Mijając ich, Jennifer kiwała im głową w milczeniu. Jedyną osobą, której zwierzała się ze swoich obaw, była Sarah Berków. Codzienne czuwanie jej także dawało się we znaki. Oczy Sarah były podkrążone od braku snu.
– Nie wiem, jak długo to jeszcze wytrzymam, Jen. Kiedy wreszcie dowiedzą się, co spowodowało śmierć tych dzieci?
Jennifer wiele razy zadawała sobie w duchu to samo pytanie i nie znała na nie odpowiedzi.
– Co nowego u Ellen? – spytała.
Sarah wzruszyła ramionami i pokręciła smutno głową. ip
– Szczerze mówiąc, sama nie wiem. Podobno jest z nią już lepiej, ale muszę wierzyć lekarzom na słowo. Jak myślisz, można im ufać? Chyba straciłam już resztki obiektywizmu. A ty?
– Próbuję im wierzyć. Dzisiaj powiedzieli mi, że stan Bena uległ poprawie.
Jennifer nie dawało spokoju to, co wyczytała w gazetach. Dręczyły ją koszmary, w których jej syna zabierały ze sobą anioły albo po prostu przestawał oddychać, powoli sztywniejąc na swoim izolowanym materacu. Wręcz obsesyjnie bała się, że Ben wkrótce umrze, i wciąż niepokoiła się o Courtney. Z każdym dniem Jennifer spędzała coraz więcej czasu nad inkubatorami swoich dzieci.
Przeczucie nadciągającej katastrofy krępowało jej ruchy niczym całun. Kiedy szła do swojego syna, powoli sunąc nogami po posadzce, wyglądała jak osoba cierpiąca na chorobę Parkinsona. Włosy miała potargane, a na twarzy ani śladu makijażu. Pracownicy szpitala czuli się nieco zakłopotani na widok Jennifer i unikali jej wzroku. Zamiast tego obserwowali jaz ukosa. Jennifer podeszła do inkubatora.
– Cześć, mój mały – powiedziała machinalnie.
Powoli pochyliła się, niczym żółw wyłaniający się ze skorupy, i obejrzała synka. Był taki bezbronny… Leżał nieruchomo w białej pieluszce i białych ochraniaczach na oczy, z jego gardła wychodziła rurka dotchawicza, a do małych bladych rączek miał podłączone kroplówki. Benjamin wcale się nie poruszał. Jennifer pochyliła się jeszcze bardziej, słysząc bicie własnego serca. Respirator rytmicznie rozprężał się ze stłumionym szumem i delikatna pierś Bena unosiła się. Ale poza tym…
Jennifer uniosła drżący palec i powoli przysunęła go do skóry swojego syna. Poczuła na zimnej ręce ciepły strumień światła lampy. Po chwili wahania dotknęła małego uda dziecka. Ben nawet nie drgnął. Jennifer poczuła ucisk w gardle. Musiała zebrać wszystkie siły, by zdobyć się na muśnięcie palcem jego dłoni. Ku jej zaskoczeniu paluszki dziecka powoli zacisnęły się na nim.
Wzruszenie ścisnęło Jennifer za serce. Łzy napłynęły jej do oczu, a podbródek zaczął dygotać. Co kilka sekund dłoń dziecka zaciskała się odruchowo na jej palcu. Dla Jen było to najcudowniejsze uczucie na świecie. Och, jakże chciała wziąć swojego syna w ramiona i przytulić do piersi! Stała nad jego inkubatorem przez dziesięć minut, z wilgotnymi oczami, pragnąc, by nigdy nie ustał ciepły dotyk małej rączki Bena. W końcu jednak musiała wyjść. Niechętnie zabrała palec i pochyliła się do ucha dziecka.
– Kocham cię, mały.
Kiedy ruszyła do wyjścia, powróciła dręcząca ją depresja. Jennifer co chwila oglądała się przez ramię, jakby lękała się, że zobaczy pusty inkubator. Wszyscy, którzy ją widzieli, kręcili głowami ze współczuciem.
Rodzina, lekarze i pielęgniarki robili wszystko, co w ich mocy, by dodać jej otuchy. Obejmowali ją i powtarzali najbardziej optymistyczne informacje. Kiedy to nie dawało efektu, odwoływali się do jej rozsądku. Do Jennifer nic jednak nie docierało. Stała pod drzwiami oddziału intensywnej terapii, nieruchoma jak posąg, wymizerowana i otępiała, wpatrzona w swojego syna.
– Morgan, unikasz mnie.
Zaskoczona, obróciła się na pięcie. Zza na wpół przymkniętych drzwi wyłonił się Britten, z zarozumiałym uśmieszkiem na ustach. Założywszy ręce na piersi, zrobił krok do przodu.
– Hugh – wykrztusiła Morgan.
– Wolałbym nie być zmuszony do tego, żeby na ciebie polować – ciągnął. – Chciałbym łączyć biznes z przyjemnością, rozumiesz? Wydzwaniam do ciebie bez przerwy i ciągle słyszę tę cholerną maszynę. Nie dostałaś moich wiadomości?
– Hugh, już o tym rozmawialiśmy.
– Tak, ale być może nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem wytrwały. Długotrwały związek jest jak umowa w interesach, a ja uznałem twój ą pierwszą reakcję za otwarcie negocjacji.
Morgan pokręciła głową.
– Wtedy, w czasie lunchu, mówiłam najzupełniej poważnie. Bardzo mi schlebia twoja propozycja, ale ja nie zamierzam angażować się w żaden związek, długotrwały czy inny.
Z jego twarzy nie znikał uśmiech.
– W miarę upływu czasu zmienisz zdanie. Myślę sobie, że…
– Być może masz niewielkie doświadczenie w stosunkach z płcią przeciwną, Hugh, ale ostatnimi czasy jest tak, że gdy kobieta mówi „nie", to właśnie to ma na myśli. Nie jest to jakiś sygnał, przejaw kokieterii, nie doszukuj się w tym drugiego dna. „Nie" to „nie". Prościej tego nie potrafię wytłumaczyć.
– Rozumiem. – Zacisnął wargi w wąską kreskę, a mięśnie żuchwy zaczęły mu drżeć. – To twoje ostatnie słowo? Nie ma szans, żebyś zmieniła zdanie?
– Przykro mi.
– No cóż. W takim razie, zjedzmy dziś razem kolację, by uczcić nasz niedoszły związek.
Wbrew sobie Morgan wybuchnęła śmiechem.
– Boże, „wytrwały" to nieodpowiednie słowo! Czego potrzeba, żeby dotarło do ciebie to, co mówię? Słownik mam ci przynieść czy jak? – Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
– Lubisz się ze mnie naigrawać, Morgan? Bawić się moim kosztem? Zwykle staram się nie wykorzystywać swojej pozycji, ale zrobię to, jeśli inaczej nie uda mi się ciebie przekonać.
Morgan szła dalej w milczeniu.
– Weźmy na przykład twoją siostrę.
Morgan zatrzymała się w pół kroku. Ogarnął j ą przenikliwy chłód. Rozdarta między strachem a wściekłością, odwróciła się powoli.
– Grozisz mi, Hugh?
– Droga Morgan – powiedział z obłudnym uśmiechem, unosząc ręce w pojednawczym geście. – Próbuję tylko cię przekonać, że mam poważne zamiary. Zamierzam nadal się z tobą spotykać i żeby to osiągnąć, wykorzystam wszystko, co się da. Twoją pracę, a nawet rodzinę. Jeśli uważasz ubezpieczenie twojej siostry za kartę przetargową, niech tak będzie.
Do Morgan dotarło, że przegrała. Britten był dziecinny i próżny, ale posiadał też ogromne wpływy. Ona sama miała już dość pracy w ubezpieczeniach zdrowotnych i jej odejście było kwestią czasu, ale rodzina… Legalnie czy nie, Britten mógł doprowadzić do rozwiązania umowy z Hartmanami.
Nawet kilka minut sam na sam z nim będzie potworną męką, ale nie da się tego uniknąć. Morgan spojrzała na niego z kamienną twarzą, usiłując zwalczyć pokusę zaciśnięcia zębów. Dopóki dzieci Jennifer były w szpitalu, nie mogła sobie pozwolić na obrażanie Brittena.
– Dobrze, Hugh, wygrałeś. Gdzie chcesz zjeść tę kolację?
Po kilku minutach, umówiwszy się z Brittenem na spotkanie, Morgan odwróciła się i wyszła z gabinetu. Ledwie zrobiła kilka kroków, wpadła na swoją sekretarkę. Janice najwyraźniej słyszała całą rozmowę.
– Jak długo tu stoisz? – spytała Morgan.
– Wystarczająco – odparła Janice sarkastycznym tonem. – Gdzieżbym śmiała przeszkodzić w narodzinach tak obiecującego romansu. Morgan pokręciła głową i westchnęła.
– Przyparł mnie do muru, Jan. Chryste, mam dość tego wszystkiego! Cokolwiek zrobię, będę żałowała.
– Na litość boską, Morgan, przecież nie musisz od razu wskakiwać mu do łóżka. Przynajmniej na razie. Może chce tylko zabrać cię na kolację.
– Nie, to nie jest zwykła randka. – Powiedziała jej o uciążliwych zalotach Brittena. – Wiesz, im dłużej się nad tym zastanawiam, tym większą mam ochotę oskarżyć go o molestowanie seksualne!
– To nie jest dobry pomysł – pokręciła głową Janice. – Przynajmniej jeśli chcesz zachować pracę. Doktor Hunt i bez tego ma cię na oku. Poza tym musisz pamiętać o siostrze. Głowa do góry, szefowo. Coś wymyślisz.