbawiona, bo w żaden sposób nie mogli dojść do porozumienia w sprawie spędzenia wieczoru.
– Sporządzę listę – zażartowała. Przysunęła do siebie brulion i ołówek. – Jak dotąd, zaproponowałeś jedynie kochanie się. – Opierając dłoń na jej ramieniu, z rozbawioną miną zaglądał do notatnika. – I kochanie się. I kochanie się.
– Tylko trzy razy? – zdziwił się ze śmiechem.
– Tak, a ja trzykrotnie się zgodziłam. Ale mieliśmy wymyślić, co będziemy robić wcześniej.
Już przedtem, gdy robiła notatki na karteluszkach, zwrócił uwagę na jej piękne, wyraźne pismo.
– Piszesz tak porządnie, słowa wyglądają, jakby wychodziły spod maszyny do pisania.
– Nic dziwnego – odpowiedziała z uśmiechem – poświęciłam temu długie lata. Gdy inne trzynastolatki zachwycały się twoimi filmami, ja siedziałam w domu i ćwiczyłam kaligrafię.
Oniemiał, słysząc o tak bezsensownej stracie czasu.
– Po co?
Julie powoli odwróciła się na stołku i popatrzyła mu w twarz.
– Bo prawie do dwunastego roku życia byłam analfabetką. Umiałam przeczytać najwyżej kilka słów, a napisać tylko własne imię, i to nie najbardziej czytelnie.
– Z powodu dysleksji czy czegoś podobnego?
– Nie, za często wagarowałam. Gdy opowiadałam a o mojej młodości, ten fragment opuściłam.
– Celowo? – spytał.
Wstała i obeszła ladę, by wziąć szklankę wody.
– Być może, choć nie przypuszczam, bym robiła to świadomie. Śmieszne, prawda? Bez zmrużenia oka przyznałam się do kradzieży, a podświadomie broniłam przed wyznaniem, że byłam analfabetką.
– Nie pojmuję, jak mogło się to zdarzyć osobie tak rozgarniętej jak ty.
Rzuciła mu spojrzenie, które sprawiło, że zapragnął wziąć ją w ramiona, całować miękkie wargi.
– Dla pańskiej informacji, panie Benedict, to może przytrafić się każdemu, a inteligencja nie ma tu nic do rzeczy. W tym kraju jedna na pięć kobiet jest analfabetką. Opuszczały lekcje, gdy były małe, bo potrzebowano ich w domu do pomocy przy rodzeństwie albo ich rodziny wciąż zmieniały miejsce zamieszkania, albo jeszcze z innych powodów. Później nie potrafiły nadrobić zaległości, więc zaczynały uważać się za nierozgarnięte i rzucały szkołę. I obojętne jaka była przyczyna, rezultat łatwo można przewidzieć: są skazane na ciężką pracę fizyczną przez całe życie lub stają się podopiecznymi opieki społecznej; dają sobą pomiatać mężczyznom, z którymi się wiążą, obrzucać obelgami z byle powodu, bo czują się bezsilne, wydaje im się, że nie zasługują na lepszą egzystencję. Nie możesz sobie nawet wyobrazić, co to znaczy żyć w świecie pełnym informacji znajdujących się poza możliwością twojej percepcji, ale ja pamiętam. Każda, najprostsza nawet sprawa, jak choćby odnalezienie drogi do właściwych drzwi, staje się problemem nie do przeskoczenia. Żyjesz w ciągłym strachu i wstydzie. Ciężko to znieść, więc wiele z nich udaje, że nie przejmuje się swą… ułomnością.
– A ty, czy wstydziłaś się, choć byłaś jeszcze całkiem mała? – zapytał, zaskoczony tym nowym aspektem jej dzieciństwa.
Skinęła głową, wypiła trochę wody i odstawiła szklankę.
– W szkole starałam się siadać w pierwszym rzędzie, by nie oglądać śmiejących się ze mnie dzieci. Przekonywałam nauczycieli, że źle widzę.
Zack z trudem radził sobie z rozszalałymi w nim emocjami. Wyobraził ją sobie jako dziecko, usiłującą jakoś przetrwać w obcym, obojętnym mieście.
– Powiedziałaś, że opuszczanie szkoły leżało u podstaw twoich problemów. Dlaczego nikt cię nie przypilnował?
– Byłam chorowitym dzieckiem, więc w pierwszej i drugiej klasie opuściłam dużo lekcji. Ale nauczyciele lubili mnie, dlatego otrzymywałam promocję. Nauczyciele nie powinni tak postępować, to idiotyczne i szkodliwe! Jednak zdarza się często, zwłaszcza w przypadku „grzecznych dziewczynek”. W trzeciej klasie już wiedziałam, że nie nadążę za resztą, więc zaczęłam wagarować i przestawać z dzieciakami z ulicy. Moi zastępczy rodzice mieli pełne ręce roboty z innym dziećmi, więc nie połapali się, że opuszczam szkołę, dopóki nie zatrzymano mnie za włóczęgostwo. Wtedy byłam już w czwartej klasie, beznadziejnie opóźniona.
– I zabrałaś się za „samochodowy interes” i drobne kradzieże, i gdyby nie Mathisonowie…
Uśmiechnęła się z zażenowaniem i skinęła głową.
– Kilka miesięcy temu przypadkowo odkryłam, że żona naszego woźnego nie umie czytać. Zaczęłam ją uczyć, ona przyprowadziła inną kobietę, ta z kolei następną. Jest ich teraz siedem, uczymy się w prawdziwej klasie. Gdy przyszły po raz pierwszy, nie wierzyły, że potrafię im pomóc. Były upokorzone, zrezygnowane i głęboko przekonane o swojej głupocie. Najtrudniej poszło z przekonaniem ich, że jest inaczej. – Zaśmiała się cicho i dodała: – Musiałam założyć się z Peggy Listrom, jedną z nich, że jeżeli do wiosny nie nauczy się odczytywać wszystkich napisów na ulicach i sklepach w Keaton, przez miesiąc będę zajmowała się jej dzieckiem.