Выбрать главу

– Tak – zablefował. – Właśnie, co to jest?

– To cykuta – padła pełna słodyczy odpowiedź.

– Dziękować Bogu, bo obawiałem się, że to zwykły czosnek. Jej śmiech zabrzmiał jak muzyka, a gdy ucichł, popatrzyli na siebie z życzliwością.

– Masz piękny uśmiech – powiedział cicho.

Spojrzała na niego spod gęstych rzęs i zażartowała:

– Chociaż tym jednym powinnam odróżniać się od ponurych gęb przestępców z rejestru FBI, nie sądzisz?

Uśmiech zamarł na twarzy Paula.

– Czy Benedict kontaktował się z tobą? To dlatego wymknęłaś mi się wczoraj i przyjechałaś tutaj? Dlatego dzisiaj rano dwa razy wspomniałaś o możliwości aresztowania cię?

– Masz zbyt bujną wyobraźnię. – Popatrzyła na niego i roześmiała się.

– Do cholery! – Zanim uprzytomnił sobie, co robi, wstał i zaczął iść w jej stronę. – Nie baw się ze mną w kotka i myszkę, Julie! Jak zadaję pytanie, oczekuję odpowiedzi. – Spojrzał przez ramię na Katherine. – Czy mogłabyś zostawić nas samych? – warknął.

– Oczywiście. Czyżbyś naprawdę wierzył, że Julie pomagała temu człowiekowi w ucieczce z więzienia? – spytała oburzona.

– Nie – rzucił ostro – chyba że da mi powód, bym sądził inaczej. Ale nie jestem do końca przekonany, czy nie chroniłaby Benedicta przed nami, gdyby pojawiła się taka możliwość.

– Chyba nie aresztujesz jej za coś, czego jeszcze nie zrobiła! – nie ustępowała Katherine.

– Nie mam zamiaru jej aresztować! Co więcej, uczyniłem wszystko, co w mojej mocy, by nikomu innemu nie przyszło to do głowy.

Na głos Julie odwrócił się. W jej pytaniu usłyszał wdzięczność i zaskoczenie.

– Naprawdę to zrobiłeś?

Paul zawahał się, czuł, że na widok tych oczu opuszcza go złość, potem skinął głową.

– Tak.

Przez chwilę pławił się w cieple jej uśmiechu. Potem Julie zwróciła się do Katherine:

– Odwołujemy cykutę! – Paul nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

Jeszcze nigdy nie jadłem śniadania w tak przyjemnej atmosferze, pomyślał. Pełen błogiego zadowolenia wstał, nalał sobie do filiżanki kawy, a w tym czasie Julie i Katherine wkładały naczynia do zmywarki. Jakże niezwykle miłe chwile, myślał, i doskonale wiedział, dlaczego tak się czuł. Jak odkrył, ku swemu zachwytowi, Julie Mathison, gdy wreszcie uznała, że kogoś lubi, hojnie obdarowywała taką osobę uczuciem bezwarunkowej przyjaźni. Od chwili gdy dowiedziała się, że czynił, co mógł, by nie została aresztowana, traktowała go z serdecznością, uśmiechała się, gdy powiedział coś wesołego, a gdy stawał się oficjalny i zaczynał zachowywać jak typowy agent FBI, obracała jego słowa w żart. I jeszcze sprawiła mu dużą przyjemność pytaniem o radę.

– Wczoraj – wyjaśniała – rozmawiałam z dyrektorem naszej szkoły, panem Duncanem. Zgodził się, bym jutro wróciła do pracy, ale tylko pod warunkiem, że starający się mnie dopaść dziennikarze nie zakłócą lekcji. Katherine uważa, że jedynym sposobem, by temu zapobiec i pozbyć się ich raz na zawsze, jest zwołanie wszystkich i złożenie przeze mnie szczegółowego sprawozdania z tego, co się wydarzyło, a potem udzielenia wyczerpujących odpowiedzi na ich pytania. Co o tym myślisz?

– Ma absolutną rację. Między innymi to właśnie chciałem zasugerować, zjawiając się tu dzisiaj rano.

Wyprowadzona z równowagi perspektywą tłumaczenia się przed kimkolwiek, Julie otworzyła szafkę i wstawiła do niej omlet.

– Nawet nie wiesz, jak mnie mierzi, że tłum obcych uzurpuje sobie prawo do wypytywania mnie o sprawy, które nie mają z nimi nic wspólnego.

– Potrafię to zrozumieć, ale masz do wyboru tylko dwie możliwości: albo teraz, na własnych warunkach, ułożysz się z prasą, albo pozwolisz, by drukowali o tobie zmyślone i krzywdzące informacje, i jeszcze próbowali dopaść na każdym kroku.

– Dobrze, zrobię tak, ale chyba wolałabym stanąć przed plutonem egzekucyjnym. – Julie westchnęła.

– Chciałabyś, bym ci pomógł?

– Zrobiłbyś to dla mnie?

Czyby to dla niej zrobił? – pomyślał z ironią. Dla niej uczyniłby znacznie więcej; pokonałby smoka… złapał lwa za grzywę… przeniósł górę. Na Boga… nawet wytarłby patelnię!

– Choćby dlatego, że to właśnie obecność FBI sprowokowała najazd prasy – podszedł do zlewu ze ścierką w ręce – powinienem tak postąpić.

– Nie wiem, jak ci dziękować – powiedziała Julie z prostotą. Starała się nie myśleć, jak bardzo przypominał Zacka, tego w dobrym humorze, pełnego uroku.

– Może podziękujesz mi dotrzymaniem towarzystwa w środę przy kolacji?

– W środę? – wykrzyknęła przerażona. – To wtedy jeszcze tu będziecie?

Smok, którego zamierzał zabić, uniósł łeb i ugryzł go w tyłek, lew zaniósł się rechotem nad jego głupotą, góra wynurzyła się ogromna i nie do ruszenia.

– Postaraj się nie okazywać aż takiego entuzjazmu – odparł zgryźliwie.

– Źle mnie zrozumiałeś – wyjaśniła przepraszającym tonem, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Naprawdę. Tylko nie znoszę, jak ktoś mnie śledzi i indaguje, nawet ty.

– A czy przyszło ci do głowy, że Benedict może przybyć tu za tobą, zagrozić ci? – Pod wpływem szczerych przeprosin, jeszcze bardziej serdecznego gestu, topniał w oczach. – Benedict to morderca, a jak sama przyznałaś, nie sprawiałaś mu żadnych kłopotów po tym, jak próbował uratować ci życie. A jeżeli zatęskni za twoim towarzystwem, za miłym poczuciem bezpieczeństwa, jakie zapewniałaś mu jako zakładniczka? A może uzna, że nie jesteś wobec niego lojalna i postanowi się zemścić, jak na swojej żonie?

– A może patelnia, którą wycierasz, postanowi zmienić się w lustro i zawiśnie na ścianie? – odparowała Julie. Pokręciła głową na sugestie, które najwyraźniej uważała za absurdalne.

W tej chwili Paul gorąco pragnął, by Benedict przyśpieszył tempa i uczynił jakiś krok przeciwko Julie. Wtedy uratowałby ją przed tym draniem i za jednym zamachem udowodniłby, że miał rację. Nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego intuicja z uporem podpowiadała mu, że Benedict zjawi się tutaj po nią. Albo przynajmniej spróbuje się z nią skontaktować. Niestety! Dave Ingram zupełnie nie podzielał tej opinii i, ku zażenowaniu Paula, o jego przeczuciach wyrażał się pogardliwie: własne zauroczenie osobą Julie każe mu wierzyć, że to samo przytrafiło się Benedictowi.

– No to co będzie z tą naszą środową kolacją? – zapytał. Sięgnął po drewniane kopystki i łyżki i je także wytarł do sucha.

– Nie mogę – powiedziała Julie. – W środowe i piątkowe wieczory uczę czytania dorosłych.

– W porządku, to może w czwartek?

– Byłoby miło – zgodziła się. Starała się odegnać nieprzyjemną myśl, że FBI tak długo zamierza sprawować nad nią kuratelę. – Czy mogę zabrać ze sobą Katherine?

– Dlaczego?

– Zaczynam czuć się tu osobą wysoce niepożądaną – od drzwi, ze śmiechem zauważyła Katherine.

Paul przechylił głowę i zamknął oczy. Na poczekaniu starał się wymyślić wytłumaczenie swego braku taktu.

– Zazwyczaj nie zachowuję się tak prostacko. Wiem, że jeżeli pojawisz się ty, Katherine, Dave Ingram będzie nalegał, byśmy spędzili wieczór we czworo, a nie mam specjalnej ochoty na jego towarzystwo. – Otworzył oczy i ujrzał rozbawione twarze obydwu kobiet, najwyraźniej ucieszonych jego konsternacją.

– Chyba mu wybaczymy – powiedziała Katherine.

– Też tak uważam – przystała Julie. Paul już dziękował Bogu za naiwność dziewcząt, gdy Katherine bez ogródek dodała:

– Kłamie jak z nut.

– Oczywiście – zgodziła się Julie i popatrzyła na niego z wszystkowiedzącym uśmiechem.

– A co do konferencji prasowej – Katherine z powagą zwróciła się do Paula o radę – gdzie ma się odbyć i kogo należy zaprosić?