Выбрать главу

Do tego nie wolno dopuścić.

– Och, niech ta wiadomość już przyjdzie – mruknął Chor pod nosem.

Nie obawiał się ataku ze strony niewolników, którzy pozostali na pokładzie. Po pierwsze, Kari przywołała zło we wszystkich, w których ono tkwiło, po drugie zaś, ci tutaj byli zbyt słabi, by mogli mu czymś zagrozić.

Mimo to ciarki przebiegły mu po plecach. Został teraz zupełnie sam, a Madragowie, jak wiadomo, nie słyną z brutalności.

Wreszcie nadeszła upragniona informacja.

– Wszyscy przedostali się już przez rozpadlinę i stoją niedaleko skraju lasu w Ciemności, lecz boją się przechodzić przez otwartą przestrzeń, dopóki nie będą mieli pewności, że J1 ich tam spotka. Heike już do ciebie idzie, przygotuj się!

Chor włączył wszystkie silniki w tej samej chwili, gdy olbrzym z rodu Ludzi Lodu stanął u jego boku.

– Zaczęli się ruszać, jak widzę – zauważył cierpko. – Denerwowałeś się?

– No cóż, nie zaprzeczę – przyznał Chor. – Jeśli jesteś gotów, to zaczynamy ten cyrk.

– Jestem gotów.

Zmęczone silniki J1 huczały. Wrogowie zatrzymali się, widząc, że olbrzymi pojazd zaczął się poruszać.

– Wracają biegiem – raportował Heike. – Ty dbaj o maszynerię, a ja będę wyglądał wszystkiego, co może mieć jakikolwiek związek z czarami. Ach, Boże, usypali całą górę ze śmieci i kamieni!

Wygląda na to, że ustawili wiele przeszkód jedna za drugą.

– To prawda – przyznał Heike z namysłem. – Jak myślisz, poradzimy sobie z tym?

– Musimy – odparł Chor przygnębiony. – Uruchamiam teraz wszystkie moce.

Motor zaczął ryczeć, a straże uciekały, jakby śmierć deptała im po piętach.

– Spokojnie, przecież nie mam zamiaru was rozjechać – mruknął Chor.

– A ty zawsze taki sam – rzekł Heike rozczulony. – Nie chcesz narażać niczyjego życia.

– I tak podczas tej wyprawy byliśmy do tego zmuszeni.

Potem milczeli. Zbliżali się do pierwszej przeszkody, do wysokich, ostrych kamieni wbitych w ziemię.

– One wyglądają na prawdziwe – stwierdził Heike.

– To prawda, trzymaj się teraz mocno.

Heike usłuchał go odruchowo, choć przecież jako duch absolutnie niczego nie musiał się przytrzymywać.

Gdy wyglądało na to, że J1 wpadnie wprost na nieprzebyty kamienny mur, wrogowie zaczęli wydawać okrzyki triumfu.

A potem znów zaczęli krzyczeć, tym razem jednak ze zdumienia i rozczarowania.

J1 z donośnym rykiem uniósł się nad ziemią. Heike i Chor z zatroskaniem słuchali, jak cała maszyneria zgrzyta i trzeszczy, jak zmęczone części protestują, zmuszane do maksymalnego wysiłku.

To się nigdy nie uda, pomyśleli obaj, widząc, jak daleką drogę mają jeszcze przed sobą. W dole pod nimi przemykały kolejne przeszkody, niektóre doprawdy niemożliwe do pokonania, gdyby J1 trzymał się ziemi. Ale Juggernaut przecież unosił się w powietrzu.

Do jakich bogów modlą się Madragowie, tego Heike nie wiedział, widział jednak, że wargi Chora poruszają się nieustannie. Może po prostu prosił swego przyjaciela, J1, żeby się nie rozpadł?

Jeszcze tylko kilka blokad.

– Opadamy – oznajmił Heike bezdźwięcznie.

– To prawda, tak wysoko ona jeszcze nigdy nie latała.

Ach, tak, a więc J1 to kobieta, wobec tego przepraszam, jaśnie pani, pomyślał Heike.

Otarli się brzuchem o ostatnią z przeszkód, lecz powietrzna podróż trwała akurat tyle, ile trzeba, a potem J1 z hukiem opadł na ziemię. Musiał to być wielki wstrząs dla wszystkich rannych na dole.

Chor z lękiem sprawdził, czy zwykle silniki wciąż funkcjonują. Okazało się, że są w porządku, na pełnym gazie skręcił więc w prawo, by spotkać całą resztę grupy i załadować wszystkich do środka. Heike pogłaskał J1, dziękując mu za wyczyn.

Wróg potrzebował trochę czasu na przedostanie się z jednego końca przełęczy na drugi. Gdy już tam dotarł, Juggernaut ze wszystkimi pasażerami, całymi i zdrowymi, dawno zagłębił się w przepastne lasy Ciemności.

Wysoko na wieży w Górze Zła sypały się przekleństwa, aż wokół zaczęło cuchnąć siarką.

– I to także im się udało. Doprawdy, wszyscy zdołali przedostać się przez przeszkody, a przecież nasi strażnicy widzieli, że na dachu nie ma już nikogo. I niemożliwe, żeby ten pojazd zdołał wzbić się w powietrze z takim obciążeniem. Musiał być prawie pusty. Jak oni, do diabła, sobie z tym poradzili?

– Ale teraz nasza cierpliwość już się skończyła. Teraz do walki ruszy Niezwyciężony.

– Już dawno powinniśmy byli to zrobić – odezwał się trzeci. – Nie doceniliśmy potęgi tych intruzów.

– Nie przejmujmy się tym pojazdem, który został. Niech sobie tam stoi i rdzewieje. Mam niepokojące wieści – oświadczył najpotężniejszy z nich.

Popatrzyli na niego.

– Niezwyciężonego musimy skierować gdzie indziej. Ptaki, nasi wyjątkowi zwiadowcy, powiadomiły nas przed chwilą, że cztery istoty krążą po górach ponad pałacem. Kierują się w stronę źródeł.

– Co takiego? – poderwali się pozostali. – Jakim cudem zdołali przedostać się aż tutaj?

– Oni chyba są w stanie wcisnąć się wszędzie – mruknął inny. – Najwidoczniej zdobyli hasło.

– Musimy je zaraz zmienić, a potem sprowadzić Niezwyciężonego. Czym prędzej!

– Natychmiast – poprawił go najpotężniejszy. – No, moje cztery kanalie, koniec tej zabawy!

Margit Sandemo

***