– Inaczej myślałaś trzy lata temu, gdy występowałaś o rozwód -przypomniała Julie. – Powiedziałaś mi wtedy, że rozwodzisz się z Tedem, bo jest bezdusznym, pełnym ciągłych wymagań, nieznośnym egoistą, i jeszcze o wielu innych zarzutach.
– Trzy lata temu – zaczęła Katherine ze smutkiem – byłam zepsutą smarkulą, żoną mężczyzny, którego jedyną winą było oczekiwanie, że zachowam się jak żona, a nie niemądre dziecko. Wszyscy w Keaton, poza tobą, świetnie wiedzieli, że żaden ze mnie materiał na żonę. Zasady lojalności względem przyjaciółki nie pozwalały ci dostrzec tego, co rozgrywało się niemal pod twoim nosem, a ja nie miałam dość odwagi, nie byłam na tyle dojrzała, by przyznać się do winy. Ted szybko mnie przejrzał. Zbyt rycerski, by zniszczyć naszą przyjaźń, twoją wiarę we mnie, utrzymywał w tajemnicy, jaka jest ze mnie żona. Jedną z niewielu spraw, co do których się zgadzaliśmy, było ukrywanie przed tobą, że nam się nie układa.
– Katherine – przerwała Julie łagodnie – wciąż jeszcze go kochasz, prawda?
Całe ciało Katherine zesztywniało na dźwięk tych słów; utkwiła wzrok w olbrzymim diamencie w kształcie perły, błyszczący na palcu jej lewej ręki. Powstrzymując nerwowy śmiech, powiedziała:
– Jeszcze tydzień temu zanim twoje zniknięcie zmusiło Teda do rozmowy ze mną, odpowiedziałabym: nie.
– A teraz?
Katherine odetchnęła głęboko i spojrzała przyjaciółce w oczy.
– Tak jak to ładnie powiedziałaś o Zacharym Benedikcie, sypiałabym z twoim bratem przez resztę życia, gdyby tylko zechciał.
– Jeżeli tak właśnie czujesz – naciskała Julie – to co ma oznaczać pierścionek innego mężczyzny na twoim palcu?
– Już do mnie nie należy.
– Co takiego?
– Wczoraj zerwałam nasze zaręczyny, ale Spencer prosił, by jeszcze przez kilka tygodni nie rozgłaszać tego. Uważa, że daję się ponieść dawnym sentymentom, które odżyły, gdy znów zobaczyłam Teda.
Julie powstrzymała się od okazania radości i z uśmiechem zapytała:
– W jaki sposób zamierzasz odzyskać Teda? -I już z powagą dodała: – To nie będzie łatwe. Od rozwodu zmienił się; jest nadal przywiązany do rodziny, ale śmieje się o wiele rzadziej niż dawniej. Stał się daleki… jakby wokół niego wyrósł mur, nie do pokonania nawet przez Carla czy mnie. Sprawia wrażenie, jakby zależało mu tylko na zdaniu egzaminów prawniczych i rozpoczęciu własnej praktyki. – Zastanawiała się, jak w łagodnej formie przekazać prawdę. – On za tobą nie przepada, Katherine, czasami zdaje się wręcz cię nienawidzić – wypaliła bez ogródek.
– Też to zauważyłaś? – Katherine próbowała żartować, ale głos trochę jej drżał. – Ma ku temu powody – przyznała z powagą.
– Nie wierzę. Czasem dwojgu wspaniałych ludzi po prostu nie udaje się utrzymać małżeńskiego związku, chociaż żadne nie jest temu winne. To się nieraz zdarza.
– Gdy wreszcie zebrałam się na odwagę, by powiedzieć ci prawdę, ty próbujesz zrobić ze mnie anioła – odparła Katherine roztrzęsionym głosem. – A prawda jest taka, że rozwód nastąpił z mojej winy. Wyszłam za Teda z miłości, ale byłam taka zepsuta i niedojrzała, że nie rozumiałam, iż kochanie to również poświęcenie. To, co teraz powiem, zabrzmi dziwnie: uważałam, że mam prawo związania Teda małżeństwem ze mną, a potem do przerwy, do spędzenia kilku lat jako osoba niezależna, dopóki nie będę gotowa ustabilizować się. Już miesiąc po naszym ślubie zauważyłam – mówiła głosem pełnym pogardy dla samej siebie – że wszyscy moi przyjaciele wracają do college'u na jesienny semestr. A ja nie! Poczułam się męczennicą – dwudziestolatka, a już związana, pozbawiona radości studenckiego życia. Ted zarabiał wystarczająco dużo, by studiować i jeszcze opłacać moje czesne, wystąpił więc z najlepszą dla nas propozycją: mieliśmy sobie ułożyć zajęcia tak, by jeździć do Dallas razem. Ale mnie to nie odpowiadało. Wiesz, chciałam wrócić na Wschód i mieszkać z koleżankami, a z mężem spędzać tylko lato i ferie.
Julie walczyła z sobą, by nie okazać zaskoczenia tak dziwnym układem małżeńskim, ale Katherine była zbyt pochłonięta obwinianiem siebie, by cokolwiek zauważyć.
– Ted wskazał na niepraktyczną stronę takiego związku i dodał, że gdyby nawet chciał tak żyć, nie stać by go było na sfinansowanie mojego pobytu w Brooklinie. A więc z prośbą o pieniądze pobiegłam do tatusia, chociaż Ted wyraźnie mi tego zabronił, zapowiadał przecież, że nie weźmie centa od mojego ojca. Tatuś oczywiście powiedział Tedowi, że z przyjemnością opłaci moje studia, ale dumny Mathison odmówił. A to wprawiło mnie w furię. Od tego dnia rewanżowałam mu się, nie interesując się zupełnie domowymi zajęciami. Przestałam gotować, nie zajmowałam się praniem. Sam robił zakupy, przygotowywał posiłki, odwoził nasze rzeczy do pralni Kealingów, więc po mieście poszła fama, jaka to ze mnie beznadziejna żona. Mimo to – ciągnęła dalej Katherine – Ted przez cały czas nie tracił nadziei, że się opamiętam i zacznę zachowywać jak dorosła kobieta, a nie smarkula. Wiesz, czuł wyrzuty sumienia – Katherine popatrzyła w oczy Julie – że ożenił się ze mną, chociaż byłam taka młoda i nie miałam okazji poznać życia naprawdę. W każdym razie, jedynym małżeńskim obowiązkiem, który wypełniałam przez cały pierwszy rok naszego związku, było kochanie się, co – dodała z miękkim uśmiechem – z twoim bratem nie było znowu takie straszne.
Katherine przerwała i milczała tak długo, że Julie sądziła, iż wyznanie dobiegło końca. Ale była bratowa po głębokim westchnięciu mówiła dalej:
– Po jakimś czasie tatuś, który wiedział, jaka jestem nieszczęśliwa, bo bez przerwy wysłuchiwał moich narzekań, wpadł na doskonały, jego zdaniem, pomysł: własny, wspaniały dom uczyni ze mnie szczęśliwą żonę. Byłam taka dziecinna! Własny dom, z basenem i kortem tenisowym wydawał mi się najlepszym lekarstwem na wszelkie kłopoty. Ale tatuś martwił się, gdyż Ted zdawał się nieprzejednany w kwestii przyjęcia od niego jakiejkolwiek pomocy. Ja natomiast, idiotka, wierzyłam, że jeżeli postawimy Teda przed faktem dokonanym, nie pozostanie mu nic innego niż zaakceptowanie naszego pomysłu. A więc tatuś kupił ziemię na Wilson's Ridge. Potajemnie spotykaliśmy się z architektem, opracowując plany wymarzonego domu. Wszystko było moje, zastanawiałam się nad każdym szczegółem, każdą szaf ą, każdym kredensem. Zaczęłam nawet gotować Tedowi i zajmować się praniem; on wyobrażał sobie, że w końcu zdecydowałam się zostać prawdziwą żoną. Widział moją radość – cieszył się, choć nie znał przyczyny. Sądził, że dom rodzice budują dla siebie, by mieć coś skromniejszego, a ja nie wyprowadzałam go z błędu. Zresztą tak myśleli wszyscy w Keaton.
Tym razem Julie nie zdołała ukryć zaskoczenia. Przy Wilson's Ridge wznosił się olbrzymi, wspaniały dom, z basenem i kortami.
– To prawda – powiedziała Katherine, obserwując, jakie wywarła wrażenie. – Dom, w którym mieszkają doktorostwo Delorik, miał być mój.
– I co się stało? – zapytała Julie.
– Gdy dom był już na ukończeniu, zawieźliśmy tam Teda i tatuś wręczył mu klucz. – Katherine przeszedł dreszcz na wspomnienie tamtego dnia. – Jak możesz przypuszczać, Ted wpadł we wściekłość. Złościł się z powodu całej tej tajemnicy, oszukiwania go, z powodu niedotrzymania przeze mnie słowa, przed ślubem obiecywałam przecież, że w zupełności wystarczą mi jego pobory. Powiedział mojemu ojcu, zresztą całkiem uprzejmie, żeby poszukał kogoś, kogo stać będzie na utrzymanie posiadłości, i zostawił nas tam, przed bramą.
Ponieważ zdarzyło się to zaledwie kilka miesięcy przed początkiem procesu rozwodowego, Julie przypuszczała, że odmowa Teda przyjęcia tak hojnego daru stanowiła ostatni cios zadany ich małżeństwu.