– Dobrze się czujesz, Timmy?
– Dobrze… To pewnie te słodycze. Nie jadłem śniadania. Ksiądz gdzieś wyjeżdża? – spytał, wskazując kciukiem na marynarski worek.
– Zabieram księdza Francisa do grobu. Dlatego tu jestem, żeby się upewnić, czy wszystko gotowe.
– On tu jest? – Timmy mimowolnie szepnął.
– Na dole, w kostnicy. Chcesz iść ze mną?
– Nie wiem. Czekam na dziadka.
– Za parę minut będziemy z powrotem. Spodoba ci się. Wygląda tam jak w „Archiwum X”.
– Naprawdę? – Timmy przypomniał sobie odcinek, w którym agentka specjalna Scully dokonywała autopsji. Zastanawiał się, czy zmarli naprawdę są tacy sztywni i sini. – A ja mogę tam iść? W szpitalu nie będą się gniewać?
– Nie, nikogo tam nie ma.
Ksiądz Keller wyprostował się i wziął worek. Poczekał, aż Timmy wepchnie do buzi resztę batonika, upuszczając niechcący papierek. Kiedy chłopiec przykląkł, żeby go podnieść, zauważył sportowe buty księdza, lśniąco białe, jak zwykle. Chociaż tego dnia… jedno ze sznurowadeł miało supeł, który łączył dwie przerwane części. W tej samej chwili zacisnął się supeł w żołądku Timmy’ego.
Wstał powoli, z lekkim zawrotem głowy. To ten cukier go zemdlił. Podniósł wzrok na księdza Kellera, na jego uśmiechniętą twarz. Ksiądz wyciągnął do niego rękę i czekał. Jedno szybkie zerknięcie na białe buty. Dlaczego ksiądz ma związane sznurowadło?
ROZDZIAŁ DZIEWIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY
– Skąd wiedziałeś, że jestem w szpitalu? – spytała Maggie, kiedy zostali z Gregiem sami. Rozłożyła ubrania, które parę dni wcześniej starannie spakowała, zadowolona, że wyglądają nieźle mimo dwóch podróży przez pół kraju.
– Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, dopóki nie dotarłem do biura szeryfa. Jakaś lala w skórzanej spódnicy mi powiedziała.
– To nie jest żadna lala. – Maggie sama nie wierzyła, że staje w obronie Lucy.
– Nieważne. To wszystko tylko potwierdza moje zdanie, Maggie.
– Twoje zdanie?
– Ta praca jest zbyt niebezpieczna.
Grzebała w podręcznym bagażu, który jej przyniósł, stojąc do niego tyłem i przysięgając sobie, że nie wybuchnie gniewem, który się w niej gromadził. Póki co cieszyła się z odzyskanych rzeczy. Może to śmieszne, ale dotyk własnej bielizny dawał jej dziwne poczucie kontroli i bezpieczeństwa.
– Czemu tego nie przyznasz? – upierał się Greg.
– Czego?
– Że ta praca jest zbyt niebezpieczna.
– Dla kogo, Greg? Bo to nie jest mój problem. Od początku wiedziałam, że to pociąga za sobą ryzyko.
Była spokojna, zerknęła na niego przez ramię. Chodził po pokoju z rękami na biodrach, jakby czekał w sądzie na werdykt.
– Kiedy prosiłam cię, żebyś odebrał moje bagaże z lotniska, nie miałam na myśli, żebyś mi je przywoził. – Próbowała się uśmiechnąć, ale on nie zamierzał tak łatwo jej odpuścić.
– W przyszłym roku zostanę współwłaścicielem kancelarii. Jesteśmy na dobrej drodze, Maggie.
– Na dobrej drodze? Do czego? – Wyciągnęła stanik i majtki od kompletu.
– Nie powinnaś brać tej niebezpiecznej roboty w terenie. Na Boga, Maggie, już osiem lat przesiedziałaś w tym Biurze. W końcu mogłabyś być… nie wiem, jakimś szefem, instruktorem… kimś innym.
– Lubię swoją pracę, Greg. – Zaczęła wyjmować szlafrok, zawahała się i znowu zerknęła przez ramię. Greg uniósł ręce do góry i przewrócił rozpaczliwie oczami.
– Co? Chcesz, żebym wyszedł? – Jego głos był pełen cynizmu.- Tak, może powinienem wyjść, żebyś mogła zaprosić z powrotem tego swojego kowboja.
– To nie jest mój kowboj. – Maggie czuła, że złość zabarwia jej policzki.
– To dlatego nie oddzwaniałaś? Co cię łączy z szeryfem Mięśniakiem?
– Nie bądź śmieszny, Greg. – Zrzuciła szpitalną koszulę i wkładała majtki. Bolało ją jeszcze, kiedy się pochylała i kiedy podnosiła ręce. Dobrze chociaż, że opatrunek zakrywa nieciekawie wyglądające szwy, pomyślała.
– O mój Boże, Maggie.
Okręciła się na pięcie i zobaczyła, że Greg z grymasem na twarzy patrzy na jej zranione ramię. Nie wiedziała, czy to zniesmaczenie, czy troska. Zlustrował pozostałe części jej ciała, kończąc na szramie pod piersiami. Nagle poczuła się zażenowana, co nie miało zupełnie sensu. W końcu to jej mąż. Chwyciła jednak koszulę i przycisnęła ją do piersi.
– Nie wszystkie są świeże, z poprzedniej nocy – powiedział, zdecydowanie bardziej zły niż zmartwiony. – Czemu mi nic nie powiedziałaś?
– A czemu sam nie zauważyłeś?
– Więc to moja wina? – Znowu te ręce w górze. Znała ten gest, powtarzał go, kiedy przygotowywał się do mowy obrończej. Może działał na sędziów. Dla niej był melodramatyczną tandetą, prostą techniką służącą przyciąganiu uwagi.
– To nie ma z tobą nic wspólnego.
– Jesteś moją żoną, a ta praca niszczy twoje ciało. I to ma mnie nie obchodzić? – Jego jasna skóra poczerwieniała ze złości, duże plamy w kolorze truskawek wyglądały jak nagła wysypka.
– Nie jesteś zmartwiony. Jesteś wściekły, że ci nie powiedziałam.
– Tak, jestem zły, jestem wściekły. Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Rzuciła na bok koszulę, pokazując mu blizny.
– Tę mam od miesiąca, Greg – powiedziała, wodząc palcem po szramie, którą zostawił jej Stucky. – Większość mężów zauważyłaby coś takiego. Ale my już nawet nie uprawiamy seksu, więc jak mogłeś to zobaczyć? Nawet nie zauważyłeś, że nie śpię obok ciebie. Że prawie całe noce chodzę tam i z powrotem po mieszkaniu. Ja cię nie obchodzę, Greg.
– To śmieszne. Jak możesz mówić, że mnie nie obchodzisz? Przecież właśnie dlatego, że mnie obchodzisz, chcę, żebyś zostawiła Biuro.
– Gdybym cię naprawdę obchodziła, rozumiałbyś, że ta praca jest dla mnie bardzo ważna. Ale ty bardziej się martwisz o swój wizerunek. Dlatego nie chcesz, żebym pracowała w terenie. Chcesz chwalić się swoim kolegom i wspólnikom, że mam jakieś ważne stanowisko w FBI, że jestem jakąś szychą, ważnym oficerem, sekretarzem. Chcesz, żebym nosiła seksowne małe czarne na twoich prawniczych przyjątkach, żebyś mógł się mną pochwalić, a moje obrzydliwe blizny zupełnie nie pasują do tego scenariusza. Ale to jestem ja, Greg – oświadczyła z rękami na biodrach, nie przejmując się dreszczami, które ogarnęły jej nagie ciało. – Taka właśnie jestem. Może po prostu już nie pasuję do twojego stylu życia.
Potrząsnął głową jak ojciec zniecierpliwiony błądzącym dzieckiem. Sięgnęła po zgnieciony szlafrok i zakryła nim piersi, jakby odkryła przed nim dużo więcej niż swoją fizyczną nagość.
– Dziękuję, że przywiozłeś moje rzeczy – powiedziała cicho i spokojnie. – A teraz proszę cię, żebyś wyszedł.
– Świetnie. – Wcisnął ręce do rękawów płaszcza. – Może zjemy razem lunch, jak ochłoniesz?
– Nie, chcę, żebyś wrócił do domu.
Patrzył na nią. Jego szare oczy lodowaciały, ściągnięte wargi sztywniały, zatrzymując rozjuszone słowa. Czekała na kolejny atak, ale on tylko odwrócił się na swoich kosztownych skórzanych obcasach i wymaszerował.
Maggie upadła na łóżko. Ból w boku nie był jedyną przyczyną, że czuła się tak wyczerpana. Ledwo usłyszała pukanie do drzwi, ale na wszelki wypadek przygotowała się na atak Grega. Zamiast niego wszedł Nick, rzucił na nią okiem i rozejrzał się.
– Przepraszam, ale nie wiedziałem, że jesteś nieubrana.
Zerknęła w dół, dopiero teraz uświadamiając sobie, że ma na sobie tylko majtki i cienki szlafrok byle jak przyciśnięty do piersi, ledwie co zakrywający. Spojrzała na Nicka, upewniając się, że nie patrzy, i chwyciła biustonosz.
– To ja powinnam przeprosić – powiedziała sarkastycznie niczym Greg. – Zdaje się, że moje ciało odpycha wszystkich mężczyzn.
Sięgnęła po bluzkę leżącą na stosie rzeczy, ubrała się, i zobaczyła, że włożyła ją na odwrót. Podjęła kolejną próbę.