– I co pan myśli o moich książkach? – zapytała zaciekawiona. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Cała ta maskarada wobec niej wydawała mi się bardzo niestosowna.
– Bardzo uczone – powiedziałem blado.
Odwróciłem się od półki i nagle stanąłem twarzą w twarz z moim pełnowymiarowym odbiciem w lustrze znajdującym się w drzwiach szafy.
Dość markotny przyglądałem się sobie. Było to naprawdę pierwsze moje spojrzenie na stajennego Roke’a od dnia, kiedy to – parę miesięcy temu – opuściłem londyński dom Octobra. Czas nie poprawił sytuacji.
Miałem za długie włosy, a baki sięgały dalej niż koniec uszu. Cerę miałem bladożółtą po zejściu opalenizny. W twarzy widoczne było napięcie, a w oczach nieistniejąca przedtem przezorność. W czarnym stroju wyglądałem na osobnika zagrażającego społeczeństwu.
Za moim odbiciem w lustrze poruszyło się odbicie Elinor, nasze oczy spotkały się, zorientowałem się, że mnie obserwuje.
– Odnosi się wrażenie, że nie jest pan zadowolony z tego, co pan widzi.
Obróciłem się dokoła.
– Nie. – Powiedziałem to z grymasem. – A czy ktoś mógłby być z tego zadowolony?
– No cóż… – To było nie do wiary, ale uśmiechała się przekornie. – Nie chciałabym pana zobaczyć krążącego swobodnie po tym college’u. Nie wiem, czy pan sobie zdaje sprawę, jakie wrażenie… może jest pan trochę surowy chwilami… ale teraz rozumiem, dlaczego Patty, to znaczy… – Jej głos załamał się, po raz pierwszy okazała zmieszanie.
– Woda się gotuje – przyszedłem jej z pomocą.
Z wyraźną ulgą odwróciła się do mnie plecami i zrobiła kawę. Podszedłem znowu do okna i wyglądając na opuszczony placyk opierałem skroń na zimnej szybie.
To się jeszcze zdarza, pomyślałem. Mimo tego strasznego stroju, mimo pewnej aury podejrzanego zachowania, to się ciągle jeszcze może zdarzyć. Po raz tysięczny w życiu zastanawiałem się, jaki przypadek decyduje o tym, że ktoś rodzi się z pewnym określonym kształtem kości. Kształt mojej głowy nie zależał ode mnie. Był dziedzictwem po parze rodzicowi obdarzonych czystymi rysami, była to ich zasługa, nie moja. Jak włosy Elinor. Wrodzone. Nic, co mogłoby być powodem do dumy. Przypadek, taki jak znamię czy zez. Coś, o czym zazwyczaj zapominałem i czego przypomnienie zawsze mnie żenowało. Co więcej, było to dla mnie kosztowne. Straciłem co najmniej dwóch bogatych klientów, ponieważ nie podobał im się sposób, w jaki ich własne żony przyglądały się mnie zamiast moim koniom.
U Elinor – pomyślałem – to była sprawa chwilowego zainteresowania, które nie potrwa długo. Z pewnością była zbyt rozsądna na to, by uwikłać się w jakąkolwiek historię z jednym z eksstajennych swojego ojca. Co do mnie, to postanowiłem trzymać ręce z daleka od sióstr Tarren. Od obydwu sióstr. Skoro wydostałem się z płomieni zjedna, nie będę skakał w ogień za drugą. Mimo wszystko było mi żal, bo Elinor bardzo mi się podobała.
– Kawa gotowa – oznajmiła.
Odwróciłem się i podszedłem z powrotem do stołu. Elinor była znów całkowicie opanowana. Nie było już na jej twarzy błysków przekory, wyglądała niemal poważnie, jak gdyby żałowała tego, co powiedziała, i zamierzała dopilnować, abym tego nie wykorzystał.
Podała mi filiżankę z kawą i podsunęła biskwity, które jadłem chętnie, bo obiad u Humbera składał się z chleba, margaryny i twardego, pozbawionego smaku sera, a kolacja będzie taka sama. Prawie zawsze w soboty tak było, bo Humber wiedział, że jemy w Posset.
Rozmawialiśmy spokojnie o koniach jej ojca. Pytałem, jak radzi sobie Sparking Plug, a ona odpowiedziała:
– Dziękuję, bardzo dobrze. Mam tu nawet jakieś wycinki na jego temat, chce pan zobaczyć?
– Tak. Bardzo chętnie.
Poszedłem za nią do biurka. Przerzuciła jakieś papiery, żeby poszukać pod nimi, i kartka z samej góry spadła na podłogę. Podniosłem ją, położyłem na biurku i spojrzałem. Wyglądało to na jakiś rodzaj quizu.
– Dziękuję – rzekła Elinor. – Nie mogę tego zgubić, to jest konkurs towarzystwa literackiego, i została mi już tylko jedna odpowiedź. Gdzie ja mogłam położyć te wycinki?
Konkurs składał się z szeregu cytatów, których autora trzeba było podać. Wziąłem do ręki kartkę i zacząłem czytać.
– To pierwsze jest bardzo trudne – powiedziała przez ramię Elinor. – Zdaje się, że nikt go jeszcze nie rozwiązał…
– W jaki sposób wygrywa się konkurs?
– Dając pełną i poprawną listę odpowiedzi.
– A jaka jest nagroda?
– Książka. Ale głównie chodzi tu o prestiż. Mamy tylko jeden konkurs w semestrze, i zawsze jest trudny. – Otworzyła szufladę pełną papierów i różności. – Wiem, że gdzieś położyłam te wycinki… – Zaczęła wykładać rzeczy na biurko.
– Niech pani się już nie trudzi – powiedziałem uprzejmie.
– Ależ nie, ja chcę znaleźć… – Garść drobnych przedmiotów rozsypała się na biurko.
Była wśród nich niewielka chromowana rurka długości około trzech cali, z pętlą łańcuszka biegnącą od jednego końca do drugiego. Widziałem już coś takiego. Widywałem to nawet często. Ma to jakiś związek z piciem.
– Co to jest? – zapytałem.
– To? A, to jest cichy gwizdek – dalej kontynuowała poszukiwania. – To dla psów – wyjaśniła.
Wziąłem gwizdek do ręki. Dlaczego uważałem, że wiąże się on z butelkami, kieliszkami, i… i tu świat nagle się zatrzymał.
Było to niemal fizyczne odczucie, mój umysł jakby chciał rzucić się skokiem na swoje ofiary. Wreszcie trzymałem w ręku Adamsa i Humbera. Czułem swój galopujący puls.
Takie proste. Tak bardzo proste. Rurka otwierała się w środku, jedna jej część była gwizdkiem, a drugajego przykrywką. Łańcuszek łączył obie części. Dmuchnąłem w niewielki ustnik. Wydał jedynie nutkę dźwięku.
– Nie może pan tego słyszeć – wyjaśniła Elinor – ale pies naturalnie może. Można zresztą tak nastawić gwizdek, że będzie bardziej słyszalny dla ludzkiego ucha. – Wzięła gwizdek ode mnie i odkręciła. – Teraz proszę.
Zagwizdałem. Zabrzmiało to prawie jak zwykły gwizdek.
– Czy mogłaby mi pani pożyczyć to na jakiś czas? Jeśli nie jest to pani potrzebne? Chciałbym przeprowadzić pewien eksperyment.
– Tak, naturalnie. Mój stary ukochany owczarek musiał zostać uśpiony zeszłej wiosny i od tej pory nie używałam gwizdka. Ale odda mi go pan? Bo na wakacje mam dostać szczeniaka i będę tego używać, by go ćwiczyć.
– Oczywiście.
– To się zgadzam. O, mam wreszcie ten wycinek.
Wziąłem kawałek gazety, ale nie mogłem się skupić. Widziałem tylko barek w monstrualnym samochodzie Humbera z wieszakiem na szpikulce do lodu, szczypce i drobne chromowane przedmioty. Zawsze rzucałem na nie tylko pobieżne spojrzenie, ale jeden z nich był właśnie chromowaną rurką z pętlą łańcuszka łączącą jeden koniec z drugim. Jeden z nich był cichym gwizdkiem na psy.
Zmusiłem się, żeby przeczytać o Sparking Pługu, i podziękowałem Elinor za znalezienie wycinka.
Schowałem gwizdek w pasie na pieniądze i spojrzałem na zegarek. Było już po wpół do trzeciej. Trochę spóźnię się do pracy.
Wyjaśniła moją sytuację wobec Octobra i pokazała mi gwizdek, to były dwie ogromne przysługi. Chciałem jej się jakoś odwdzięczyć i tylko jeden sposób przychodził mi do głowy.
– Nigdzie, jak tylko we własnej duszy – zacząłem – nie znajdzie człowiek spokojniejszego schronienia i uwolnienia od kłopotów…
Elinor spojrzała na mnie zaskoczona.
– To ten cytat z konkursu.
– Tak. Czy może pani korzystać z pomocy?
– Tak. Ze wszystkiego. Ale…
– To jest Marek Aureliusz.
– Kto? – Elinor była zupełnie wstrząśnięta.