Выбрать главу

– Marek Aureliusz Antoninus, cesarz rzymski, 121-180 r.

– Jego „Rozmyślania”? – spytała. Kiwnąłem twierdząco głową.

– To fantastyczne… gdzie pan chodził do szkoły?

– Chodziłem do wiejskiej szkoły w Oxfordshire. – Rzeczywiście tak było, przez dwa lata, zanim skończyłem osiem lat. – I mieliśmy nauczyciela, który ciągle wduszał nam Marka Aureliusza. – Tylko że ten nauczyciel był w Geelong.

Przez całe popołudnie kusiło mnie, by powiedzieć jej całą prawdę o sobie, ale nigdy pokusa ta nie była silniejsza jak w tej chwili. W jej towarzystwie nie potrafiłem być nikim innym, jak tylko sobą, i nawet w Sław mówiłem do niej posługując się moim naturalnym akcentem. Nieznośne było dla mnie jakiekolwiek udawanie przed nią. Nie powiedziałem jej jednak, skąd przyjechałem i po co, ponieważ October nie zrobił tego, a sądziłem, że powinien lepiej znać swoją córkę niż ja. Były wszak te jej pogawędki z Patty, której dyskrecji na pewno nie można było zawierzyć, i prawdopodobnie October uznał, że byłoby to ryzykowne dla śledztwa. Nie wiedziałem. Ale nie powiedziałem jej.

– Jest pan całkiem pewny, że to Marek Aureliusz? – zapytała z powątpiewaniem. – Mamy tylko jedno podejście. W razie pomyłki, to tuż będzie mój koniec.

– Więc na pani miejscu sprawdziłbym to. To jest we fragmencie o tym, by uczyć się jak być zadowolonym ze swego losu. Myślę, że pamiętam to dlatego, że rzadko byłem w stanie posłuchać tej dobrej rady… – Uśmiechnąłem się.

– Wie pan – zaczęła, ale jakby z pewnym niezdecydowaniem w głosie. – To nie moja sprawa, ale można by pomyśleć, że trochę się pan ocierał w świecie. Pan sprawia wrażenie zdecydowanie inteligentnego. Dlaczego pracuje pan w stajni?

– Pracuję w stajni – odpowiedziałem z absolutną, nie pozbawioną ironii prawdą – ponieważ jest to jedyna rzecz, jaką umiem robić.

– Czy będzie pan to robił do końca życia?

– Mam nadzieję.

– I to pana zadowoli?

– Będzie musiało.

– Nie spodziewałam się, że to popołudnie spędzimy w ten sposób, szczerze mówiąc bardzo się go bałam. A pan sprawił, że okazało się bardzo łatwe.

– No, w takim razie wszystko w jak najlepszym porządku – dodałem z uśmiechem.

Uśmiechnęła się także.

Podszedłem do drzwi i otworzyłem je, a Elinor powiedziała:

– Lepiej, gdy pana odprowadzę. Ten dom musiał projektować architekt zakochany w labiryntach. Znajdowano tu odwiedzających, którzy błądzili po górnych piętrach konając z pragnienia wiele dni po tym, kiedy powinni opuścić budynek.

Roześmiałem się. Elinor szła obok mnie po krętych korytarzach, w dół po schodach aż do drzwi na zewnątrz, opowiadając pogodnie o swoim życiu w college’u, traktując mnie jak równego sobie. Powiedziała mi, że Durham to najstarszy angielski uniwersytet po Oksfordzie i Cambridge, i że to jedyne miejsce w Anglii, gdzie odbywały się zajęcia z geofizyki. Była to naprawdę bardzo mila dziewczyna.

Na stopniach podaliśmy sobie ręce.

– Do widzenia – powiedziała. – Przykro mi, że Patty była taka podła.

– Mnie nie. Gdyby nie była, nie spędziłbym tu dzisiejszego popołudnia.

Elinor roześmiała się.

– Ale za jaką cenę?

– Warto było.

W jej szarych oczach widoczne były ciemniejsze plamki.

Obserwowała mnie, kiedy podszedłem do motocykla, usiadłem na siodełku i założyłem kask. Wtedy szybko pomachała ręką i z powrotem weszła w drzwi. Zamknęły się za nią głucho.

14

W drodze powrotnej zatrzymałem się w Posset, by zobaczyć, czy October nie nadesłał komentarzy na temat mojej teorii, którą przekazałem mu w ubiegłym tygodniu. Jednak nie było dla mnie żadnego listu.

Chociaż i tak byłem już spóźniony na wieczorne obrządki w stajni, zatrzymałem się na poczcie dłużej, by napisać do Octobra. Nie wychodził mi z głowy Tommy Stapleton: umarł nie przekazawszy tego, co wiedział. Nie chciałem popełnić tego samego błędu. I nie chciałem także umierać, w gruncie rzeczy. Pisałem szybko.

„Myślę, że kluczem do sprawy jest tu cichy gwizdek, używany na psy. Humber ma taki w swoim samochodowym barku. Czy pamięta pan konia Old Etonian? W Cartmel w dzień wyścigów odbywały się rano gonitwy psów”.

Wysławszy list, kupiłem dużą tabliczkę czekolady dla osłony i komiks dla Jerry’ego, i starałem się niepostrzeżenie wjechać na podwórze. Jednak Cass złapał mnie i powiedział, że będę miał duże szczęście, jeżeli dostanę wolne popołudnie w przyszłą sobotę, bo teraz zamelduje o mnie panu Humberowi. Westchnąłem z rezygnacją i zabrałem się do wieczornych obowiązków, czując jak zimna, nieświeża, pełna przemocy atmosfera tego miejsca znowu przenika mnie do kości.

Jednak teraz czułem się trochę inaczej. Gwizdek, niby granat, spoczywał w moim pasku. Znaczył wyrok śmierci, gdyby go u mnie znaleziono. Tak w każdym razie przypuszczałem. Należało jeszcze się upewnić, czy moje wnioski szły we właściwym kierunku.

Prawdopodobnie Tommy Stapleton podejrzewał, co się święci, i przyjechał prosto do stajni Humbera, by mu to powiedzieć. Nie mógł wiedzieć, że ludzie, z którymi ma do czynienia, gotowi są zabić. Ale ponieważ on zginął, ja to wiedziałem.

Mieszkałem obok nich przez siedem tygodni i byłem ostrożny, miałem też zamiar do samego końca nie dać się zdemaskować, więc przez całą niedzielę rozmyślałem, w jaki sposób będę mógł przeprowadzić swój eksperyment i nie wpaść.

W niedzielę po południu, koło piątej, na podwórze wjechał Adams swoim błyszczącym czarnym jaguarem. Jak zwykle na jego widok moje serce zatrzymało się. Razem z Humberem przeszedł przez stajnię, dokonując zwykłej inspekcji i na dłuższy czas zatrzymał się przy boksie Mickeya. Ani on, ani Humber nie weszli do środka. Humber wiele razy był w boksie Mickeya od tego dnia, kiedy pomógł mi zanieść pierwszą porcję wody z proszkiem, ale Adams nie był tam ani razu.

– Co o tym myślisz, Hedley? – zapytał Adams. Humber wzruszył ramionami i dodał: – Nie ma poprawy.

– Spisać go na straty?

– Tak mi się wydaje. – Humber był wyraźnie przygnębiony.

– Co za cholerny pech – rzekł gwałtownie Adams. Spojrzał na mnie: – Ciągle szpikujesz się środkami uspokajającymi?

– Tak, proszę pana.

Zaśmiał się nieprzyjemnie. Uważał to za zabawne. Nagle jego twarz pochmurniała i rzucił ostro do Humbera:

– Widzę, że to nie ma sensu. Skończ z nim.

– Dobrze, zrobię to jutro. – Humber odwrócił się.

Słyszałem, że przeszli do następnego boksu. Spojrzałem na Mickeya. Zrobiłem dla niego, co mogłem, ale sprawy od samego początku zaszły za daleko. Po dwóch tygodniach zamieszania w końskiej głowie, ciągłego stanu otępienia w wyniku narkotyków i braku apetytu, stan Mickeya był godny politowania i każdy człowiek o sercu trochę bardziej miękkim niż Humber już dawno kazałby go uśpić.

Urządziłem Mickeya wygodnie na ostatnią noc, udało mi się przy tym uniknąć kolejnego zagrożenia ze strony jego zębów. Nie mogłem powiedzieć, że było mi przykro z powodu rozstania, bo dwa tygodnie zajmowania się nienormalnym koniem wystarczyłyby każdemu, ale fakt, że ma zostać zgładzony następnego dnia, zmuszał mnie do bezzwłocznego przeprowadzenia eksperymentu.

Nie czułem się całkiem do tego przygotowany. Kiedy odłożyłem na noc szczotki i szedłem przez podwórze do kuchni, próbowałem znaleźć choć jeden rozsądny powód, żeby to odłożyć.

Skwapliwość, z jaką znalazłem wymówkę, by nie przeprowadzać eksperymentu, uświadomiła mi rzecz straszliwą i nieprzyjemną, że po raz pierwszy od czasów dzieciństwa naprawdę się bałem.

Mogłem sprawić, że October przeprowadzi ten eksperyment z koniem Six-Ply – pomyślałem. Czy z innymi końmi. Nie musiałem robić tego sam. Byłoby na pewno znacznie rozsądniej, gdybym nie robił tego sam. October mógł to przeprowadzić zupełnie bezpiecznie, a jeżeli Humber mnie odkryje, to już jestem prawie trup, powinienem więc zostawić to Octobrowi.