– Jesteś tu od dwunastu godzin, a jeszcze nie złożyłaś żadnego oświadczenia. – Ted w lusterku obserwował samochody niestrudzenie podążające za nimi.
Aż dwanaście godzin, pomyślała. Tak długo i ani jednej wolnej minuty na wspomnienie Zacka, rozpamiętywanie tych słodko-gorzkich wspólnych chwil, na odzyskanie sił, uporządkowanie myśli. Wstała wymęczona, a agenci FBI już czekali w salonie, by ją przesłuchać, i skończyli dopiero przed dwoma godzinami. Katherine zadzwoniła z propozycją, by Julie zamieszkała u niej i właśnie tam teraz jechali. I ciągle nie mogła uwolnić się od niemiłego przeczucia, że w domu jej byłej szwagierki Ted i Carl zamierzają zadać pytania, których nie śmieli postawić w obecności rodziców.
– Dlaczego nie pozbędziesz się tych reporterów? – spytała poirytowana. – Za nami ciągną się ich chyba setki, nie wierzę, by nie naruszyli jakichś przepisów.
– Burmistrz Addelson mówił, że odkąd dowiedzieli się o twoim powrocie, zjawiają się tłumnie w ratuszu. Oczekują od ciebie czegoś w rodzaju oświadczenia. W pełni korzystają ze swych uprawnień, jakie daje im pierwsza poprawka, ale, jak mi wiadomo, nie łamią żadnych przepisów.
Julie obejrzała się. Kawalkada samochodów ani na metr nie pozostawała w tyle.
– Zjedź na pobocze i ukarz ich wszystkich mandatami za przekroczenie prędkości. Jedziemy dziewięćdziesiąt mil na godzinę, więc oni robią to samo. Ted – dodała, nagle osłabła ze znużenia – nie wiem, czy uda mi się pozostać przy zdrowych zmysłach, jeżeli ludzie nie zostawią mnie w spokoju chociaż na chwilę.
– Jak zostaniesz na noc u Katherine – powiedział, obserwując w lusterku drogę – będziesz miała dość czasu na sen… po kilku pytaniach, moich i Carla.
– Jeżeli zamierzacie urządzić następne przesłuchanie – oświadczyła trzęsącym się ze zdenerwowania głosem, gdyż domyślała się, że braci nie zadowoliły odpowiedzi, jakich udzieliła agentom w jadalni poprzedniej nocy – uprzedzam, beze mnie.
– Tkwisz w tym po same uszy, moja panno! – rzekł ostrym tonem, jakiego nigdy wcześniej wobec niej nie użył. – Ja i Carl wiemy o tym, Ingram i Richardson domyślają się, tylko ty zdajesz się niedoinformowana. Postanowiłem, że porozmawiamy u Katherine, bo jej dom jako jedyny w Keaton ma elektronicznie otwieraną bramę i wysokie ogrodzenie, dzięki czemu nikt nas nie podsłucha. – W chwili gdy to mówił, nacisnął mocno hamulec i gwałtownie skręcił. Samochód patrolowy w poślizgu wpadł na prowadzący do domu Cahillów podjazd; pędzili pomiędzy drzewami ku bramie, która, sterowana z domu, już się otwierała. Jadące za nimi samochody z dziennikarzami pomknęły prosto, ale Julie zbyt była wyprowadzona z równowagi słowami Teda, by poczuć ulgę. Blazer Carla stał już zaparkowany na półkolistym podjeździe przed obszerną, zbudowaną z czerwonej cegły posiadłością Cahillów. Julie chciała już wysiadać, ale Ted położył jej dłoń na ramieniu.
– Myślę, że odbędziemy część naszej rozmowy na osobności, tutaj. -Zwrócił się do niej twarzą i położył ramię na oparciu siedzenia. – Jako twój obrońca nie będę musiał powtórzyć niczego, co usłyszę. Carl nie może korzystać z tego prawa, Katherine też nie.
– Obrońca? Zdałeś końcowe egzaminy?
– Jeszcze nie dostałem zawiadomienia – odpowiedział krótko. -Przyjmiemy, że tak, a brak wiadomości potraktujemy jako nieistotny szczegół.
Ogarniający ją zimny dreszcz nie miał nic wspólnego z wyłączeniem przez Teda silnika.
– Nie potrzebuję żadnego obrońcy!
– Myślę, że w najbliższej przyszłości przyda ci się.
– Dlaczego?
– Bo wczoraj nie powiedziałaś całej prawdy. Kiepsko kłamiesz, Julie, z pewnością z braku doświadczenia. Przestań patrzyć na mnie z takim oburzeniem, próbuję tylko pomóc.
Julie, by rozgrzać dłonie, wsunęła je w kieszenie swej wykończonej barankiem kurtki i zmieszana spuściła wzrok.
– No mów – nalegał – tę część nie dla uszu FBI.
Kochała Teda tak bardzo i od tak dawna, że nie mogła znieść potępienia malującego się na jego twarzy. Ale opanowała się, uniosła brodę i spojrzała mu w oczy.
– Czy dasz mi uroczyste słowo honoru, że nikomu nie zdradzisz tego, co ode mnie usłyszysz?
Na dźwięk udręki brzmiącej w jej głosie, odchylił w tył głowę i zaklął pod nosem:
– Siedzisz w tym głębiej, niż sądziłem!
– Nie wiem, co myślałeś, Ted. mam twoje słowo, czy nie?
– Oczywiście tak! – odrzekł gwałtownie. – Dla ciebie poszedłbym do samego piekła, Carl też! Chyba nie wątpisz.
Starała się zapanować nad wzruszeniem wywołanym słowami brata. Przypomniała sobie obietnicę, że nigdy więcej nie uroni łzy, i wzięła głęboki oddech.
– Dziękuję ci!
– Nie dziękuj, tylko mów, co nakłamałaś wczoraj FBI!
– Nie miałam zawiązanych oczu. Wiem, jak trafić do tego domu w Kolorado.
Widziała, ile wysiłku kosztowało go opanowanie się, nieokazywanie, co czuł.
– Co jeszcze?
– To wszystko.
– Naprawdę?
– Więcej nie kłamałam.
– A czego nie powiedziałaś? Co pominęłaś?
– Nic, co by nie było wyłącznie moją sprawą.
– Skończ te gierki ze swoim prawnikiem! Co opuściłaś? Muszę wiedzieć, by móc cię chronić, a jeżeli okaże się to dla mnie za trudne, znaleźć doświadczonego adwokata.
– Chcesz wiedzieć, czy z nim spałam? – Znużenie Julie nagle przemieniło się w gniew. – Bo jeżeli tak, to przestań kluczyć jak Richardson, zapytaj wprost!
– Nie czepiaj się Richardsona – równie gniewnie odpalił Ted. – Tylko on powstrzymuje Ingrama od wyrecytowania ci twoich praw. Ingram wie, że coś ukrywasz… może nawet domyślać się bardzo dużo… ale Richardson jest tobą tak olśniony, że pozwala ci się owinąć wokół małego palca.
– Richardson to gbur!
– A ty zdajesz się nie zauważać wrażenia, jakie robisz na mężczyznach. Richardson jest cały spięty – zauważył Ted – zupełnie stracił dla ciebie głowę. Biedny sukinsyn!
– Dziękuję za komplement! – burknęła Julie z ironią.
– Zamierzasz ciągnąć tę niepoważną zabawę czy wreszcie się dowiem, co ukrywasz przed FBI?
– A nie przyszło ci do głowy, że mam prawo do odrobiny prywatności i szacunku…
– Jeżeli się go domagasz, to nie pieprz się ze zbiegłymi więźniami…
Julie poczuła się jak po niespodziewanym uderzeniu w żołądek.
Bez słowa wysiadła z samochodu i trzasnęła drzwiami. Sięgała właśnie do dzwonka, gdy Ted przytrzymał ją za ramię.
– Co ty sobie właściwie wyobrażasz?
– Już ci powiedziałam o tej jedynej rzeczy, o której skłamałam, i która, gdyby wyszła na jaw, mogłaby narazić mnie na konsekwencje prawne – odrzekła Julie, przyciskając guzik dzwonka. – I zaraz opowiem tobie i Carlowi o tym, co tak was intryguje. Potem nie pozostanie już do powiedzenia nic.
Drzwi otworzył Carl.
Julie bez słowa przeszła obok niego do wyłożonego terakotą przedsionka i odwróciła się gwałtownie. Nie zauważyła Katherine, która właśnie schodziła po schodach. Wściekłym wzrokiem obrzuciła zaskoczonego Carla i z goryczą powiedziała: