Выбрать главу

– Wszystko będzie dobrze. Jesteś już prawie dorosła – próbowałem się z nią przekomarzać.

– Ale wakacje będą strasznie nudne!

– No to zaproście przyjaciół.

– Możemy? – Twarz jej rozjaśniła się. – To będzie zabawne.

Już bardziej szczęśliwa pocałowała mnie na pożegnanie i wróciła na lekcje.

Z najstarszą moją siostrą rozumieliśmy się doskonale i wiedziałem, że jej jednej jestem winien wyjaśnienie prawdziwego celu moich „wakacji”. Była zmartwiona, a tego się nie spodziewałem.

– Najdroższy Dan – wzięła mnie pod rękę i pociągała nosem, żeby powstrzymać płacz – wiem, że nasze wychowanie było dla ciebie harówką i że powinniśmy być zadowoleni, kiedy wreszcie robisz coś dla siebie. Tylko proszę cię, bądź ostrożny. I Dan, my chcemy… chcemy, żebyś wrócił.

– Wrócę – obiecałem bezradnie, podając jej własną chustkę do nosa – wrócę na pewno.

Taksówka z dworca lotniczego przywiozła mnie przez wypełniony drzewami skwer pod dom hrabiego Octobra w Londynie w szarej mżawce, która w żaden sposób nie korespondowała z moim nastrojem. Ja byłem radosny, jakbym miał sprężyny w piętach.

W odpowiedzi na dzwonek eleganckie czarne drzwi otworzył mi służący o przyjaznej twarzy, który natychmiast przejął inicjatywę mówiąc, iż ponieważ jego lordowska mość mnie oczekuje, więc nie zwlekając wprowadzi mnie na górę. „Góra” okazała się salonikiem o szkarłatnych ścianach na pierwszym piętrze, gdzie wokół elektrycznego grzejnika w kominku stali trzej mężczyźni z kieliszkami w rękach. Trzej mężczyźni w postawie swobodnej, zwróceni w stronę otwierających się drzwi. To był triumwirat rządzący wyścigami w Anglii. Wielkie figury. Pewne i obwarowane setkami lat tradycyjnej władzy. Oni nie traktowali sprawy z takim podnieceniem jak ja.

– Pan Roke – zaanonsował służący wprowadzając mnie. October podszedł do mnie i przywitał się.

– Podróż miał pan dobrą?

– Tak, dziękuję.

Hrabia October zwrócił się w stronę pozostałych mężczyzn.

– Moi dwaj koledzy przybyli tu, by pana powitać.

– Nazywam się Macclesfield – powiedział wyższy, starszy przygarbiony mężczyzna o niesfornej białej czuprynie. Pochylił się do mnie i wyciągnął kościstą rękę. – Bardzo się cieszę z poznania pana, panie Roke. – Miał sokole oczy o przenikliwym spojrzeniu. – A to jest pułkownik Beckett – wskazał na szczupłego mężczyznę, który wyglądał na schorowanego i kiedy podał mi rękę, jego uścisk był słaby i miękki. Wszyscy milczeli i przyglądali mi się, jak gdybym był przybyszem z kosmosu.

– Jestem do dyspozycji panów – powiedziałem uprzejmie.

– Możemy więc przejść od razu do interesów – rzekł October wskazując mi przykryty pokrowcem fotel. – Drinka?

– Proszę.

Podał mi szklaneczkę najdelikatniejszej whisky, jaką kiedykolwiek piłem, i wszyscy usiedli.

– Moje konie – zaczął October swobodnie, konwersacyjnie – trenowane są w stajni przylegającej do mojego domu w Yorkshire. Nie trenuję ich sam, bo zbyt często muszę wyjeżdżać w interesach. Licencję – publiczną licencję – ma człowiek o nazwisku Inskip i prócz moich koni trenuje także konie moich przyjaciół. Obecnie w stajni jest trzydzieści pięć koni, z czego 11 moich. Sądzimy, że byłoby najlepiej, gdyby zaczął pan jako chłopiec w mojej stajni i potem przeniósł się gdzie indziej, kiedy uzna pan to za konieczne. Jasne?

Skinąłem głową.

– Inskip jest uczciwy, ale trochę gaduła, toteż uważamy za rzecz bardzo istotną dla powodzenia pańskiej misji, by nie znał on powodów ani sposobu, W jaki trafił pan do stajni. Zwykle Inskip angażuje chłopców, toteż musi pana przyjąć on, nie ja. Aby upewnić się, że w stajni zabraknie rąk do pracy i pana oferta zostanie natychmiast przyjęta, pułkownik Beckett i sir Stuart Macclesfield za dwa dni poślą tam po trzy konie. Trzeba powiedzieć, że nie są to dobre konie, ale najlepsze, jakie moglibyśmy w tym czasie zdobyć.

Wszyscy uśmiechnęli się i mieli do tego pełne prawo. Zaczynałem podziwiać ich działalność sztabową.

– Za cztery dni, kiedy wszyscy zaczną się czuć przepracowani, pan się zjawi i zaoferuje swe usługi. Jasne?

– Tak.

– Tu są referencje – podał mi kopertę. – Pochodzą od mojej kuzynki z Kornwalii, która trzyma kilka koni wierzchowych. Umówiłem się z nią, że jeśli Inskip będzie chciał sprawdzić, ona potwierdzi ustnie opinię o panu. Na początek nie może pan się wydać zbyt podejrzanym charakterem, bo Inskip pana nie przyjmie.

– Rozumiem.

– Inskip zapyta o kartę ubezpieczeniową i formularz podatkowy, które powinien pan mieć z poprzedniego miejsca pracy. Oto one. Karta ubezpieczeniowa jest podstemplowana i nie będzie wymagała żadnego sprawdzania aż do maja w przyszłym roku, a do tego czasu, mamy nadzieję, nie będzie już potrzebna. Bardziej skomplikowana jest sprawa z formularzem podatkowym, ale sporządziliśmy go w ten sposób, że adres na odcinku, który Inskip będzie musiał wysłać do urzędu finansowego, jest zupełnie nieczytelny. Musi z tego wyniknąć pewne zamieszanie, ale będzie ono wyglądało całkiem naturalnie, i łatwo ukryje się fakt, że nie pracuje pan w Kornwalii.

– Rozumiem – powiedziałem. – Muszę przyznać, że wszystko to zrobiło na mnie pewne wrażenie.

Sir Stuart Macclesfield chrząknął, a pułkownik Beckett poszczypywał czubek własnego nosa.

– Wiem, że wasi analitycy nie mogli zidentyfikować tego dopingu, ale nie znam żadnych szczegółów. Na jakiej podstawie są panowie przekonani, że używano dopingu?

October spojrzał na Macclesfielda, który zaczął mówić powolnym, starczym chropowatym głosem.

– Kiedy koń wraca z toru i toczy pianę z pyska, oczy wychodzą mu z orbit, a ciało ma zlane potem, podejrzewa śię oczywiście, że dostał jakiś środek stymulujący. Środki te są kłopotliwe, bo trudno obliczyć dawkę konieczną, by koń zwyciężył nie budząc podejrzeń. Gdyby zobaczył pan któregoś z koni, jakie podawaliśmy testom, przysiągłby pan, że dostał za dużą dawkę. Jednak wyniki testów zawsze były negatywne.

– A co mówią wasi farmakolodzy?

– Dosłownie? Bo nie żałują przekleństw – zauważył Beckett.

– W ogólnych zarysach.

– Mówią po prostu, że nie istnieje narkotyk, którego nie potrafiliby zidentyfikować.

– A adrenalina? – zapytałem.

Panowie wymienili spojrzenia, a Beckett powiedział:

– Większość badanych koni miała bardzo wysoki procent adrenaliny, ale na podstawie jednej analizy nie można stwierdzić, czy jest to normalny poziom dla danego konia. Konie produkują bardzo różne ilości adrenaliny i należałoby zbadać je przed i po kilku wyścigach, żeby określić poziom normalnej produkcji, a także na różnych etapach treningu. Tylko znając normalny u konkretnego konia poziom adrenaliny można stwierdzić, czy dostał jej dodatkową dawkę. Są zresztą trudności praktyczne – adrenaliny nie można podawać doustnie, o czym pan zapewne wie. Musi być wstrzyknięta i ma natychmiastowe działanie. Na starcie wszystkie konie były opanowane i spokojne. Konie po środku stymulującym są zazwyczaj bardzo ożywione. Poza tym bardzo często po podskórnym wstrzyknięciu adrenaliny sierść konia w pobliżu miejsca zastrzyku nieco się unosi, i wszystko się wydaje. Pewne jest jedynie wstrzyknięcie w żyłę szyjną, ale jest to zabieg dość niebezpieczny i jesteśmy przekonani, że w interesujących nas przypadkach nie miał on zastosowania.

– Faceci z laboratorium radzili nam szukać czegoś mechanicznego. W przeszłości próbowano już wszystkiego. Na przykład wstrząsów elektrycznych. Dżokeje używali siodeł czy batów, w które wmontowane były baterie, w ten sposób prąd galwanizował konie do zwycięskiego biegu. Wspaniałym przewodnikiem był koński pot. Badaliśmy to bardzo starannie i jesteśmy przekonani, że w ekwipunku żadnego z dżokejów nie było nic niezwykłego – dodał October.

– Zebraliśmy wszystkie nasze notatki, analizy z laboratorium, dziesiątki wycinków prasowych i wszystko inne, co naszym zdaniem mogłoby stanowić dla pana jakąkolwiek pomoc – rzekł Macclesfield wskazując mi trzy pudła z wycinkami, leżące na stole.

– Ma pan trzy dni, żeby to przeczytać i przemyśleć. October uśmiechnął się blado.