Nie wiem jeszcze z całą pewnością, czym Adams i Humber straszą konie, mogę się jednak tego domyślać.
Przez dwa tygodnie zajmowałem się koniem znanym w stajni jako Mickey (zarejestrowana nazwa Starlamp), który przeszedł przez odpowiednie ćwiczenia. W przypadku Mickeya zakończyło się to klęską. Po trzydniowej nieobecności powrócił do stajni z otwartymi ranami na przednich nogach i w zupełnym rozprzężeniu umysłowym.
Koniuszy wyjaśnił, że rany na nogach konia są wynikiem przykładania wizykatorii. Jednak żadnej pasty tego typu nie było widać i moim zdaniem były to zwykłe oparzenia poczynione przez otwarty płomień. Konie najbardziej ze wszystkiego boją się ognia i wydaje mi się prawdopodobne, że właśnie strach przed poparzeniem połączyli Adams i Humber z dźwiękiem gwizdka.
Użyłem tego gwizdka, by przekonać się, jaka będzie reakcja Mickeyà. Było to w niecałe trzy tygodnie po tym, jak zaszczepiono mu to skojarzenie. Zareagował gwałtownie i bezbłędnie. Jeżeli panowie chcą, można przeprowadzić podobny eksperyment z koniem Six-Ply, pamiętając jednak o tym, by zostawić mu dosyć miejsca na bezpieczne wierzganie.
Adams i Humber wybierają konie, które zapowiadają się dobrze, ale nigdy nie wygrywają, ponieważ na ostatniej przeszkodzie zazwyczaj tracą siły, a tego typu koni jest oczywiście dość dużo. Kupują je pojedynczo na aukcjach albo po biegach sprzedażnych, zaszczepiają im skojarzenie dźwięk-strach i spokojnie znowu je sprzedają. Często nawet robią to z zyskiem (vide: historie koni zebrane przez młodych oficerów).
Sprzedawszy konia z takim wszczepionym przyspiesznikiem Adams i Humber czekają, aż koń wystawiony będzie do gonitwy na jednym z pięciu torów: Sedgefield, Haydock, Ludlow, Kelso i Stafford. Wydaje się, że gotowi są czekać bez końca na korzystny zbieg okoliczności, i w istocie okoliczność taka przydarzyła się jedynie dwanaście razy (jedenastu zwycięzców i Superman) od pierwszego wypadku przed dwudziestu miesiącami.
Sądzę, że o wyborze torów zadecydowała długa prosta, pozwalająca, by panika dała jakieś rezultaty. Konie były często na czwartej czy piątej pozycji przy ostatniej przeszkodzie i potrzebowały czasu na wyprzedzenie liderów. Jeżeli koń był zbyt daleko w tyle, Adams i Humber mogli po prostu zrezygnować z użycia gwizdka, pożegnać się z postawionymi pieniędzmi i czekać na następną okazję.
Gonitwy sprzedażne były korzystne ze względu na możliwość zmiany właściciela zaraz po biegu.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że rozsądniejsze byłoby zastosowanie tej operacji w biegach płaskich, ale te konie wyścigowe rzadziej zmieniają właścicieli, a zmiana pomaga w zatarciu śladów. Poza tym Humber nigdy nie miał licencji trenera biegów płaskich i pewno nie może jej otrzymać.
Żaden z koni nie był wykorzystany dwukrotnie, prawdopodobnie dlatego, że odkrywszy po raz pierwszy, iż po usłyszeniu gwizdka nie zostały poparzone, mogą później już słabiej reagować na ten dźwięk. A więc na ich reakcjach nie można już więcej bazować.
Wszystkie jedenaście koni zwyciężyło bardzo wysoko, od 10 do 1 do 50 do 1, więc Adams i Humber musieli dobrze rozrzucić swoje zakłady, żeby nie wywołało to komentarzy. Nie wiem, ile wygrywał Adams na każdym wyścigu, ale najmniejsza wygrana Humbera przyniosła 1700 funtów, a największa cztery i pół tysiąca.
Szczegóły dotyczące wszystkich poddanych temu procederowi koni, z udanym bądź nieudanym wynikiem, zapisane są w niebieskim segregatorze, znajdującym się obecnie w głębi trzeciej dolnej szuflady w środkowej z trzech zielonych szafek w stajennym kantorku Humbera.
Jak widać, był to w zasadzie bardzo prosty plan. Jedyne, co trzeba zrobić, to wywołać w koniu skojarzenie ognia z dźwiękiem gwizdka na psy, a potem użyć gwizdka po ostatniej przeszkodzie.
Żadnych narkotyków, żadnych mechanicznych urządzeń, żadnej pomocy właściciela, trenera czy dżokeja. Istniało jedynie bardzo nieznaczne ryzyko wykrycia Adamsa i Humbera, bo ich związek ze zwycięskimi końmi był tak nikły i odległy w czasie.
Jednak Stapleton ich podejrzewał i jestem absolutnie przekonany, że go zabili, choć nie ma na to przekonywających dowodów.
Teraz uważają, że są bezpieczni, toteż w ciągu najbliższych dni zamierzają straszyć konia o nazwie Kandersteg. Odszedłem z pracy od Humbera i piszę to prowadząc obserwację stajni. Mam zamiar pojechać za furgonem, kiedy będzie nim wieziony Kandersteg, i odkryć, gdzie i w jaki sposób aplikuje się koniom płomień…”
Przerwałem pisanie i wziąłem lornetkę. Stajenni krzątali się przy wieczornym obrządku, cieszyłem się, że nie jestem tam razem z nimi.
Pomyślałem, że jeszcze za wcześnie spodziewać się, by Humber zaczął z Kanderstegiem, choćby nie wiem, jak się z Adamsem spieszyli. Nie mogli być pewni, że odejdę przed obiadem, a nawet, że odejdę w ogóle tego dnia, i musieli poczekać, aż zaschną moje ślady, zanim coś zaczną. Z drugiej strony nie mogłem ryzykować, że przegapię ich wyjazd. Nawet jazda do Posset, żeby zadzwonić do pułkownika Becketta, była ryzykowna. Potrzebowałem dokładnie tyle czasu, by znaleźć Becketta w jego klubie, ile zabierze załadowanie i wywiezienie Kanderstega – Mickey-Starlamp został wywieziony i przywieziony w biały dzień. Możliwe więc, iż Humber nigdy nie przewoził koni w nocy. Tego jednak nie mogłem być pewny. Niezdecydowany gryzłem koniec pióra. Wreszcie postanowiłem nie telefonować i dodałem do raportu post scriptum:
„Bardzo by mi się przydała jakaś pomoc w czasie tych obserwacji, bo jeśli będzie to trwało kilka dni, mogę po prostu zasnąć i przegapię furgon. Można mnie znaleźć trzy kilometry za Posset na drodze do Hexham, na szczycie wzgórza nad doliną, w której leży stajnia Humbera”.
Podałem godzinę, datę i podpisałem się. Zapakowałem raport do koperty i zaadresowałem do pułkownika Becketta.
Popędziłem do Posset, żeby wrzucić list do skrzynki przed pocztą. Sześć kilometrów. Nie było mnie około sześciu minut. Miałem szczęście, że w drodze w obydwie strony nie napotkałem dużego ruchu. Zahamowałem nerwowo na szczycie wzgórza, ale tam w dole w stajni wszystko wydawało się normalne. Znów sprowadziłem motocykl z drogi, w miejsce, w którym byłem poprzednio, i spojrzałem przez lornetkę.
Zaczynało się ściemniać i niemal we wszystkich boksach paliło się światło, rzucające błyski na podwórze. Ciemna zwalista bryła domu Humbera, będąca najbliżej mnie, zasłaniała mi ceglany kantor i skraj podwórza, widziałem jednak zamknięte drzwi garażu furgonu i mogłem też obserwować przeciwległy kraniec stajni, gdzie w czwartym boksie od końca stał Kandersteg.
Widziałem, jak ten jasny kasztan poruszał się w boksie, kiedy Bert poprawiał mu słomę, szykując wygodne posłanie na noc. Odetchnąłem z ulgą i zasiadłem do dalszej obserwacji.
W stajni trwała zwykła, codzienna, niczym nie zakłócona rutyna. Obserwowałem Humbera, jak oparty na lasce dokonywał powolnej inspekcji stajni i podświadomie dotknąłem sińców, które zrobił mi dziś rano. Po kolei zamykały się drzwi boksów i gasły w nich światła, aż błyszczało tylko jedno okno, ostatnie w prawym rzędzie boksów, okno kuchni stajennych. Odłożyłem lornetkę, wstałem i przeciągnąłem się.
Jak zwykle na wrzosowiskach, powietrze nie stało nieruchomo. Nie był to wiatr, ledwie lekka bryza, jakby zimny prąd owiewający wszystko, co znajdzie na swej drodze. Aby uchronić się od tego przejmującego przenikania, zbudowałem prymitywną barykadę z motocykla i czegoś w rodzaju półki z gałązek wrzosowych od strony drogi. W cieniu tej kryjówki siedziałem na walizce, owinięty w koc i uważałem, że jest mi znośnie ciepło i wygodnie.