Выбрать главу

– Tak – odparł Ram. – Idziemy dalej?

– Jeszcze nie. Przed nami wciąż jeszcze są jacyś ludzie.

– Ludzie? – prychnął Cień. – Nikogo z tych tutaj nie zaliczyłbym do ludzi. Sądząc po dochodzących odgłosach, mamy do czynienia z dobrowolnymi niewolnikami.

Zaczekali jeszcze trochę.

– Wiecie co? – rzekła w pewnej chwili Indra. – Może to dziwne, ale właściwie brakuje mi tego krzyku skargi, tego śmiertelnego zawodzenia z Gór Czarnych.

– Lepiej tak nie myśl – przestrzegł ją Dolg. – Nieszczęsne postaci z baśni mogą z powrotem zostać pojmane.

– Albo my już nigdy nie wrócimy do Królestwa Światła – z ponurą miną rzekł Jori.

– No już dobrze, dobrze – łagodził Cień. – Negatywne nastawienie nie jest właściwe w tak trudnej sytuacji jak nasza.

Jori zachichotał.

– Przepraszam, ale wiesz, Cieniu, że pesymizm nie jest moją najmocniejszą stroną.

– Wiem, wiem, ty wariacie – uśmiechnął się Cień i z uśmiechem zwichrzył mu włosy.

– Myślałam o jednej rzeczy – powiedziała Indra.

– Gratuluję – zadrwił Jori.

– Och, ty głupku – uśmiechnęła się Indra. – Ale powiedzcie, czy oswobodzenie tych tak zwanych dobrych niewolników nie jest trochę ryzykowne? Czy nie powinniśmy raczej wstrzymać się z tym do czasu odnalezienia źródła?

– Zaczynasz tchórzyć? – spytał Marco z uśmiechem. – Nie, niewolnicy muszą znaleźć się daleko stąd, zanim władcy Złej Góry zostaną postawieni przed faktem dokonanym, że oto mamy jasną wodę. Nie wiadomo, co się wtedy stanie z tymi górami i jej mieszkańcami. Pozostanie tu jest dla nieszczęsnych niewolników zbyt niebezpieczne. Ale pojmuję tok twojego rozumowania, nie będzie nam łatwo przemycić stąd co najmniej tysiąc istot.

– No właśnie, i nie wiemy też, jak poszło z przetransportowaniem więźniów.

– Tego wkrótce się dowiemy.

Marco wyjął swój mały telefon i wezwał Farona.

Usłyszeli raport. Wielka grupa bez przeszkód dotarła do pojazdów, gdzie następnie większość baśniowych postaci na własne życzenie została unicestwiona. Resztą zajęli się Sol i Kiro.

Marco jeszcze chwilę porozmawiał z Faronem, a w końcu wyłączył aparat.

– Sol i Kiro już tu nie wrócą. Mają spróbować wyprowadzić uciekinierów w Ciemność, a jeśli się da, zabrać ich nawet do Królestwa Światła. Sto pięćdziesiąt nowych istot Królestwo Światła zdoła pomieścić. W razie potrzeby można ich przenieść do Nowej Atlantydy.

– Życzymy Sol i Kirowi powodzenia podczas tej przeprawy – powiedział Dolg. – Ale będzie nam ich brakowało.

– To prawda – przyznał Jori. – Gdy ktoś z nas opuszcza grono przyjaciół, od razu robi się tak pusto!

– Byle tylko Sol nie uwiodła Kira – mruknął Ram zaniepokojony.

– Ach, nie przejmuj się tym – Cień szturchnął Rama w bok. – Tylko dobrze mu to zrobi.

Odważyli się na wspólny serdeczny śmiech.

– Wobec tego ruszamy – zdecydował Marco. – Zanim oni wrócą.

Z lękiem, że mimo wszystko ktoś mógł tam zostać i siedzieć w milczeniu, zaczęli przekradać się długim ciemnym korytarzem.

– Przydałby nam się teraz proszek Tsi, ten zsyłający niewidzialność – szepnął Jori.

– Rzeczywiście, nie byłoby to niemądre – przyznał Marco. – Ale Faron mi powiedział, że prawie nic już z niego nie zostało.

– Szkoda – mruknął Ram. – Przydałby się dla niewolników, ale pewnie i tak dla wszystkich by nie starczyło.

Idący gwałtownie przykucnęli. Dotarli do zakrętu korytarza, dalej rozciągała się otwarta przestrzeń. W pomieszczeniu w głębi siedziała grupka potwornych niewolników, trzymając straż.

Nie oddzielało ich nawet okno, pomieszczenie było otwarte, ukryć się mogli jedynie za niską ścianką bacznie pilnując, by nie wystawić głowy. Ale tego nie planował nikt.

Długim rzędem na czworakach minęli pokój straży. Na szczęście drzwi były zamknięte. Potwory wyglądały na bardzo zajęte czymś, co leżało na stole, wokół którego siedzieli. Uczestnicy wyprawy mieli nadzieję, że się od tego nie oderwą.

Kochane kolana, tylko nie trzaśnijcie teraz, prosiła Indra w duchu.

Wreszcie pokonali niebezpieczne miejsce.

Poszło nam zbyt łatwo, myślała dalej dziewczyna, los na pewno ma już w zanadrzu dla nas jakąś podstępną niespodziankę.

Los jednak musiał na chwilę zasnąć, bez kłopotów bowiem przedostali się do kolejnych drzwi.

To tutaj są rozstaje, uświadomiła sobie Indra. Uf!

Marco szeptem wypowiedział hasło i znów to samo napięcie, lęk przed tym, co będzie po drugiej stronie.

Drzwi się otworzyły. Kochana Sassa, za zdobycie hasła należy jej się tort, bo kwiatów po Dolinie Róż zapewne ma już dosyć. No, co my tu mamy? rozglądała się Indra.

Schody?

Drzwi zamknęły się za nimi, dzięki wam, dobre moce!

Marco odwrócił się do przyjaciół.

– To koniec naszej wspólnej wędrówki. Ram, ty ze swoją grupą pójdziesz tymi schodami w dół. My mamy iść prosto.

Chwilę trwało, zanim uściskali się na pożegnanie, każdy z każdym. Nie kryli smutku. Przecież naprawdę nie wiedzieli, czy jeszcze kiedyś się spotkają. Zadania obu grup wydawały się niewykonalne, „mission impossible”, jak mówił Jori.

Ci, którzy mieli zejść po schodach, długo patrzyli za odchodzącymi przyjaciółmi. Wreszcie Marco, Oko Nocy, Shira i Mar rozpłynęli się w mroku, zmierzając na spotkanie z nieznanym losem w poszukiwaniu jasnego źródła.

– Chodźmy – głuchym głosem nakazał Ram.

10

Kolejny raz musieli pokonać skalną ścianę. Tym razem spuszczali się w dół.

– Nienawidzę tego! – mruczała zgnębiona Indra pod nosem. – Nienawidzę tego, nienawidzę! Dlaczego sama sobie wyrządzam taką krzywdę? Dlaczego nie potrafię myśleć o własnym dobru?

Ale oczywiście doskonale wiedziała, dlaczego tak jest, nie miała przecież żadnego wyboru. W każdym razie nie teraz, gdy dotarła już tak daleko.

– Ta przeklęta ciemność! – nie przestawała narzekać. – Ta przeklęta, cholerna ciemność!

Wspaniale było móc trochę poprzeklinać po norwesku.

– Jeśli niedługo nie zobaczę światła, cudownego, złocistego światła w Królestwie Światła, to padnę trupem. Zwiędnę jak delikatna roślinka w wykopanej w ziemi piwnicy. Och, cholera, cholera i… – W tyradzie pojawiły się jeszcze bardziej nieparlamentarne słowa.

A przecież wiedziała, że ciemność jest teraz ich największym sprzymierzeńcem. Ale można chyba od czasu do czasu brzydko się odezwać?

Na końcu schodów musieli dokonać wyboru. Mogli albo wejść w korytarz, prowadzący przez Górę Zła, albo też wydostać się przez otwór w skale i zacząć spuszczać w dół na zewnątrz. Z początku nie wydawało się to wcale niemożliwe, zbocze porośnięte było niewielkimi krzaczkami, pełno też było korzeni i kamieni. Phi, na pewno sobie poradzą. Indra najgłośniej o tym przekonywała.

Teraz przyszło jej tego żałować.

Dolinę mieli pod sobą. A więc to jest samo serce Gór Czarnych! Z jakiegoś powodu przypominał jej się przerażający widok jeszcze z Norwegii. Kiedyś, gdy zeszła z pięknych gór Tyin i chciała spuścić się w dół do Årdal, jej oczom ukazały się strome zbocza, przysypane – o zgrozo – szarym popiołem, z którego wystawały pnie martwych drzew. Sprawił to dym wypluwany przez kominy fabryk i elektrowni w Årdal. Później zdołano te szkody jakoś naprawić, ale wtedy był to chyba najsmutniejszy widok, jaki w ogóle można sobie wyobrazić. Również tutaj Indra miała wrażenie, że dusi się od tego, co widzi. To stąd dochodziły te dudniące wibracje, zapach siarki i bogowie jedynie mogli wiedzieć, czego jeszcze. Zgrzyty i szczęk żelaza uderzającego o żelazo.