– Witaj – rzuciła wesoło.
Zack uniósł wzrok i już nie mógł oderwać od niej oczu; szampan zaczął przelewać się przez brzegi kieliszka.
– Mój Boże! – powiedział pełnym zachwytu, zachrypniętym głosem, wzrokiem błądził po jej włosach, twarzy, całym ciele. – I ty byłaś zazdrosna o Glenn Close!
Wzrok Zacka mówił wszystko. Suknia była dokładnie tym, o czym marzyła. Makijażu i fryzury też nie wybrała przypadkowo. Próbowała rywalizować z tą piękną kobietą, którą znał, widywał na co dzień.
– Rozlewasz szampana – powiedziała cicho. Szczęście spływało na nią falami.
Syknął, odstawił butelkę i sięgnął po ścierkę.
– Zack?
– O co chodzi? – rzucił przez ramię, wyraźnie czymś przygnębiony.
– Jak ty mogłeś być zazdrosny o Patricka Swayzego?
Błysk jasnego uśmiechu informował, że Zack jest równie jak ona zadowolony z komplementu.
– Sam nie wiem – odrzekł krótko.
– Jakich piosenkarzy wybrałeś? – zapytała, gdy po kolacji, którą zjedli przy świetle świec, wkładał kompakty do odtwarzacza. – Jeżeli to Mickey Mouse, nie zamierzam z tobą tańczyć.
– Nie wykręcisz się.
– Skąd ta pewność?
– Bo lubisz tańczyć, najbardziej ze mną.
Pomimo żartobliwej wymiany słów, Julie zdawała sobie sprawę, że humor Zacka pogarszał się. Mimo że to on prosił, by potraktowali ten wieczór odświętnie, na jego twarzy coraz wyraźniej malowało się napięcie i smutek. Przekonywała samą siebie, że to rozmowa o morderstwie wprawiła go w ten dziwny nastrój. Nie chciała przyjąć do wiadomości drugiego wyjaśnienia: Zack rozważa odesłanie jej. Pragnęła z nim pozostać, ale rozumiała, że nie do niej należy ostateczna decyzja. Bo mimo że go kochała, tak do końca nie wiedziała, co on czuje, no, może poza chęcią przebywania w jej towarzystwie. W tym domu.
Za nimi, na płycie, Barbra Streisand właśnie nuciła pierwsze takty niezwykle romantycznej melodii. Gdy Zack wyciągnął do Julie ramiona, natychmiast zapomniała o wszystkich smutkach.
– To z całą pewnością nie Mickey Mouse – powiedział. – Odpowiada ci?
– Streisand to moja ulubiona piosenkarka. – Zadowolona, skinęła głową.
– Moja także. – Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
– Gdybym miała taki głos, śpiewałabym tylko po to, by móc słuchać samej siebie – rzekła Julie – słowami, które rozpraszałyby smutek. Śpiewałabym przy otwieraniu drzwi i podnoszeniu słuchawki telefonu, zawsze…
– Jest niesamowita – przyznał. – Taka skala głosu zdarza się raz na tysiąc… wyjątkowa, nieporównywalna.
Poczuła jego dłonie, wędrujące po jej nagich plecach; ujrzała, jak iskry w oczach przemieniają się w płomienie, i w niej także budziło się już pragnienie, tęsknota za słodyczą jego pieszczoty, za natarczywością pocałunku, za cudowną rozkoszą, jaką sprawiało jego ciało dążące do posiadania jej. Jakże podniecająca była świadomość, że doświadczy tego wszystkiego, zanim minie noc, że on pragnie jej równie gorąco. Ale co z jutrem, co z następnymi dniami? Walczyła z wszechobecnym strachem.
– Znałeś ją?
– Barbrę? Skinęła głową.
– Tak, kiedyś.
– Czytałam, że nie jest najprzyjemniejsza dla współpracowników. Zamyślił się na chwilę, szukając odpowiednich słów.
– Ma talent jak nikt inny. Wie, jak go spożytkować i nie lubi, gdy inni uważają się za lepiej w tej materii poinformowanych. Krótko mówiąc, nie znosi głupców.
– Lubiłeś ją, prawda?
– Bardzo.
Wsłuchiwała się we wzruszające słowa i zastanawiała, czy Zack zwyczajem innych mężczyzn słucha tylko muzyki, a ignoruje poezję słów.
– Piękna piosenka – powiedziała, bo bardzo chciała, by słuchał też słów, gdyż czuła, jakby pochodziły z głębi jej duszy.
– Cudowna poezja – przyznał. Starał się zachować równowagę ducha, powtarzał sobie, że jego uczucia odejdą wraz z nią. Spojrzał w twarz Julie; słowa piosenki Streisand jak strzały sięgały jego serca:
Nasze jutro ukryło się głęboko w twoich oczach…
W świecie miłości, głęboko w twoich oczach…
Jeden, dwa pocałunki, i obudzę to, co drzemie w twoich oczach…
Przez całe życie…
Lato, zimę, wiosnę, jesień…
Będę pamiętać moje życie, zawsze przy tobie.
Poczuł ulgę, gdy głos Streisand zamilkł i rozległa się piosenka duetu Whitney Houston-Jermaine Jackson. Julie wybrała tę właśnie chwilę, by oderwać policzek od jego piersi i popatrzyć mu w twarz; on spojrzał jej w oczy. Usłyszał słowa piosenki, a serce ścisnął mu żal.
Jak światło świecy w ciemną noc
W twych oczach połyskuje miłość.
Płomieniem rozświetli nam drogę,
jaśniejszym z każdym dniem.
Byłam słowem bez melodii,
Niezanuconą piosenką
Wierszem bez rymu, tancerką gubiącą rytm,
Ale pojawiłeś się,
Nikt mnie tak nie kocha…
Gdy piosenka ucichła, Julie westchnęła głęboko.
– Jaką dyscyplinę sportu najbardziej lubisz? – zapytała. Zrozumiał: banalną rozmową próbuje strząsnąć z siebie czar.
Palcami ujął ją pod brodę.
– Moje ulubione zajęcie – powiedział drżącym, ochrypłym głosem, którego sam nie rozpoznawał – to kochanie się z tobą.
Oczy Julie pociemniały miłością, której nie zamierzała już przed nim kryć.
– A twoja ulubiona potrawa?
W odpowiedzi pochylił głowę i ustami delikatnie musnął jej wargi.
– Ty. – I w tym momencie pojął, że wyrzucenie jej jutro ze swego życia będzie gorsze od szczęku więziennej bramy, zatrzaskującej się za nim przed pięcioma laty. By odgonić tamto wspomnienie, ciasno objął ją ramionami i zanurzył twarz we włosach. Zacisnął mocno powieki.
Na twarzy poczuł dłoń Julie, jej palce koiły napięcie.
– Zamierzasz jutro wysłać mnie do domu, prawda? – spytała rozedrganym głosem.
– Tak – zabrzmiało krótko i ostatecznie.
Wiedziała, protesty nie na wiele się zdadzą, ale nie potrafiła powstrzymać słów:
– Nie chcę stąd odchodzić!
Uniósł głowę i choć głos miał łagodny, odezwał się tonem pełnym zdecydowania.
– Nie utrudniaj rozstania.
Czy może być trudniej, pomyślała zrozpaczona, ale zaraz opanowała się i dała porwać teraźniejszości. Poszła z nim do łóżka, gdy o to poprosił, krzywiła twarz w uśmiechu na każde jego życzenie. Sprawił, że przeżyli wspaniałe chwile, i gdy wyczerpani leżeli obok siebie – ona w objęciach jego ramion – zwróciła ku niemu twarz i wyszeptała:
– Kocham cię, kocham…
Przycisnął palce do jej ust, uciszył słowa, które chciała powtarzać bez końca.
– Nic nie mów!
Oderwała wzrok od jego twarzy i pochyliła głowę. Pragnęła, by odpowiedział jej wyznaniem, nawet gdyby nie było prawdziwe. Chciała usłyszeć z jego ust te słowa, ale nie poprosiła. Wiedziała, że odmówi.
ROZDZIAŁ 43
Silnik blazera pracował, z rury wydechowej wydobywały się kłęby ciemnego dymu i zaraz rozpływały się w mroźnym powietrzu świtu. Stali obok samochodu.
– W prognozie pogody nie wspomniano, by miały wystąpić opady śniegu – powiedział Zack. Spojrzał w niebo, na różowawą poświatę wschodzącego słońca; na siedzeniu pasażera położył termos z kawą. Popatrzył na Julie, twarz miał spokojną. – Aż do Teksasu drogi powinny być przejezdne.