– No to co powinnam zrobić? Brad odetchnął głęboko.
– Na razie nie rób nic. Niech mu założą szwy, niech on sam zastanowi się nad tym, co się stało. Zepchnij go do obrony. Weź sobie dzień, dwa wolnego. Czy facet jest wariatem, czy nie, być może zrozumie, że zachował się jak idiota. Kto wie, może cię nawet przeprosi.
Morgan skinęła niepewnie głową i uśmiechnęła się.
– Dzięki, że mnie wysłuchałeś. Właściwie nie jestem pewna, czemu tu przyjechałam, ale dobrze, że to zrobiłam. – Zrobiło jej się zimno. – Wiesz, boję się sama wracać do domu. Nie chciałabym sprawiać kłopotu czy się narzucać, ale czy mogłabym przespać się u ciebie, na tej kanapie? – To żaden kłopot. Obok sypialni Michaela jest pokój gościnny. Chodź, dam ci świeżą pościel.
Zaprowadził ją do małego, ale wygodnego pokoju. Morgan była wyczerpana, jednak w jej głowie wciąż kłębiły się setki myśli. Wiedziała, że minie dużo czasu, zanim uda się jej zasnąć.
Rozebrała się, pozostając w samej bieliźnie. Wolałaby spać nago, ale uznała, że lepiej będzie mieć coś na sobie na wypadek, gdyby do pokoju wszedł Michael. Z ciekawości otworzyła garderobę. Powietrze wypełniło się wonnym zapachem drzewa cedrowego. Morgan weszła do środka i włączyła światło. Wisiały tam damskie ubrania, prawdopodobnie należące do żony Brada.
Morgan przypomniała sobie zdjęcie ładnej kobiety, które widziała w jego gabinecie. Przez kilka sekund myślała o niej. Brad prawie nic nie mówił o swojej żonie i teraz, Morgan czuła się jak intruz. Lękliwie przebierała w ubraniach dotąd, aż znalazła znoszoną flanelową koszulę nocną. W nadziei, że Brad nie będzie miał jej tego za złe, włożyła ją, zrzuciwszy bieliznę. Po kilku minutach leżała już w łóżku. Wkrótce zasnęła.
Brad, jak zawsze, obudził się o szóstej. Zaczął myśleć o Morgan. Mimo nieufności, jaką początkowo żywili do siebie, uprzytomnił sobie, że czuje się przy niej coraz lepiej. Co więcej, Morgan budziła w nim od dawna uśpione uczucia. Żadna z kobiet, które miał okazję poznać ostatnimi czasy, nie rozpalała jego wyobraźni tak jak ona. Kilka minut później zapukał do jej pokoju, pragnąc zaprosić ją na śniadanie.
Nie usłyszał odpowiedzi. Brad przekręcił gałkę i uchylił drzwi.
– Morgan? – powiedział cicho. – Morgan, wstałaś już? – Otworzył drzwi szerzej i wszedł na palcach do środka. Słabe promyki światła dziennego przedzierały się przez zaciągnięte zasłony. Brad wszedł w półmrok, zamykając za sobą drzwi.
Dostrzegł niewyraźny zarys głowy na poduszce i pasma włosów spływających na prześcieradło. Rozsunął lekko zasłony, wpuszczając więcej światła. Morgan wciąż spała kamiennym snem.
Leżała na plecach, z kocem ściągniętym do bioder. Było w niej coś, co obudziło w duszy Brada dziwną tęsknotę. Przyjrzawszy się Morgan dokładniej, zauważył, że ma na sobie jedną ze starych koszul nocnych jego żony. Stłumił budzący się w nim smutek i powoli usiadł na skraju łóżka. Dotknął czoła Morgan, odruchowo odgarniając kilka kosmyków.
Otworzyła oczy. Zobaczyła go niewyraźnie, jak przez sen. Nieuczesane włosy opadały mu na uszy, a poły szlafroka były rozchylone aż do pasa. Wydał jej się zaskakująco pociągający. Wciąż nie w pełni rozbudzona, uległa ogarniającemu ją pożądaniu. Bezwiednie uniosła ręce i objęła go za szyję.
W wypełniającym pokój bladym świetle twarz Brada powoli zbliżyła się ku niej. Ich usta delikatnie złączyły się w aksamitnej pieszczocie. Lekko rozchylone wargi Morgan były gorące i suche. Brad muskał je ustami, wędrując to w jedną, to w drugą stronę. Był zaskoczony tym, jak ciepła jest jej skóra. Po chwili Morgan dotknęła językiem jego ust i Brad poczuł, że jakaś siła zaczyna budzić się w nim do życia.
Powoli przesunął wargi w dół, by spocząć na szyi, w miejscu, gdzie czuć było szybkie bicie pulsu. Morgan jęknęła cicho i przywarła do Brada, miotana wzrastającym pożądaniem. Wsunęła ręce pod koc i podciągnęła koszulę nocną. Brad dostrzegł w słabym świetle zagłębienie o kształcie litery V w lekko piegowatej skórze. Jakież to irlandzkie, pomyślał. Im niżej, tym większe były brązowawe plamki, łączące się w wysepki o nieregularnych kształtach. Dłoń Brada powoli zsunęła się w dół. Wtedy Morgan chwyciła jego rękę i położyła ją na swojej piersi, mocno zaciskając.
Jej oddech stał się głębszy. Brad spojrzał Morgan w oczy i zobaczył w nich pożądanie. Ujął jej pierś w dłoń i kiedy musnął kciukiem otoczkę sutka, brodawka natychmiast zesztywniała. Morgan, splatając palce, pospiesznie złapała go za głowę i przyciągnęła do swojej piersi. Brad przez chwilę muskał wargami stwardniały sutek, zataczając językiem kręgi wokół brodawki. Potem zacisnął usta na jej piersi i przez kilka sekund ssał jaz zadowoleniem.
Morgan jęknęła. Puściła szyję Brada i zsunęła szlafrok z ramion mężczyzny. Pragnąc przywrzeć do jego nagiej piersi, wbiła mu palce w plecy.
Kiedy spletli się w uścisku, Morgan wygięła plecy w łuk i gwałtownie przywarła do Brada.
Zręcznymi ruchami ciała przesunęła go między swoje nogi. Czując dotyk materiału bokserek, niecierpliwie wcisnęła palce pod elastyczną gumkę, po czym je ściągnęła. Następnie chwyciła go za biodra, zatapiając paznokcie w umięśnionych pośladkach.
Brad był już mocno podniecony i Morgan poczuła, jak wsuwa się między jej nogi, by zaraz się wycofać. Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Było w nich napięcie, ale i odrobina niepewności.
– Czy…? – zaczął.
– Nie przejmuj się – szepnęła, uciszając go pocałunkiem. – Wzięłam pigułkę. – Przyciągnęła jego głowę z powrotem do piersi.
Bradowi udzieliło się pożądanie Morgan. Kiedy zaczęła wykonywać pod nim płynne, rytmiczne ruchy, podniecenie Brada sięgnęło zenitu. Pragnął jej. Zaczął napierać biodrami i wsunął rękę między jej nogi. Morgan odsunęła dłoń.
– Nie – powiedziała. – Ja to zrobię.
Kiedy poczuł dotyk jej ciepłych palców, nie mógł powstrzymać się od chrapliwego jęku. Wprowadziła go w siebie. Była nieopisanie mokra, miękka i gładka. Nogi kobiety objęły go w talii, a ich ciała rozpoczęły wolny, namiętny taniec. Kołysali się synchronicznie, przyspieszając w miarę, jak rosło pożądanie.
Brad całował ją po szyi, ramionach, piersiach. Wkrótce oboje przestali panować nad trawiącą ich namiętnością. Doszli razem na szczyt, po czym w cudownej eksplozji wzbili się jeszcze wyżej. Wreszcie, mokry od potu i rozdygotany, Brad delikatnie opadł na Morgan, dotykając policzkiem jej twarzy.
Po chwili wyśliznął się z niej i przewrócił na bok, z ręką na piersiach Morgan. Dotknął czubkami palców jej ust.
– Nie chciałem, żeby do tego doszło – powiedział.
– O Boże – odparła z udawanym oburzeniem. – Tylko nie mów, że jesteś nosicielem HIV.
– Nie, nie jestem. – Zawiesił na chwilę głos. – A ty?
– A skąd. Chyba nie chcesz przez to powiedzieć, że żałujesz? Uśmiechnął się.
– A jak myślisz?
– Myślę – powiedziała – że te twoje skrupuły będą cię kiedyś drogo kosztować.
Pocałował ją delikatnie w usta.
– Muszę wstać, Morgan, zrobić Mikeyowi śniadanie, a potem iść na obchód. Pogadamy, kiedy wrócę.
Kiedy wstawał z łóżka i wychodził z pokoju, Morgan z zadowoleniem odprowadzała go wzrokiem.
Nieco później, tego samego ranka, Hugh Britten wszedł do swojego gabinetu w siedzibie AmeriCare. Miał podbite oko i zszytą ranę na czole. Martin Hunt spotkał go na korytarzu i zapytał, co się stało, ale Britten nie odpowiedział. Nie odzywał się do nikogo i było oczywiste, że czuje się jeszcze gorzej, niż wygląda. Podszedł do biurka i włączył komputer. Załogował się do systemu informacyjnego Szpitala Uniwersyteckiego i ściągnął najświeższe dane na temat Benjamina Hartmana. Ku jego zdumieniu wyglądało na to, że mały najgorsze ma już za sobą. Wbrew wszelkim przewidywaniom dziecko nie tylko dzielnie się trzymało, ale jego stan nawet uległ poprawie.