Выбрать главу

– Pewnie zainteresuje was poranne wydanie „Omaha Journal”.

Hal rozłożył gazetę. Nagłówek na pierwszej stronie krzyczał wielkimi literami:

Morderstwo w stylu Jeffreysa. Kolejny zabity chłopiec.

– Co do kurwy nędzy? – Weston wyrwał gazetę Halowi i zaczął czytać na głos: – „Minionej nocy na brzegu Platte River, za Old Church Road, znaleziono ciało chłopca. Jak sugerują wstępne raporty, niezidentyfikowany dotąd chłopiec został zasztyletowany. Zastępca szeryfa, który pragnie pozostać anonimowy, powiedział: «Wyglądało, jakby drań go wypatroszył». Ciężkie rany klatki piersiowej zadawał swoim ofiarom stracony w lipcu tego roku seryjny morderca Ronald Jeffreys. Policja nie wydała jeszcze oświadczenia w sprawie tożsamości chłopca ani powodu jego śmierci”.

– Jezu. – Nick splunął, czuł już nudności.

– Cholera, Morrelli, masz natychmiast zamknąć gęby swoim ludziom.

– Jest gorzej – rzekł Hal, patrząc na Nicka. – Artykuł podpisała Christine Hamilton.

– Kto to jest, u diabła, ta Hamilton? – Weston przeniósł spojrzenie z Hala na Nicka. – Proszę, tylko mi nie mów, że to jedna z twojego haremu, że ją posuwasz.

Nick siadł ciężko na krześle. Jak mogła mu to zrobić? Nie próbowała go nawet uprzedzić, skontaktować się z nim. Obaj mężczyźni wpatrywali się w niego, czekając na wyjaśnienia.

– Nie – odparł Nick powoli. – Christine Hamilton to moja siostra.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Maggie O’Dell zrzuciła zabłocone adidasy w holu, zanim jej mąż, Greg, przypomniał, żeby to zrobiła. Tęskniła za dawnym, niedużym, zapchanym mieszkankiem w Richmond, choć wiele zyskali na nowym miejscu położonym wygodnie między Quantico i Waszyngtonem. Od czasu gdy kupili drogi apartament w luksusowej okolicy Crest Ridge, Greg nabawił się obsesji na punkcie swojego wizerunku. Nie tolerował w mieszkaniu najmniejszego brudu, co było łatwe do osiągnięcia, ponieważ oboje byli tam gośćmi. Ale Maggie nie znosiła teraz przyjeżdżać do domu, który pochłaniał jej miesięczną pensję, ponieważ czuła się tu jak w hotelu. Co prawda zarówno ona, jak i Greg, przywykli do hoteli, ale…

Ściągnęła wilgotną bluzę i natychmiast poczuła przyjemny dreszcz. Był rześki jesienny dzień, jednak Maggie spociła się po bezsennej, niespokojnej nocy.

Zwinęła bluzę i idąc do kuchni, rzuciła ją do brudów. Była tak nieuważna, że nie trafiła do kosza z praniem.

Stanęła przed otwartą lodówką, której wnętrze bezlitośnie zdradzało brak domowych talentów u obojga małżonków. Na półce leżały resztki chińszczyzny, pół bagietki w plastikowym worku i pudełko po trudnym już do zidentyfikowania jedzeniu na wynos. Maggie chwyciła butelkę mineralnej i zatrzasnęła drzwi lodówki. Trzęsła się z zimna, miała na sobie tylko szorty, przepocony podkoszulek i sportowy stanik, który przykleił się do niej jak druga skóra.

Zadzwonił telefon. Rozejrzała się po nieskazitelnych półkach i przed czwartym dzwonkiem chwyciła aparat z nieużywanej mikrofalówki.

– Słucham?

– O’Dell, tu Cunningham.

Przejechała palcami przez ciemną krótką czuprynę i wyprostowała się, słuchając z uwagą.

– Cześć. Co się dzieje?

– Dzwonili do mnie z biura w Omaha. Mają tam zamordowanego chłopca. Takie same rany, jakie zadawał seryjny zabójca, który działał na tamtym terenie jakieś sześć lat temu.

– Znów ruszył na łowy? – Maggie zaczęła chodzić po kuchni.

– Nie. Tamten to był Ronald Jeffreys. Nie wiem, czy pamiętasz, zabił trzech chłopców…

– Pamiętam – przerwała mu, wiedząc, że nie cierpi długo coś wyjaśniać. – Zdaje się, że wykonali na nim wyrok w czerwcu czy w lipcu?

– Tak… tak, chyba w lipcu. – Cunningham miał zmęczony głos.

Maggie wyobraziła go sobie w biurze za stosami dokumentów, chociaż było właśnie sobotnie popołudnie. Słyszała, jak szeleści papierami. Znając dyrektora Kyle’a Cunninghama, wiedziała, że ma przed sobą wszystkie dokumenty sprawy Jeffreysa. Na długo zanim zaczęła pracować pod jego kierownictwem w Wydziale Badań Behawioralnych, miał czułą ksywkę „Jastrząb”, bo nic nie umykało jego uwagi. Jednak ostatnio wzrok mu osłabł, a powieki puchły od ciągłego braku snu.

– A więc może to naśladowca. – Zatrzymała się i otwierała kolejne szuflady, szukając pióra i papieru, żeby robić notatki, lecz znalazła tylko pedantycznie złożone ścierki i sterylnie czyste naczynia poustawiane w nieznośnie równych rzędach. Nawet korkociąg i otwieracz do puszek leżały płasko w odpowiednich rogach szuflady, nie dotykając się. Maggie wyciągnęła lśniącą chochelkę i położyła ją odwrotnie na kilku innych sztućcach. Zadowolona zamknęła szufladę i zaczęła znowu wędrować.

– To może być naśladowca – zgodził się Cunningham wyraźnie rozkojarzony. Jak go znała, rozmawiał z nią i równocześnie czytał dokumenty, z tą zmarszczką między brwiami i okularami opuszczonymi nisko na nosie. – A może tylko jednorazowa sprawa? Chodzi o to, że oni proszą o kogoś, kto pomógłby im przygotować profil mordercy. Tak naprawdę Bob Weston prosił o ciebie.

– Moja sława sięga aż do Nebraski? – Zignorowała nieskrywane rozdrażnienie w jego głosie, którego nie byłoby z pewnością miesiąc wcześniej. Wtedy byłby dumny, że proszą o jego protegowaną. – Kiedy mam jechać?

– Moment, O’Dell.

Maggie ściskała telefon i czekała na wykład.

– Jestem pewny, że wśród fantastycznych raportów, jakie Weston ma na twój temat, nie ma ostatniej sprawy.

Maggie przystanęła i oparła się o kuchenny blat. Przycisnęła rękę do żołądka.

– Mam nadzieję, że nie będziesz mi wymachiwał przed nosem sprawą Stucky’ego za każdym razem, jak zaczynam robotę. – W jej drżącym głosie słychać było złość. No i dobrze, wściekłość jest dobra, lepsza niż słabość.

– Wiesz, że tego nie robię, Maggie.

O Chryste. Po raz pierwszy odezwał się do niej po imieniu. Zapowiada się poważny referat. Stała nieruchomo, wbijając paznokcie w ręcznik.

– Po prostu się martwię – ciągnął. – Nie odpoczęłaś po tamtej sprawie. Nawet nie byłaś u naszego psychologa.

– Kyle, nic mi nie jest – skłamała, zirytowana nagłym drżeniem, które opanowało jej dłonie. – To nie był pierwszy raz. Widziałam mnóstwo krwi i flaków przez ostatnich osiem lat. Nic mnie już nie zaszokuje.

– Tego się właśnie obawiam. Maggie, byłaś w samym środku tej jatki. Cud, że żyjesz. Nie obchodzi mnie, jaka jesteś twarda, kiedy spryskują cię cudzą krwią, ale gdy to twoja własna krew, to trochę coś innego.

Nie musiał jej przypominać. Niewiele było trzeba, żeby zobaczyła znów Alberta Stucky’ego, który siekał tamte kobiety na śmierć, odgrywając krwawy spektakl zadedykowany Maggie. Jego głos powracał do niej nocami. „Chcę, żebyś na mnie patrzyła. Jeśli zamkniesz oczy, zabiję następną i jeszcze następną”.

Miała dyplom z psychologii. Nie potrzebowała innego psychologa, żeby wytłumaczył jej, dlaczego nie sypia, dlaczego wciąż widzi te obrazy. Nie była w stanie opowiedzieć Gregowi o tamtej nocy, jak więc mogłaby to zrobić komuś obcemu?

Oczywiście Grega nie było, kiedy dowlokła się do hotelowego pokoju. Był wiele kilometrów od niej, gdy wyczesywała z włosów kawałki mózgu Lydii Barnett, gdy zeskrobywała krew i skórę Melissy Stonekey z porów swojej skóry. Kiedy opatrywała swoją ranę, szkaradne cięcie na brzuchu. A nie było to coś, o czym można pogadać przez telefon.

„Jak ci minął dzień, kochanie? Dobrze? Cieszę się. A co u mnie? Nic takiego. Patrzyłam, jak dwie kobiety zostały zarżnięte”.

W końcu nie powiedziała Gregowi nic, żeby nie zwariował. Zaraz kazałby jej skończyć z tą robotą albo, co gorsza, żądałby obietnicy, że nie wyjdzie za próg laboratorium i będzie robiła testy krwi i flaków pod mikroskopem, a nie własnymi paznokciami. Wściekł się już raz, kiedy mu coś wyznała. Wtedy po raz ostatni rozmawiała z nim o swojej pracy. Nie dostrzegła, żeby mu tego brakowało. Nie zauważał zresztą i tego, że Maggie nie ma obok niego w łóżku, bo właśnie krąży po mieszkaniu, żeby pozbyć się natrętnych wizji, żeby uciszyć krzyki, które odbijają się echem w jej głowie. Brak bliskości z mężem pozwalał jej zatrzymać rany, psychiczne i fizyczne, dla siebie.