Выбрать главу

– Zabójca.

– Tak. Ten facet nosi rozmiar dziewięć i pół, najwyżej dziesięć. Wszystko tu sprawia wrażenie, jakby ktoś to upozorował, ale nie dość zręcznie, żebyśmy tego od razu nie zauważyli. Czyli albo ten ktoś jest idiotą, albo chce, żebyśmy wiedzieli, że za tym stoi. Popisuje się przed nami. – Bonita spojrzała na Montoyę znad okularów. – Na rękach kobiety jest trochę krwi, ale coś tu śmierdzi.

– Kto zwymiotował?

– Ona, sądząc po stanie sukienki.

– Suknia ślubna? Była panną młodą?

– Nie wiem. Nie sądzę. Widzisz te rzeczy? Szorty i podkoszulek. Przebrała się. Albo ktoś ją przebrał. Przed śmiercią, bo suknia jest cała zaplamiona krwią.

– Po co miałaby się przebierać?

– Nie mam pojęcia. Ale kimkolwiek jest zabójca, chce, żebyśmy zauważyli, że mężczyzna jest rozebrany, nagi wobec całego świata, a dziewczyna jest w drodze na swój ślub… czy coś w tym rodzaju.

Montoi nie podobała się ta sugestia. Spojrzał na leżącego na wznak martwego mężczyznę. Było w nim coś…

– Poznajesz go? – spytała Bonita, wskazując mężczyznę ołówkiem.

– A powinienem?

– To Nick Gierman. Lokalna osobistość. Prowadzi szokującą audycję w radiu.

– „Gierman i goście”. – Montoya przypomniał sobie kontrowersyjnego radiowca. Nigdy nie miał okazji go poznać, ale widział jego zdjęcie w gazetach.

– Miał przy sobie dowód, a także karty kredytowe i gotówkę. Wszystko nietknięte, w każdym razie w tej chwili na to wygląda. Dwieście sześć dolarów i pokwitowanie z bankomatu First Congressional Bank na Decatur Street, i z datą z ubiegłej nocy i godziną szóstą trzydzieści sześć.

– Mógł zostać porwany mniej więcej o tej porze. – Montoya postanowił sprawdzić kamery w banku.

– Może. A jeśli chodzi o nią… – Bonita wskazała kobietę leżącą na Giermanie. – Nazywa się Courtney LaBelle. Znaleźliśmy dowód w portfelu. Nie miała przy sobie torebki, tylko płaski skórzany portfelik w kieszonce szortów. Żadnych kart kredytowych i tylko pięć dolców. Ale miała przy sobie prawo jazdy, z którego wynika, że jest z tego miasta z Garden District. – Bonita pokręciła głową ze smutkiem. – Osiemnaście lat. Lekarz obejrzał ją już i uważa, że biorąc pod uwagę zesztywnienie, plamy opadowe i temperaturę ciała, zgon nastąpił dwa dni temu, prawdopodobnie między dziesiątą wieczorem a trzecią rano. Na razie nie jest w stanie powiedzieć nam nic bliższego.

– Niedługo po wizycie Giermana w bankomacie.

– Tak.

– Znała Giermana? – spytał Montoya, spoglądając na dziewczynę. Jej skóra była woskowobiała, twarz zakrwawiona, ale nie można było mieć wątpliwości, że jeszcze kilka dni temu była naprawdę piękna.

– Tego właśnie musisz się dowiedzieć. Gierman miał podobno słabość do młodych dziewcząt, ta mogłaby mu wpaść w oko.

Montoya zaczął robić notatki. Bonita czasami strasznie go wkurzała, ale wiedział, że była dobra w pracy. Bardzo dobra.

– Mamy broń?

– Tak. Rewolwer, dwudziestkadwójka. Znaleziony w dłoni dziewczyny.

Montoya spojrzał na podłogę. Na starych zakurzonych deskach walały się pióra, pomieszane z błotem i krwią.

– Skąd te pióra?

– Z poduszki. Prawdopodobnie przywiązano ją do Giermana. Może zabójca chciał stłumić odgłos wystrzału. Zostawił ją koło krzesła. Strzelał z bliskiej odległości. Jak już mówiłam, ślady na rękach i nogach Giermana wskazują, że był skrępowany. Wygląda na to, że nogi w kostkach przywiązano mu do nóg krzesła. Sądzę też, że usta zaklejono mu taśmą. Nie ma jej teraz, ale na twarzy zostały ślady jakiejś klejącej substancji.

– Byli małżeństwem?

– Nie. Gierman był stanu wolnego, chyba rozwiedziony. Co do niej, nie ma pewności, ale na serdecznym palcu lewej ręki widać zadrapanie, jakby ktoś zdjął pierścionek czy obrączkę i zdarł jej przy tym sporo skóry.

– Jezu – mruknął Montoya, pochylając się nad dziewczyną.

– Zdaje się, że były problemy z przysięgą małżeńską – powiedziała Bonita. Czarny humor.

Montoya widział wiele dziwnych zabójstw, odkąd zaczął pracować w policji, ale to przechodziło wszelkie wyobrażenia. Wyprostował się.

– Myślisz, że to mógł być jakiś udawany ślub? Że zabójca był księdzem i najpierw włożył dziewczynie pierścionek na palec, a potem go zdarł? Znaleźliście ten pierścionek?

– Nie, nie znaleźliśmy żadnej biżuterii poza łańcuszkiem, który dziewczyna ma na szyi. – Bonita wskazała delikatny złoty łańcuszek z krzyżykiem złożonym z małych diamentów.

– A buty? – spytał. Zauważył teraz, że dziewczyna też ma bose stopy.

– Oboje mieli tylko adidasy. Chyba wybrali się poćwiczyć albo właśnie wracali z siłowni. Oboje na początku mieli na sobie szorty, podkoszulki i sportowe buty, ale on został całkiem nagi, a ona w sukni ślubnej. Żadnych butów, welonu ani pierścionka… Bardzo dziwne.

– Zgadzam się.

Washington przycisnęła notatnik do piersi i włożyła ołówek do ust.

– Wiesz, ten facet wkurzał mnóstwo ludzi. Mnóstwo. Grupy religijne. Stowarzyszenia rodziców. Miał nawet jakąś sprawę w sądzie. Był popularny, ale także znienawidzony.

– Nie lubiłaś go.

– Nie przepadałam za nim, fakt, ale pytanie brzmi: kto nienawidził go tak bardzo, by chcieć go zabić?

– Courtney LaBelle? – podsunął Montoya.

– Nie, nie sądzę. Po co studentka college’u miałaby go sprowadzić aż tutaj, związać, a na końcu zabić i jego, i siebie samą?

– Może był to rodzaj perwersyjnej zabawy seksualnej?

– On jest nagi, ale ona nie. On został przywiązany do krzesła, w pozycji mającej wyrażać uległość. – Bonita spojrzała na niego uważnie. – A poza tym suknie ślubne raczej nie należą do rekwizytów sadomaso.

– Skąd wiesz?

– Cóż, jest wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz. Obroże, bicze, czarna skóra i tak dalej… – Uśmiechnęła się do niego żartobliwie. – Ciągle stawiam na naszego pana Rozmiar Dwanaście, ale dowiemy się czegoś więcej, kiedy skończymy badanie śladów.

– Dobrze.

– Proponuję, żebyś postarał się zebrać jak najwięcej informacji o ofiarach.

Montoya sam wiedział, że będzie musiał się tym zając, ale miał ochotę się kłócić.

– A co z resztą chaty?

– Chyba nikt tam nie wchodził, ale sprawdzamy wszystkie pomieszczenia, łącznie ze strychem.

– Zamki w drzwiach?

– Stare i zardzewiałe. Zepsute. Pracujemy nad nimi.

– Czy ktoś wie, do kogo należy to miejsce?

Bonita spojrzała na niego ostro.

– Ktoś na pewno wie, ale nie ja. To jeszcze jedna rzecz, którą powinieneś się zająć – odparła i wróciła do swojego rysunku.

Montoya wyszedł, minął dwóch mężczyzn badających odciski opon i podszedł do starego czerwonego pikapa. Za kierownicą siedział postawny czarny mężczyzna, wystukując palcami rytm granej w radiu piosenki.

– Ray Watson? – spytał Montoya, pokazując mu odznakę przez okno.

– To ja. – Watson miał koło pięćdziesiątki, ciemną, płaską twarz o szeroko osadzonych oczach i kilka złotych zębów. Był ubrany w podkoszulek i dres, a na przetykanych siwizną włosach nosił podniszczoną czapeczkę bejsbolową. Na siedzeniu obok niego leżały: para krótkich wioseł, latarka i puszka tytoniu.