Выбрать главу

– Mam nadzieję, że przestałeś się już przejmować, że ktoś cię uzna za niekompetentnego?

– Tak, przestałem – odparł pewnym głosem. Wreszcie na ekranie ukazała się lista pasażerów lotu 1692 TWA. Maggie szybko znalazła na niej wielebnego Michaela Kellera. Samolot już był w powietrzu.

– To wcale nie znaczy, że poleciał.

– Wiem. – Wymknęła się spomiędzy komputera i Nicka, i dopiero wtedy odwróciła się do niego.

– Co będzie, jeśli nie wróci?

– Znajdę go – powiedziała po prostu. – Jak brzmi to przysłowie? Co ma wisieć, nie utonie.

– Nawet jeśli go znajdziesz, nie mamy na niego żadnego dowodu.

– Naprawdę wierzysz, że Eddie Gillick albo Ray Howard zabili tych chłopców?

Zawahał się.

– Nie jestem pewny, jaką rolę, jeśli w ogóle jakąś, odgrywał Eddie w tych morderstwach. Ale Howarda, jak wiesz, podejrzewałem od początku. Sama zobacz, Maggie. Znaleźliśmy go na lotnisku z tym, co mogło być narzędziem zbrodni.

Zmarszczyła brwi i pokręciła głową.

– On nie odpowiada portretowi psychologicznemu.

– Może i nie, ale wiesz co? Nie chcę spędzić ostatniej godziny z tobą na rozmowie o Eddiem Gillicku, Rayu Howardzie czy księdzu Kellerze.

Podszedł do niej powoli, ostrożnie. Nerwowym ruchem odgarnęła włosy z twarzy. Wsadziła kosmyk za ucho.

Dotknął jej lekko, i patrzył na nią tak, jakby była jedyną kobietą na świecie. Mogła zapobiec pocałunkowi, miała taki zamiar, kiedy się ku niej pochylał. Ale kiedy poczuła dotyk jego ust, cała jej energia skupiła się na tym, żeby utrzymać się na nogach. Skoro nie protestowała, całował ją tak mocno, że zdawało jej się, iż pokój dostał kręćka. Nawet kiedy już przestał, nie otwierała oczu, żeby złapać oddech i zatrzymać to wirowanie.

– Kocham cię, Maggie O’Dell.

Natychmiast uniosła powieki. Jego twarz była tuż-tuż, patrzył bardzo poważnie. Wiedziała, jak trudno przyszły mu te słowa. Odsunęła się.

– Nick, ledwie się znamy. – Ten przeklęty rwący się oddech. I to po jednym tylko pocałunku.

– Nigdy tego nie czułem, Maggie. Wcale mnie nie rajcuje, że jesteś mężatką. Nie o to chodzi, o żadną pikantną grę. Nie umiem tego wyjaśnić.

– Nick…

– Proszę, pozwól mi dokończyć.

Czekała, oparła się o szafę. Tę samą szafę, do której przywarła tamtej nocy, kiedy tak niebezpiecznie zbliżyli się do siebie.

– Wiem, że to tylko tydzień, ale zapewniam cię, działam impulsywnie w sprawach… no w sprawach seksu, ale nie… gdy chodzi o uczucia. Nigdy żadnej kobiecie nie powiedziałem, że ją kocham.

Brzmiało to jak wyuczony wers, ale jego oczy mówiły, że to prawda. Chciała coś odpowiedzieć, lecz uniósł rękę.

– Nie spodziewam się, że moje słowa wpłyną na twoje małżeństwo. Ale chciałbym, żebyś wyjeżdżała, wiedząc, co czuję, na wypadek, gdyby miało to jakieś znaczenie. A nawet jeśli nie ma, jak przypuszczam, i tak chcę, żebyś wiedziała, że… kocham cię szaleńczo, głęboko, beznadziejnie. Zwariowałem na twoim punkcie, Maggie O’Dell.

Teraz on czekał lecz Maggie nie mogła wykrztusić słowa. Ściskała blat kredensu, żeby nie rzucić się Nickowi w objęcia.

– Nie wiem, co powiedzieć.

– Nie musisz nic mówić. – Jego oczy to potwierdzały.

– Mam dla ciebie wiele uczuć. – Walczyła ze słowami. Nie wyobrażała sobie, że nigdy już się nie spotkają. Ale co ona wie o miłości? Czyż nie była zakochana w Gregu, dawno dawno temu? Czyż nie przysięgała mu dozgonnej miłości? – Teraz sytuacja jest rzeczywiście trudna – powiedziała i chciała się kopnąć. Otworzył przed nią serce, zaryzykował, a ona jest taka praktyczna i racjonalna.

– Wiem – odparł. – Ale może to się zmieni.

– To wiele zmienia, Nick.

To proste zdanie przyniosło mu ogromną ulgę.

– Wiesz co – zaczął, a jej serce wyrywało się, żeby powiedzieć mu, co naprawdę czuje. – Dzięki tobie lepiej poznałem siebie, nauczyłem się czegoś o życiu. Do tej pory szedłem wydeptanymi przez ojca śladami i… i było mi tak wygodnie.

– Jesteś dobrym szeryfem, Nick.

– Dzięki, ale nie tego chcę – ciągnął. – Podziwiam cię za to, jak bardzo cenisz sobie swoją pracę. Twoje poświęcenie, twój upór. Nie zdawałem sobie dotąd sprawy, że tęsknię za czymś, czemu mógłbym być tak oddany.

– To kim chce zostać Nick Morrelli, kiedy dorośnie? – spytała z uśmiechem, bardzo pragnąc go dotknąć.

– Kiedy studiowałem prawo, pracowałem w biurze prokuratora okręgowego Suffolk w Bostonie. Zawsze powtarzali, że chętnie przyjmą mnie z powrotem. Minęło sporo czasu, ale chyba do nich zadzwonię.

Boston. Tak blisko, pomyślała.

– To świetnie – rzekła, licząc w myśli odległość dzielącą Quantico od Bostonu.

– Będę za tobą tęsknił – powiedział.

Wytrącił ją z równowagi, kiedy już sądziła, że nic jej nie grozi. Na pewno zobaczył strach w jej oczach, bo szybko zerknął na zegarek.

– Powinniśmy już jechać na lotnisko.

– Tak. – Spotkali się wzrokiem. Ostatnia okazja, żeby mu powiedzieć. A może będzie ich jeszcze całe mnóstwo?

Minęła go, zamknęła komputer i wsunęła go do torby. Nick wziął walizkę, ona torbę podręczną. Byli już u drzwi, kiedy zadzwonił telefon. Maggie chciała go zlekceważyć, ale zawróciła pospiesznie i chwyciła słuchawkę.

– Maggie O’Dell.

– O’Dell, cieszę się, że cię złapałem.

Dzwonił dyrektor Cunningham. Nie rozmawiała z nim od kilku dni.

– Właśnie wyjeżdżam.

– Świetnie. Wracaj jak najszybciej. Delaney i Turner będą na ciebie czekać na lotnisku.

– Co się dzieje? – Zerknęła na Nicka, który zaniepokojony wrócił do pokoju. – Potrzebuję goryli? – zażartowała, lecz zaraz potem zdenerwowała się, bo szef zbyt długo milczał.

– Chciałem, żebyś się dowiedziała, zanim usłyszysz coś w wiadomościach.

– Ale co?

– Albert Stucky zwiał. Przenosili go z Miami do więzienia o najwyższym stopniu zabezpieczenia na Florydzie. Stucky odgryzł ucho jednemu ze strażników, a drugiego zasztyletował… drewnianym krucyfiksem. Odstrzelił im głowy ich własną bronią. Poprzedniego dnia jakiś ksiądz katolicki odwiedził go w celi. To pewnie on zostawił krucyfiks. Nie chcę cię martwić, Maggie. Złapaliśmy go przedtem, złapiemy i teraz.

Ale Maggie miała w uszach tylko jedno zdanie: „Albert Stucky zwiał”.

EPILOG

Tydzień później

Chiiuchiin, Chile

Słońce grzało niewiarygodnie, wprost bajecznie. Bosymi stopami pokonywał skalisty brzeg. Drobne draśnięcia i otarcia nie były wysoką ceną za ciepło fal omywających stopy. Pacyfik rozciągał się w nieskończoność, jego wody odradzały, jego siła obezwładniała.

Za nim góry Chile odgradzały ten raj, gdzie żyli biedni, tyrający rolnicy, głodni uwagi, odrobiny szacunku i zbawienia. Do maleńkiej parafii należało około pięćdziesięciu rodzin. Niewiele czasu upłynie, a wtopi się w tę społeczność, stanie się kimś niezbędnym, kochanym, wręcz wielbionym. Odda te uczucia z nawiązką, pomoże pokrzywdzonym przez los ludziom w ich codziennych trudach, w ich drodze do łaski Najwyższego.

Było po prostu idealnie. Od przyjazdu prawie całkiem ustało pulsowanie w głowie. Może zniknęło na dobre. Może rozpoczął naprawdę nowe życie?

Chłopcy o smagłej skórze, ubrani tylko w szorty, gonili za piłką, biegnąc ku niemu. Dwaj z nich znali go z porannej mszy. Gestykulowali żywo i coś wołali.

Zaśmiał się, kiedy przekręcili jego nazwisko. Gdy zebrali się wokół niego, głaskał czarne czupryny i uśmiechał się. Ten malec w podartych niebieskich spodenkach miał takie smutne oczy, przypomniał mu jego samego sprzed lat.

– Nazywam się Keller – poprawił. – Nie Killer.

***