Выбрать главу

Britten uśmiechnął się. Przeprowadził w pamięci szybkie obliczenia. Mały Hartman będzie musiał spędzić na oddziale intensywnej terapii jeszcze co najmniej dwa miesiące. Przy obecnych stawkach kosztowałoby to AmeriCare nie mniej niż ćwierć miliona dolarów. Britten wydął wargi i potrząsnął głową. Nie, do tego nie można dopuścić.

Morgan postanowiła posłuchać rady Brada i wziąć sobie kilka dni urlopu. Nie miała ochoty znów stanąć twarzą w twarz z Hugh Brittenem. Zresztą chciała pobyć w domu Brada, napawając się wspomnieniem ich porannego zbliżenia. Pragnęła się zrelaksować, wczuć w atmosferę jego domu, zastanowić nad przyszłością. Wczesnym przedpołudniem wreszcie wyszła i wróciła do domu. Potem pojechała do szpitala.

Pod oddziałem intensywnej terapii noworodków Morgan zobaczyła Sa-rah Berków, która podbiegła do niej z szerokim uśmiechem na twarzy i powiedziała, że jej córeczka ma się zdecydowanie lepiej. Jennifer natomiast wyglądała jeszcze gorzej niż ostatnio. Oczy miała zapadnięte i podkrążone z wyczerpania i braku snu. Pożółkłe twardówki pokrywała sieć małych czerwonych żyłek. Osłabiona i przygarbiona Jennifer wyglądała, jakby schudła o kilkanaście kilo.

Ani na chwilę nie opuszczała jej myśl, że małemu Benowi stanie się coś strasznego. Nie trafiały do niej żadne argumenty. A ponieważ stan chłopczyka zaczął się lekko poprawiać, obsesja Jen budziła niepokój.

– Jen, no co ty – powiedziała Morgan. – Nie pomożesz swoim dzieciom, zmieniając się w zombi.

W chrapliwym głosie Jennifer brzmiała nerwowość.

– Staram się, Morgan. Robię wszystko, co mogę. Wiem, że poświęcam Courtney za mało czasu, ale… jeśli ja nie będę pilnować Bena, to kto?

– Richard. Pielęgniarki. Ja. Nie możesz sterczeć przy nim od świtu do nocy.

– Muszę, nie rozumiesz tego?

– Dlaczego? – nie ustępowała Morgan. – Powiedz dlaczego!

– Wiem, że to niedorzecznie brzmi, ale jestem pewna, że jeśli nie będę go pilnować przez cały czas, stanie mu się coś złego tak jak tamtym dzieciom.

– Och, Jen, Jen – westchnęła Morgan. – Masz całkowitą rację, to brzmi niedorzecznie. Żyjesz w ciągłym stresie i przez to jesteś przewrażliwiona. Posłuchaj mnie. W tym szpitalu jest lekarz, którego zadaniem jest słuchanie pacjentów. To psychiatra, ale w sumie fajny facet. Polubisz go. Ma gabinet na dole i mówi, że chętnie się z tobą spotka, kiedy tylko zechcesz. Błagam.

– Nie podpuszczaj mnie – powiedziała Jen, uśmiechając się słabo. -Obiecuję, że do niego pójdę, kiedy tylko zabiorę Bena do domu.

Morgan pokręciła głową i sfrustrowana odeszła korytarzem. Choć była lekarką, nie mogła pomóc własnej siostrze.

Doktor Schubert poczynił specjalne przygotowania do operacji pani Ryan. By zapewnić dyskrecję, ustalił porę zabiegu na wczesny wieczór, po godzinach pracy kliniki. Przewidywał, że potrwa on dwanaście godzin. Wziął ze sobą tylko jedną asystentkę, osobę godną zaufania, która pracowała z nim od lat. Reszta personelu nie musiała nic wiedzieć.

Ryanowie przyjechali do kliniki w pełnej napięcia ciszy. Byli zbyt poruszeni, by rozmawiać. Oczy pani Ryan wypełniały się łzami. Wiedziała, że postępuje słusznie, ale bardzo związała się emocjonalnie ze swoim nienarodzonym dzieckiem.

Przyjechali o siódmej. Schubert nie miał zbyt wielkiej ochoty na wy-łuszczanie szczegółów zabiegu; na szczęście Ryanowie nie zadawali wielu pytań. Poprosił pacjentkę o podpisanie zgody na przedwczesny poród. Potem, kiedy przebrała się w fartuch, wprowadził ją do pokoju zabiegowego i poprosił o położenie na stole zabiegowym. Kiedy wsunęła nogi w strzemiona, odsłonił za pomocą wziernika szyjkę macicy. Była fioletowoszara, napuchnięta, co było efektem ciąży i pięciu poprzednich porodów. Schubert stwierdził, że rozwarcie jest już prawie centymetrowe. Zwilżył je jodyną, po czym chwycił przednią wargę instrumentem podobnym do widelca.

Na stole obok leżało kilka zawiniętych w plastyk paczek. Każda zawierała brązową, podobną do gałązki listownicę, długą na osiem centymetrów i szeroką na trzydzieści do sześćdziesięciu milimetrów. Schubert odwinął jedną z nich, chwycił w długie kleszcze i ostrożnie wprowadził do szyjki macicy. Listownicę są higroskopijne – wchłaniają wilgoć. W ciągu następnych kilku godzin staną się trzykrotnie szersze, doprowadzając do rozwarcia szyjki. Schubert wprowadził ich sześć.

Następnie wypemił plastykowy aplikator dużą ilością żelu prostaglandynowego i umieścił czubek pod szyjką macicy. Prostaglandyna miała spowodować skurcze macicy. Wcisnąwszy tłok, wprowadził trzydzieści gramów żelu do górnej części pochwy. Dolną natomiast zabezpieczył gazą, po czym ostrożnie wyjął wziernik i polecił pani Ryan, by usiadła.

Ponieważ prostaglandyna mogła też wywołać gwałtowne mdłości, biegunkę i gorączkę, Schubert dał pacjentce tylenol, a także środek przeciwdrgawkowy i przeciwwymiotny. Następnie zaprowadził ją do sali pooperacyjnej i polecił, by się położyła. Podłączył kroplówkę, po czym zaaplikował pani Ryan mieszankę silnego narkotyku i środka uspokajającego. Wkrótce kobieta zaczęła głośno chrapać. Wtedy Schubert wprowadził do kroplówki oksytocynę, lek wzmagający skurcze macicy. Teraz pozostawało tylko czekać.

Asystentka doktora zaprowadziła pana Ryana do sali pooperacyjnej, by mógł być przy żonie. Po zakończeniu przygotowań Schubert poszedł do swojego gabinetu i zamknął drzwi. Następne kilka godzin zamierzał poświęcić zaległościom w lekturze. Gdyby poczuł zmęczenie, miał tu wygodną kanapę. Włączył lampkę i wziął się do roboty.

O dziesiątej pani Ryan była już w pełnej fazie porodu. Listownice napęcz-niały do rozmiaru papierosów. Schubert usunął je i wyrzucił do kosza. Ku jego zadowoleniu szyjka macicy była już rozwarta na pięć centymetrów, a błony wybrzuszały się. Doktor uznał, że najlepiej będzie zaczekać, aż same pękną. Podał pani Ryan następną dawkę środków uspokajających, po czym wrócił do gabinetu, by się zdrzemnąć. Asystentka miała go wezwać, gdyby coś się działo.

Ledwie zasnął, rozległo się pukanie do drzwi. Schubert spojrzał na zegarek. Było kilka minut po północy. W sali pooperacyjnej pani Ryan stękała ciężko; choć nieprzytomna, zaczynała już przeć. Wieloletnie doświadczenie podpowiedziało Schubertowi, że takie jęki towarzyszą końcowej fazie porodu. Przeprowadziwszy szybkie badanie, stwierdził, że nastąpiło pełne rozwarcie, a błony są napięte i cienkie. Kiedy ich dotknął, pękły.

Na nosze chlusnęła ciepła, żółtawa ciecz, która wypełniła powietrze lekko alkalicznym fetorem. Nie wyjmując palców z pochwy, Schubert wymacał miękką masę – pośladki płodu. Dziecko było ustawione miednicą do szyjki macicy. Zaraz po wydobyciu pośladków i bioder wyłoni się klatka piersiowa, a potem głowa – choć w tym wypadku było to niewłaściwe określenie, ponieważ głowa jako taka nie istniała. Schubert przez chwilę przyglądał się, jak pacjentka prze, po czym zerknął kątem oka na jej męża.

– Jest pan pewien, że chce pan przy tym być, panie Ryan?

– Byłem przy narodzinach wszystkich naszych dzieci. Myślę, że żona chciałaby, abym i teraz jej nie zostawił.

– W czasie poprzednich porodów była przytomna, prawda? – zapytał Schubert. – Zwykle mąż zostaje na sali po to, by dzielić z żoną radość z narodzin dziecka. Ale pańska żona jest nieprzytomna. A ja nie jestem pewien, czy powinien pan to oglądać.

Pan Ryan odwrócił się, zamyślony. Po chwili skinął głową.

– Dobrze, to pan jest lekarzem. Pójdę do poczekalni. Proszę dać mi znać, kiedy już będzie po wszystkim.

Kiedy Ryan wyszedł, Schubert wziął się na dobre do pracy. Włożył jednorazowy fartuch chirurgiczny, przesunął pacjentkę na krawędź noszy i umieścił jej nogi w strzemionach. Pani Ryan parła nieustannie, ulegając niekontrolowanemu odruchowi pod wpływem nacisku pośladków płodu na podstawę miednicy. Na oczach Schuberta jej krocze zaczęło się wybrzuszać. Po chwili wargi sromowe rozwarły się.