Выбрать главу

– Jeszcze jednego?

– Tak. Na to jeszcze mnie stać – zgodził się Paddy.

Podszedłem ze szklankami do barmana, zapłaciłem za ich napełnienie; Paddy i Grits pogrzebali potem w kieszeniach i zwrócili mi po jedenaście pensów.

Mocne i gorzkie piwo nie było moim zdaniem warte czteromilowego spaceru, ale wielu stajennych miało rowery lub zdezelowane samochody i odbywali tę wędrówkę kilka razy w tygodniu.

– Dziś nic się nie dzieje – zauważył ponuro Grits. – Jutro wypłata… – Rozpromienił się.

– To fakt, jutro będzie pełno – przyznał Paddy. – I Soupy, i cała banda od Grangera.

– Od Grangera? – zapytałem.

– Jasne, ty nie wiesz… – rzekł Grits z lekką pogardą. – Ze stajni Grangera, po drugiej stronie wzgórza.

– Gdzieś ty był całe życie? – zapytał Paddy.

– On jest nowy na wyścigach, pamiętaj – odezwał się uczciwie Grits.

– No, mimo wszystko! – Paddy wypił pół szklanki i wytarł usta wierzchem dłoni.

Grits skończył piwo i westchnął.

– No to tyle. Chyba lepiej będziemy wracać. Wracając do stajni rozmawialiśmy jak zwykle o koniach.

Następnego popołudnia wyszedłem niedbałym krokiem z podwórza i zacząłem iść w górę strumienia rzucając po drodze kamienie do wody, jak gdyby bawił mnie jej plusk. Niektórzy stajenni grali w piłkę nożną na padoku za stajnią, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Wysoko, w miejscu gdzie strumień przepływał przez stromy, porośnięty trawą wąwóz, siedział na kamieniu October i palił papierosa. Towarzyszył mu czarny pies myśliwski, a obok kamienia leżała myśliwska torba i strzelba.

– Doktor Livingstone, jak mniemam? – rzekł uśmiechając się.

– Ależ tak, panie Stanley. Jak pan zgadł?! – Przysiadłem obok niego na kamieniu.

Kopnął nogą torbę.

– Tutaj są księgi, a także notes ze wszystkim, co mogliśmy z Beckettem wygrzebać na temat tych jedenastu koni w tak krótkim czasie. Z pewnością jednak sprawozdania w aktach, które pan czytał, będą bardziej pożyteczne od tych strzępów wiadomości, jakie możemy dostarczyć.

– Wszystko może się przydać… nigdy nic nie wiadomo. W teczce Stapletona był jeden interesujący wycinek. O historii przypadków dopingu. Jest tam mowa o tym, że u niektórych koni całkiem niewinne pożywienie wykazuje pozytywny wynik dopingowy na skutek chemicznych zmian zachodzących w ich organizmie. A sytuacja odwrotna? To znaczy, czy niektóre konie nie mogą przekształcić dopingu w niewinne substancje tak, by test nie wykazywał wyników pozytywnych?

– Dowiem się.

– I jeszcze jedno. Przydzielono mi te trzy bezużyteczne stworzenia, którymi zapełnił pan stajnie, a to znaczy, że nie pojadę na żaden tor. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie mógłby pan jednego z nich sprzedać, wtedy miałbym okazję spotkania się z chłopakami z innych stajni podczas sprzedaży. Jeszcze trzej inni stajenni mają u nas po trzy konie, mogę więc dostać pod opiekę konia wyścigowego.

– Sprzedam jednego, ale jeśli będzie szedł na aukcję, to trochę potrwa. Formularze aukcyjne muszą być złożone u licytatora niemal na miesiąc przed datą sprzedaży.

Pokręciłem głową.

– To bardzo niedobrze. Chciałbym coś wymyślić, żeby przydzielono mi konia, który niedługo będzie biegał na wyścigach. Najchętniej na dość oddalonym torze, bo podróż z noclegiem byłaby idealną okazją.

– Stajenni nie zmieniają koni ni stąd, ni zowąd – powiedział October drapiąc się w brodę.

– Tak mi powiedziano. To sprawa przypadku. Dostaje sieje, kiedy przychodzą, i trzeba się nimi zajmować, jak długo pozostają w stajni. Jeżeli okazują się bezwartościowe, tym gorzej.

Wstaliśmy z kamieni. Pies, który przez cały czas leżał spokojnie trzymając pysk na wyciągniętych łapach, również się podniósł, przeciągnął i powoli machając ogonem spojrzał ufnie na swego pana. October pochylił się, poklepał pieszczotliwie psa i podniósł strzelbę. Ja podniosłem torbę myśliwską i przewiesiłem przez ramię.

Podaliśmy sobie ręce i October powiedział uśmiechając się:

– Może lepiej, żeby pan wiedział. Inskip uważa, że jeździ pan wyjątkowo dobrze, jak na chłopca stajennego. Dosłownie sformułował to tak, że zazwyczaj nie ufa ludziom o pańskiej powierzchowności, ale ma pan ręce jak anioł. Lepiej niech pan uważa.

– Do diabła. Nie pomyślałem o tym.

October uśmiechnął się i odszedł w stronę wzgórza, a ja zawróciłem w dół strumienia i stopniowo zacząłem zdawać sobie sprawę, że bez względu na to, jak zabawne może mi się wydawać to przebieranie się w wilczą skórę, gdybym musiał również fuszerować jazdę konną, zraniłoby to moją dumę.

Tego wieczoru bar w Slaw był przepełniony, a wypłaty ulatniały się szybko. Była tu niemal połowa pracowników ze stajni Octobra, a także grupa stajennych od Grangera, a z nimi trzy dziewczyny, które zdawały się wspaniale bawić dwuznacznymi docinkami. Rozmowa składała się głównie z przechwałek każdego z chłopców, że jego konie są lepsze od wszystkich innych.

– Mój koń w środę pobije wasze nawet z zawiązanymi oczami.

– Masz sakramencką nadzieję…

– Twój nie prześcignie nawet żółwia na finiszu…

– Dżokej spartaczył start i potem już…

– …gruby jak świnia i cholernie uparty.

Bezładna rozmowa zamierała i przybierała na sile, podczas gdy powietrze gęstniało od dymu papierosów. W jednym kącie grupa nieudolnych graczy rzucała strzałkami do tarczy, z drugiego kąta dochodziło stukanie kul bilardowych. Rozwaliłem się na twardym krześle trzymając rękę na jego oparciu i obserwowałem Paddy’ego i jednego z chłopców od Grangera rozgrywających partię domina. Konie, samochody, piłka nożna, boks, filmy, ostatnie tańce i znów konie, zawsze w końcu konie. Przysłuchiwałem się temu wszystkiemu i nie dowiedziałem się niczego poza tym, że większość stajennych zadowolona była z własnego życia, że w większości byli pogodni, spokojni i na ogół niegroźni.

– Ty jesteś nowy? – zapytał głos tuż przy moim uchu.”

Odwróciłem głowę i przyjrzałem się pytającemu.

– Taak – odpowiedziałem powoli.

Była to jedyna para oczu w Yorkshire, w których dostrzegłem pewien rodzaj przebiegłości, jakiego właśnie szukałem. Wytrzymałem jego wzrok aż do chwili, gdy usta ułożyły się w wyraz znaczący rozpoznanie osobnika tego samego gatunku.

– Jak ci na imię?

– Dan, a tobie?

– Thomas Nathaniel Tarleton.

Wyraźnie oczekiwał na reakcję, a ja nie wiedziałem, jaka powinna być.

– T. N. T – rzekł Paddy usłużnie znad domina. – Cały nasz Soupy! – Jego szybkie spojrzenie omiotło nas obydwu.

– Czyli wybuchowy chłopak z ciebie – mruknąłem.

Soupy Tarleton zaprezentował nikły, wystudiowany groźny uśmieszek, który jak przypuszczam, miał zrobić wrażenie. Był prawie w moim weku i niemal tak samo zbudowany, tylko znacznie jaśniejszy i miał czerwonawą skórę, jaką zauważyłem u wielu Anglików. Jego jasnopiwne oczy były lekko wyłupiaste, pełne wilgotne wargi ocieniał cienki wąsik. Na małym palcu prawej ręki miał ciężki złoty pierścień, a na lewej ręce kosztowny zegarek. Ubranie było z dobrego materiału, ale prostacko skrojone, a podbita wełnianą podpinką pikowana kurtka, którą trzymał w ręku, musiała kosztować trzytygodniową wypłatę.

Nie przejawiał żadnej chęci zaprzyjaźnienia się. Przyjrzawszy mi się równie dokładnie jak ja jemu, skinął po prostu głową, rzucił „do zobaczenia” i poszedł przyglądać się grającym w bilard.