Выбрать главу

Uśmiechnąłem się do niej. Nie było to wcale trudne. Była tak uroczo poczciwa, że wcale nie miał znaczenia fakt, iż nosek Elinor nie był zupełnie prosty. W szarych oczach malował się autentyczny, żarliwy żal, wiedziałem, że odczuwała postępek Patty tym boleśniej, że – jak sądziła – ofiarą padł stajenny, który nie ma żadnych możliwości obrony. Dlatego też trudno mi było wymyślić, co mam jej odpowiedzieć. – Rozumiałem oczywiście, że October nie mógł przedstawić mnie publicznie jako uciśnioną niewinność, nawet gdyby chciał – w co zresztą wątpiłem – bez ryzyka, że wieść ta dojdzie do uszu Humbera, a ostatnią rzeczą, jakiej chcieliśmy obaj, byłaby konieczność oferowania mi z powrotem pracy u Inskipa. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zostałby u Humbera mając możliwości pracy u Inskipa.

– Gdyby pani wiedziała – zacząłem wolno – jak bardzo chciałem, żeby ojciec pani uwierzył, że nie zrobiłem krzywdy pani siostrze, zdałaby pani sobie sprawę, że to, co przed chwilą usłyszałem, warte jest dla mnie więcej niż dziesięć posad. Lubię pani ojca. Szanuję go. Zresztą on ma rację. Nie mógłby pewnie zaoferować mi z powrotem pracy, bo przecież to byłoby tak, jakby publicznie wyznał, że jego córka jest w najlepszym razie kłamczucha. Nie może pani prosić go o to. Nie może pani tego oczekiwać. Ja nie oczekuję. Najlepiej pozostawić sprawy tak, jak są.

Przyglądała mi się przez chwilę nic nie mówiąc. Zdawało mi się, że widzę w jej oczach najpierw ulgę, potem zaskoczenie, wreszcie zaintrygowanie.

– Nie żąda pan żadnej rekompensaty?

– Nie.

– Nie rozumiem pana.

– Widzi pani – rzekłem podnosząc się z miejsca, aby uniknąć jej pytającego wzroku. – Nie jestem tak zupełnie niewinny. Pocałowałem pani siostrę. Myślę, że może nawet trochę ją sprowokowałem. A potem wstyd mi się zrobiło samego siebie i wycofałem się. Taka jest prawda. To nie była tylko jej wina. Ja zachowałem się bardzo źle. Dlatego proszę, bardzo proszę, niech pani nie czuje się taka winna z mojego powodu. – Podszedłem do okna i wyjrzałem.

– Nie powinno się wieszać ludzi za morderstwa, których zdecydowali się nie popełnić – powiedziała oschle. – Jest pan bardzo wspaniałomyślny, a tego się nie spodziewałam.

– A więc nie trzeba było mnie tutaj prosić – dodałem niedbale. – Podejmowała pani duże ryzyko. – Okno wychodziło na kwadratowy, porośnięty trawą placyk, otoczony szerokimi alejkami, spokojny i opuszczony w tym wczesnowiosennym słońcu.

– Jakie… ryzyko? – zapytała.

– Ryzyko, że narobię zamieszania. Zniesławię rodzinę. Splamię nazwisko Tarrenów. Takie rzeczy. Wywlekanie brudów, nagłówki niedzielnych gazet i pani ojciec tracący twarz wobec swoich wspólników.

Miała minę zaskoczoną, ale zdecydowaną.

– Mimo wszystko, skoro wyrządziło się krzywdę, trzeba ją naprawić.

– Bez względu na konsekwencje?

– Bez względu na konsekwencje – powtórzyła blado. Uśmiechnąłem się. Ta dziewczyna naprawdę mi się podobała. Ze też nie zawsze zwracałem uwagę na konsekwencje.

– W porządku – powiedziałem niechętnie. – Lepiej będzie, jak sobie już pójdę. Dziękuję, że mnie pani zaprosiła. Rozumiem, że spędziła pani okropny tydzień, przygotowując się do tego spotkania, i doceniam to bardziej, niż potrafię wyrazić słowami.

Elinor spojrzała na zegarek i zawahała się.

– Wiem, że jest to dziwna pora dnia, ale może napiłby się pan kawy? Przyjechał pan z tak daleka…

– Napiłbym się z przyjemnością.

– To niech pan siada, a ja zrobię kawę.

Usiadłem. Elinor otworzyła szafę w ścianie, w której po jednej stronie była umywalnia i lustro, a po drugiej palnik gazowy i półeczka na naczynia. Napełniła wodą czajnik, zapaliła gaz, na niskim stoliku między fotelami postawiła filiżanki i talerzyki, jej ruchy były oszczędne i pełne wdzięku. Nie zmieszała się, pomyślałem. Jest na tyle pewna siebie, by odrzucić tytuł w miejscu, gdzie umysł liczył się bardziej niż urodzenie. Na tyle pewna siebie, by wprowadzić mężczyznę o wyglądzie takim jak mój do swojego pokoju i poprosić, by został na kawę, wtedy kiedy nie było to wcale konieczne, a jedynie oznaczało uprzejmość.

Zapytałem, jakiego przedmiotu się uczy, odpowiedziała, że angielskiego. Stawiała na stole mleko, cukier i biskwity.

– Czy mogę spojrzeć na pani książki?

– Bardzo proszę – odparła uprzejmie.

Wstałem i podszedłem do półek. Były tam podręczniki językowe – staroislandzki, anglosaski, staroangielski – i rozległy przegląd dzieł literatury angielskiej z różnych epok.

– I co pan myśli o moich książkach? – zapytała zaciekawiona. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Cała ta maskarada wobec niej wydawała mi się bardzo niestosowna.

– Bardzo uczone – powiedziałem blado.

Odwróciłem się od półki i nagle stanąłem twarzą w twarz z moim pełnowymiarowym odbiciem w lustrze znajdującym się w drzwiach szafy.

Dość markotny przyglądałem się sobie. Było to naprawdę pierwsze moje spojrzenie na stajennego Roke’a od dnia, kiedy to – parę miesięcy temu – opuściłem londyński dom Octobra. Czas nie poprawił sytuacji.

Miałem za długie włosy, a baki sięgały dalej niż koniec uszu. Cerę miałem bladożółtą po zejściu opalenizny. W twarzy widoczne było napięcie, a w oczach nieistniejąca przedtem przezorność. W czarnym stroju wyglądałem na osobnika zagrażającego społeczeństwu.

Za moim odbiciem w lustrze poruszyło się odbicie Elinor, nasze oczy spotkały się, zorientowałem się, że mnie obserwuje.

– Odnosi się wrażenie, że nie jest pan zadowolony z tego, co pan widzi.

Obróciłem się dokoła.

– Nie. – Powiedziałem to z grymasem. – A czy ktoś mógłby być z tego zadowolony?

– No cóż… – To było nie do wiary, ale uśmiechała się przekornie. – Nie chciałabym pana zobaczyć krążącego swobodnie po tym college’u. Nie wiem, czy pan sobie zdaje sprawę, jakie wrażenie… może jest pan trochę surowy chwilami… ale teraz rozumiem, dlaczego Patty, to znaczy… – Jej głos załamał się, po raz pierwszy okazała zmieszanie.

– Woda się gotuje – przyszedłem jej z pomocą.

Z wyraźną ulgą odwróciła się do mnie plecami i zrobiła kawę. Podszedłem znowu do okna i wyglądając na opuszczony placyk opierałem skroń na zimnej szybie.

To się jeszcze zdarza, pomyślałem. Mimo tego strasznego stroju, mimo pewnej aury podejrzanego zachowania, to się ciągle jeszcze może zdarzyć. Po raz tysięczny w życiu zastanawiałem się, jaki przypadek decyduje o tym, że ktoś rodzi się z pewnym określonym kształtem kości. Kształt mojej głowy nie zależał ode mnie. Był dziedzictwem po parze rodzicowi obdarzonych czystymi rysami, była to ich zasługa, nie moja. Jak włosy Elinor. Wrodzone. Nic, co mogłoby być powodem do dumy. Przypadek, taki jak znamię czy zez. Coś, o czym zazwyczaj zapominałem i czego przypomnienie zawsze mnie żenowało. Co więcej, było to dla mnie kosztowne. Straciłem co najmniej dwóch bogatych klientów, ponieważ nie podobał im się sposób, w jaki ich własne żony przyglądały się mnie zamiast moim koniom.

U Elinor – pomyślałem – to była sprawa chwilowego zainteresowania, które nie potrwa długo. Z pewnością była zbyt rozsądna na to, by uwikłać się w jakąkolwiek historię z jednym z eksstajennych swojego ojca. Co do mnie, to postanowiłem trzymać ręce z daleka od sióstr Tarren. Od obydwu sióstr. Skoro wydostałem się z płomieni zjedna, nie będę skakał w ogień za drugą. Mimo wszystko było mi żal, bo Elinor bardzo mi się podobała.

– Kawa gotowa – oznajmiła.

Odwróciłem się i podszedłem z powrotem do stołu. Elinor była znów całkowicie opanowana. Nie było już na jej twarzy błysków przekory, wyglądała niemal poważnie, jak gdyby żałowała tego, co powiedziała, i zamierzała dopilnować, abym tego nie wykorzystał.

Podała mi filiżankę z kawą i podsunęła biskwity, które jadłem chętnie, bo obiad u Humbera składał się z chleba, margaryny i twardego, pozbawionego smaku sera, a kolacja będzie taka sama. Prawie zawsze w soboty tak było, bo Humber wiedział, że jemy w Posset.