Nie mogła oddychać.
– W takim razie chyba nie możemy tego zrobić.
Najwyraźniej wziął jej brak tchu za podniecenie.
– Będzie dobrze – powiedział, dotykając palcami drugiej ręki jej warg i wpychając kciuk do ust. – Możemy to zrobić inaczej.
Miała już żołądek w gardle. Zwymiotuje czy nie? Nie może teraz… nie może go zdenerwować. Sięgnął w dół, rozpiął spodnie i wyciągnął swój spęczniały członek. Wziął ją za rękę. Wyrwała się. Uśmiechał się i znowu chwycił jej rękę, zaciskając jej palce na penisie. Jęknął i odchylił się do tyłu.
Nie zrobi tego. Za nic nie weźmie do ust.
– Naprawdę wiesz, gdzie jest Timmy? – spytała raz jeszcze, przypominając sobie, że ma w tym jakiś cel.
Zamknął oczy i oddychał szybko.
– Och, dziecino, zrób mi dobrze, zrób to zawodowo, a powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć.
Dobrze chociaż, że zabrał od niej swoje łapska. Wtem przypomniała sobie, że w drugiej ręce trzyma papierosa. Zaciągnęła się mocno, aż się dobrze rozpalił. Ścisnęła penisa, wbijając w niego paznokcie.
– Co jest, kurwa?!
Otworzył oczy. Chwycił ją za rękę. Przytknęła papierosa do jego twarzy. Zawył, rzucając się na drzwi i złapał się za przypalony policzek. Wyciągnęła rękę do klamki. Schwycił ją za nadgarstki i zaraz wypuścił, bo kopnęła go kolanem w krocze. Pochyliła się po butelkę i kiedy chciał ją znów zaatakować, walnęła go w głowę. Zawył ponownie wysokim, nieludzkim głosem. Odskoczyła na bok, na swoje miejsce, wciskając się w zamknięte drzwi. Podciągnęła kolana i z całej siły, na jaką było ją jeszcze stać, zaczęła kopać obcasami w klatkę piersiową Eddiego, który po chwili wyleciał za drzwi.
Walnął jak długi w śnieg i błoto, ale zaczął się podnosić, gdy tylko Christine zamknęła drzwi samochodu, sprawdzając też te z drugiej strony. Walił w szybę, a ona walczyła z kluczykami. Chevrolet zaskoczył za pierwszym razem.
Eddie wspiął się na maskę, darł się i kopał w szybę. Drobna rysa rozrosła się w pajęczynę. Christine wrzuciła wsteczny bieg. Naciskając gaz, ruszyła do tyłu, o mało nie wpadając do rowu. Eddie spadł. Pozbierał się jednak, ale ona już wyjechała na drogę i sunęła podwoziem od dziury do dziury, rozpryskując na boki żwir.
Samochód wjechał w jakiś czarny tunel. Światła. Christine zaczęła naciskać guziki. Uruchomiła wycieraczki i radio, które nagle się rozwrzeszczało. Wreszcie znalazła właściwy przycisk i oświetliła sobie drogę, w samą porę, przed ostrym zakrętem. Nie dawała jednak rady, choć ostro kręciła kierownicą. Auto wyskoczyło z zasypanej śniegiem dziury, przedarło się przez ogrodzenie z drutu kolczastego i walnęło prosto na drzewo.
ROZDZIAŁ OSIEMDZIESIĄTY PIERWSZY
Nick zobaczył kościół we wstecznym lusterku, kiedy dżip pokonywał głębokie koleiny.
– Jesteś pewna, że widziałaś światło?
Maggie zerknęła do tyłu.
– Może to było odbicie, księżyc świeci.
Drewniana budowla pogrążała się w szarej ciemności, kiedy Nick skręcił ostro na cmentarz. Mając teraz kościół po lewej, spojrzał nań ponownie. Świątynia stała na środku zaśnieżonego pola, gdzie wysokie brązowe trawy przebijały się przez biel. Farba odpadła od ścian kościoła w zamierzchłej przeszłości, wystawiając na pokaz surowe, przegniłe drewno. Witrażowe okna zostały ukradzione, stłuczone albo zabite deskami. Nawet główne drzwi wejściowe zostały byle jak zabite dechami.
– To chyba światło – rzekł Nick. – W jednym z okien piwnicznych.
– No to sprawdź. A ja porozglądam się tu trochę.
– Mam tylko jedną latarkę. – Przechylił się ostrożnie, żeby jej nie dotknąć, i otworzył przegródkę na rękawiczki.
– Nie szkodzi, wystarczy mi to. – Zaświeciła mu w oczy maleńką latarką w kształcie pióra.
– No pewnie. Napatrzysz się przy tym co niemiara.
Uśmiechnęła się, a on uświadomił sobie, że jego ręka jest bardzo blisko jej uda. Wziął latarkę i wykonał szybki odwrót.
– Mogę zostawić włączone światła. – Co prawda świeciły prosto na drzewa nad rzędami kamieni nagrobnych.
– Nie trzeba, naprawdę.
– Nie rozumiem, dlaczego zawsze budują cmentarze na wzgórzach – powiedział, wyłączając reflektory. Siedzieli nieruchomo, nie spieszyli się, żeby wysiąść. Maggie nad czymś się zastanawiała, lecz nie zdradziła się, w czym rzecz. Czuł to od chwili, kiedy opuścili jego biuro. Czy chodzi o Alberta Stucky’ego? Czy to miejsce, ta ciemność, przypomina jej o nim?
– Dobrze się czujesz?
– Tak – powiedziała zbyt szybko, patrząc prosto przed siebie. – Czekam tylko, żeby oczy przyzwyczaiły się do mroku.
Cmentarz był ogrodzony płotem z drutu i stalowych palików. Bramka wisiała na jednym zawiasie, huśtając się i skrzypiąc, choć nie było ani krzty wiatru. Nick poczuł ciarki na plecach. Nie podobało mu się tu, nie znosił tego miejsca od czasu, gdy Jimmy Montgomery sprowokował go, żeby pobiegł i dotknął czarnego anioła.
Trudno było przeoczyć anioła, nawet nocą, bo wysoka kamienna figura wyrastała ponad innymi nagrobkami. Miała pokruszone skrzydła, co tylko dodawało jej grozy. Nick dobrze pamiętał Halloween sprzed prawie ćwierć wieku. Nagle uświadomił sobie, że jutro też będzie Halloween. Może to głupie, ale przysiągłby, że usłyszał jęki duchów. Głuche zawodzenie sączyło się z grobu, którego strzegł anioł.
– Słyszałaś to? – Rzucał wzrokiem wzdłuż rzędów grobów. Oświetlił je latarką, zdał sobie sprawę z własnej śmieszności i zgasił latarkę. – Przepraszam – mruknął, unikając jej wzroku, bo czuł, że Maggie mu się przygląda. Jeszcze raz się tak wygłupi i agentka specjalna O’Dell zacznie się zastanawiać, po co go ze sobą wzięła. Na szczęście nic nie powiedziała.
Sięgnęli za klamki równocześnie, jakby czytali w swoich myślach. I znowu klamka z jej strony tylko zaskrzypiała.
– Cholera jasna – mruknął. – Muszę to naprawić. Poczekaj.
Szybko obiegł samochód, żeby otworzyć drzwiczki. Raptem zatrzymał się bez słowa. Jak zaczarowany patrzył na plamkę księżyca na twarzy anioła, która świeciła dziwnym wewnętrznym światłem.
– Nick, nic ci nie jest?
– Nic, nic. – Jak to możliwe, że ona tego nie widzi? Przeniósł wzrok. – Pójdę tylko… Sprawdzę kościół.
– Zaczynam się ciebie bać.
– Wybacz. To tylko… ten anioł. – Wyciągnął rękę, rzucając strumień światła na kamienną postać.
– Chyba nie ożywa o północy?
Wyśmiewała się z niego. Spojrzał na nią. Jej twarz była poważna, co tylko dodawało sarkazmu jej słowom. Ruszył drogą do kościoła. Nie oglądając się, powiedział:
– Pamiętaj, że jutro jest Halloween.
– Zdawało mi się, że odwołaliśmy go! – krzyknęła za nim.
Uśmiechnął się i ruszył przed siebie. Bez wiatru było nieznośnie cicho, tylko w oddali pohukiwała sowa.
Nick starał się koncentrować na tym, co robi, nie zwracając uwagi na czerń, która pożerała go z każdym krokiem. To śmieszne, że dopuścił do siebie stare, dziecinne lęki. W końcu był tamtej nocy na cmentarzu. Dotknął anioła, a koledzy tylko patrzyli, żaden nie miał odwagi pójść za jego przykładem. Już wtedy był nieostrożny i głupi, bardziej bał się tego, co powiedzą inni, niż konsekwencji swych czynów. A jednak, jeśli pamięć go nie zawodzi, ziemia się nie otworzyła i nie pochłonęła go, chociaż miał wtedy wrażenie, że tak właśnie się stanie. Słyszał wówczas ten upiorny jęk. Tylko on go słyszał.
Z tej strony kościoła, która sąsiadowała ze starą polną drogą, nie było żadnych śladów. Znaczyło to, że Adam i Lloyd nie raczyli nawet wysiąść z wozu. Przejechali obok, żeby nie skłamać, gdy meldowali mu, że tam byli. Ciekawe, czy w ogóle się zatrzymali. Nie miał żalu do Adama. To jeszcze dzieciak, chciał zrobić dobre wrażenie, dlatego się nie wychylał. Ale Lloyd… niech to szlag. Lloyd był po prostu leniwy.
Nick kopnął śnieg i brnął dalej przez nienaruszone zaspy. Przykucnął przy jednym z piwnicznych okien i zapalił latarkę, świecąc do wnętrza przez zgniłe deszczułki. Było tam pełno skrzyń poustawianych w sterty. Coś się poruszyło w rogu. Strumień światła omiótł wielkiego szczura, który uciekał do dziury w ścianie. Szczury, o Jezu. Nienawidził ich.