Tak, żaden mężczyzna nie trzymałby nad biurkiem takiego zdjęcia, gdyby naprawdę nic już nie czuł do kobiety. Bentz spojrzał z ukosa na Taylora, który też patrzył na fotografię.
– A nie mówiłem? – powiedział Taylor, przekrzywiając głowę. – Jedyną kobietą, na której kiedykolwiek mu zależało, była jego żona.
Montoya dyskretnie przyglądał się wszystkim, którzy zebrali się pod drzwiami kaplicy w College’u Wszystkich Świętych. Młody ksiądz, ojciec Anthony, sztywno wyprostowany, stał na stopniach przed wejściem. Obok niego stary ojciec Stephen modlił się z pochyloną głową, tuż za nim stała dziekan Usher w ociekającym deszczem kapeluszu.
Niżej kilkuset studentów z zapalonymi świecami w dłoniach słuchało w skupieniu słów pożegnania Courtney LaBelle. Ojciec Anthony w słowach pełnych pasji wspominał Mary i jej tragiczną śmierć. Była taka młoda. Taka niewinna. I taka pobożna.
Montoya słuchał tego wszystkiego jednym uchem.
Żałobnicy modlili się i płakali, płomyki świec drgały w ciemności. Montoya robił zdjęcia małym, ukrytym aparatem. Wiedział, że będą niewyraźne, ale lepsze to niż nic: ojciec Anthony z pewnością nie zgodziłby się na błyski fleszy ani kamerę z lampą. Miał nadzieję, że morderca jest wystarczająco nakręcony, by pojawić się na uroczystości żałobnej. Tacy ludzie często chcą być częścią dochodzenia, chcą być w centrum wydarzeń. Montoya udawał więc, że się modli i słucha słów księdza, ale cały czas szukał wzrokiem w tłumie czegokolwiek, co wydawałoby się nie na miejscu… choć wygląd nie ma najmniejszego znaczenia. Nikt nie jest w stanie rozpoznać przestępcy na podstawie wyglądu.
Montoya fotografował więc skrupulatnie wszystkich, którzy przyszli wyrazić swój mniej lub bardziej szczery żal po śmierci Courtney Mary LaBelle.
– Za chwilę wejdziemy do kaplicy, gdzie odbędzie się druga część ceremonii – powiedział ksiądz i wzniósł ręce ku niebu. – A teraz zanieśmy modlitwę do naszego Ojca… – Złożył dłonie i pochylił głowę.
Wszyscy stojący pod kaplicą zrobili to samo.
Wszyscy, poza Montoya.
– Mówiłaś, że zadzwonisz – powiedziała z pretensją Gina, kiedy Abby podniosła słuchawkę i nerwowo rozejrzała się po kuchni. Po wizycie w szpitalu ciągle była niespokojna i nie mogła się pozbyć wrażenia, że ktoś ją obserwuje.
A to zakrawało na manię prześladowczą.
Nie, to nie mania, to tylko ostrożność.
Drzwi lodówki były otwarte, pod nimi siedziała Hershey, wyraźnie licząc na coś do jedzenia. Abby włożyła wolną rękę do lodówki, przesunęła kilka butelek z resztkami sosów do sałatek i wyciągnęła słoiczek z jogurtem.
– Czekałam na twój telefon przez kilka godzin – dąsała się Gina.
Daj mi spokój, pomyślała Abby.
– Wiem, wiem, Gino… Przepraszam… zupełnie straciłam poczucie czasu. – Irytowało ją, że musi się tłumaczyć i przepraszać starszą siostrę. Ma trzydzieści pięć lat, na litość boską. Nie jest niegrzecznym dzieckiem… A już na pewno nie jest dzieckiem Giny. – Byłam zajęta. A poza tym nadal nic nie wiem o pogrzebie Nicka.
– Ale to chyba niedługo, prawda?
– Nie mam pojęcia. Jeśli jego rodzina zdecyduje się na kremację, będą mogli z tym poczekać. Gino, naprawdę nie wiem, jaka jest w tym wszystkim moja rola. O ile w ogóle gram tu jakąś rolę. Jako była żona mam niewiele do powiedzenia, chyba rozumiesz. – Otworzyła słoiczek z jogurtem i zdjęła plastykowe zabezpieczenie. – Wiesz… pojechałam tam wczoraj.
– Dokąd?
– Do szpitala.
Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza.
– Po co? – spytała w końcu Gina.
– Ma zostać zburzony, więc…
– To niesłychane!
– …więc pomyślałam, że powinnam tam pojechać.
– Dlatego że jakiś psychiatra od siedmiu boleści ci to poradził?
Abby poczuła, jak znowu ogarniają irytacja. Po śmierci matki chodziła do kilku psychiatrów, lepszych i gorszych, zakładała jednak, że każdy z nich wiedział, co mówi.
– Nie, ponieważ czułam, że powinnam to zrobić.
Gina mruknęła coś pod nosem, a potem powiedziała głośno:
– I co? Jak się udała podróż sentymentalna?
– To nie jest śmieszne, Gino – wycedziła Abby przez zęby. Po co w ogóle zaczęła ten temat? – Prawdę mówiąc, było tam bardzo dziwnie. I strasznie. Naprawdę strasznie. To kompletna ruina. Spotkałam tam zakonnicę, która kiedyś pracowała w szpitalu. Zobaczyła, że przyjechałam, bo musiałam zostawić samochód przed klasztorem. Siostra Maria… może ją pamiętasz. Wysoka. Ładna. Chyba Latynoska.
– Owszem, pamiętam ją – odparła Gina z niechęcią.
– Była tam w dniu śmierci mamy.
Gina milczała.
– Dziwne… Chyba pomyliła mnie z tobą. Uważa chyba, że to ja wbiegłam do szpitala przed tobą i tatą, w każdym razie tak wynikało z tego, co mówiła. – Abby otworzyła szufladę i wyjęła łyżeczkę. – Twierdzi, że biegłam po schodach na górę, kiedy ona schodziła, i że ty niosłaś prezent dla mamy… czy coś w tym rodzaju. – Zmarszczyła brwi. – Tak w każdym razie powiedziała. Naprawdę, to było dość dziwne. – Nabrała odrobinę jogurtu na łyżeczkę i włożyła ją do ust. Gina nadal się nie odzywała. – Gino?
– Tak.
– Co ty na to? – Przełknęła jogurt, ale nie poczuła jego smaku.
– Nie wiem… nie wiem, dlaczego tak jej się wydaje. Pewnie jest już stara i coś jej się pomieszało.
– Poza tym mówiła całkiem do rzeczy.
– Poza tym. – Gina zaczęła łapać Abby za słowa. – To było dwadzieścia lat temu, Abby.
– Gino. – Abby wyciągnęła łyżeczkę przed siebie, jakby mierzyła nią w siostrę. – Dlaczego mam wrażenie, że kłamiesz?
– Bo nie lubię rozmawiać o szpitalu i o śmierci mamy, dlatego. Wiem, że dla ciebie ta sprawa nie jest zamknięta, ale dla mnie to już przeszłość i nie mam ochoty omawiać tego wszystkiego za każdym razem, kiedy zbliża się dzień twoich urodzin i rocznica jej śmierci.
– I jej urodzin – przypomniała Abby.
– Tak, wiem. Ta szczególna więź, która cię z nią łączyła czy jak to tam nazywasz, której nie rozumie nikt poza tobą. Ale ja nie mam z tym nic wspólnego i uważam, że powinnyśmy zostawić to za sobą i iść dalej.
– Na pogrzeb Nicka? – spytała sucho Abby.
– Tak! Powinnyśmy kupić butelkę, wypić za niego, a potem pogrzebać i jego, i przeszłość, i topór wojenny! – Gina mówiła coraz szybciej i głośniej. Kiedy skończyła, była niemal bez tchu.
– W porządku. Doskonale.
– A zatem przyjeżdżam do Nowego Orleanu.
– Wspaniale. – Abby uśmiechnęła się nieszczerze. – Ale porozmawiamy o paru sprawach, zanim się napijemy, dobrze? W tym także o mamie i dniu, w którym zginęła. Chyba wiesz o tym wszystkim więcej, niż mi powiedziałaś. Możesz ze mną tam nie jechać, w porządku, ale porozmawiamy sobie.
– Abby…
– Porozmawiamy – powiedziała stanowczo Abby, odłożyła słuchawkę i wyrzuciła prawie nietknięty jogurt do zlewu. Zawsze miała wrażenie, że ojciec i siostra nie byli z nią szczerzy, ale nigdy nie starczyło jej odwagi, by otwarcie o to zapytać. Tkwiła w bezpiecznym kokonie niedomówień, bo bała się tego, z czym musiałaby się zmierzyć, gdyby go opuściła.
Upór, z jakim siostra Maria twierdziła, że to Abby weszła do szpitala, kiedy matka rzuciła się z okna, wydobył z jej pamięci niewyraźne, zamglone wspomnienie, którego istnienia nawet nie podejrzewała. Coś w zapamiętanej przez nią wersji wydarzeń nie było prawdą. Czuła to od dwudziestu lat.