Była wtedy w szpitalu. Pamięta, jak biegła po schodach, jak omal nie wpadła na wysoką zakonnicę… Ale nie zwróciła uwagi na kobietę w czarnym habicie. Biegła prosto do pokoju 307…
Nic więcej nie pamiętała.
Tak, od dwudziestu lat dręczyło ją przeczucie, że było inaczej, niż zapamiętała; inaczej, niż mówili ojciec i siostra. A jeśli tak jest, to zawiodła ją nie tylko pamięć, ale także rodzina.
Bała się poznać prawdę, nie chciała otworzyć na nią oczu.
Ale już dość. Czas stawić czoło faktom.
A Gina, czy tego chce, czy nie, będzie musiała jej w tym pomóc.
To był bardzo pracowity wieczór. Montoya spędził sporo czasu, rozmawiając ze studentami pod kaplicą, a później także z ojcem Anthonym, który jednak mógł poświęcić mu tylko kilka chwil, ponieważ spieszył się pocieszać rodzinę Courtney LaBelle. Nie spodobał się Montoi. Ojciec Anthony Mediera był zbyt spokojny, zbyt idealny jak na jego gust. Nosił swoją wiarę triumfalnie jak sztandar.
Później Montoya złożył wizytę Nii Penne, u której zastał jej nowego chłopaka. Drobna jak elf, z bardzo jasnymi włosami, Nia przypominała małego ptaszka. Odpowiedziała uprzejmie na kilka pytań, ale nie zmieniła niczego w zeznaniach. Jej przyjaciel był rzeczywiście umięśniony, wydawał się silny i rzadko się odzywał. Stał przy kominku z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, prezentując potężne bicepsy i szeroką klatkę piersiową w trochę za ciasnej koszulce. Nazywał się Roy North i nosił buty w rozmiarze dwanaście. Montoya postanowił, że go sprawdzi. Sprawiał wrażenie człowieka agresywnego, a poza tym nie było go w ubiegłym tygodniu w Toronto z Nią i jej znajomymi.
Nia natomiast najwyraźniej nie była pogrążona w żalu z powodu śmierci byłego chłopaka. Kiedy spostrzegła, że Montoya patrzy na pudła leżące na podłodze, uśmiechnęła się tylko i przyznała, że ma zamiar opuścić mieszkanie i wprowadzić się do Roya.
Piękna i Bestia. Co za para.
Tak wygląda wieczna miłość, pomyślał Montoya, wracając do samochodu. Znowu przypomniała mu się Martha… Z trudem przywołał w pamięci jej twarz, długie rzęsy i kręcone czarne włosy. Kiedy w końcu mu się to udało, twarz nagle rozpłynęła się, jakby rozmyta przez padający nadal deszcz. A później jej miejsce zajęła twarz innej kobiety.
Pięknej kobiety, o oczach koloru whisky, niesfornych złotorudych włosach i pełnych ustach. Abby Chastain. Była żona Nicka Giermana wciąż należała do kręgu podejrzanych. Cholera. Była ostatnią kobietą, którą powinien się zainteresować. I wiedział o tym. Abby Chastain jest poza zasięgiem. I koniec. Montoya spojrzał w lusterko, zawrócił i wyjechał na ciemną, mokrą od deszczu ulicę.
Cholerna brama nie chciała się otworzyć!
Jak to możliwe?
Charles Pomeroy wychylił się z okna jaguara i jeszcze raz wystukał elektroniczny kod, za pomocą którego otwierał bramy swojej posiadłości. Ale nic się nie stało poza tym, że deszcz zmoczył mu głowę i rękaw. Miał przy sobie telefon komórkowy, oczywiście, ale do kogo mógłby zadzwonić? Vanessa wyjechała na cały tydzień do matki, pokojówka wróciła już na noc do domu, ogrodnik mieszkał dwadzieścia minut drogi stąd. W dodatku Charles wypił zdecydowanie za dużo, by wezwać policję. Każdemu z jego przyjaciół dotarcie tu zajęłoby co najmniej czterdzieści minut. Wszyscy zresztą mieli porządnie w czubie po wieczorze spędzonym w klubie.
Był zdany tylko na siebie.
Co zazwyczaj nie stanowiło problemu. Charles był pomysłowy i skuteczny. Walczył w końcu w Wietnamie, a kiedy wrócił do kraju, zbudował własne imperium broni. Produkował i sprzedawał strzelby, granaty, bazooki, amunicję i wszelką broń, jaką można sobie wyobrazić.
Nie skapituluje przed jakąś niewiele wartą japońską technologią. Wsadził na głowę stetsona, wyjął latarkę ze schowka na rękawiczki, włożył na nos okulary do czytania, a potem wysiadł z samochodu. Pochylił się nad podświetloną tabliczką z przyciskami, kiedy uświadomił sobie nagle, że pies nie przybiegł go powitać. Geronimo zawsze podbiegał do ogrodzenia, gdy usłyszał nadjeżdżający samochód.
Co się z nim stało?
Z ronda kapelusza spływała woda, okulary zaparowały. Charles wytężył wzrok. Za bramą powinny błyskać światła ukrytego wśród drzew domu. Ale wszędzie panowała nieprzenikniona ciemność.
Zagwizdał przeciągle.
Nic.
Coś było nie tak, pomyślał zaniepokojony, i w tej samej chwili poczuł na plecach twardy i zimny dotyk. Chciał się odwrócić, ale było już późno.
Jego ciałem wstrząsnęło trzysta tysięcy wolt.
Kapelusz sfrunął mu z głowy na ziemię. Charles upadł na kolana. Dysząc ciężko, chciał sięgnąć po ukryty w kieszeni nóż, ale nie mógł się poruszyć.
I wtedy zobaczył wielkiego mężczyznę, który wyszedł z cienia i pochylił się nad nim.
Serce podeszło Charlesowi do gardła.
Zapewne facet i jego kumple zaplanowali ten napad. Bardzo dokładnie.
Ogarnęło go przerażenie.
Napastnik miał na sobie czarny, przylegający do ciała kombinezon, a jego twarz zakrywała maska. Trzymał broń w taki sposób, by Charles mógł zobaczyć w świetle samochodowych lamp paralizator elektryczny, wyprodukowany przez jego firmę.
O co tu chodzi?
Nagle zrozumiał. Ten człowiek chce go porwać. A później zażąda ogromnego okupu. I postanowił dokonać tego, używając broni produkowanej przez Pomeroy Industries.
Charles spocił się ze strachu. Jeszcze raz spróbował sięgnąć po nóż, ale znowu mu się nie udało. Napastnik spokojnie przytknął mu paralizator do szyi i znów nacisnął spust.
Kolejne trzysta tysięcy wolt.
Charles krzyknął.
Wbrew temu, co głosiły reklamy, paralizator wywoływał nieznośny ból. Napastnik odpiął od paska rolkę szerokiej taśmy izolacyjnej, zwój wędkarskiej żyłki i nóż. Charles rozpoznał ten nóż natychmiast – reklamowany w ostatnim katalogu produktów Pomeroy Industries jako narzędzie przydatne do polowania na grubego zwierza.
Poczuł, jak krew ścina mu się z żyłach.
Zrozumiał.
Nie rób tego! Jestem bogaty! Zapłacę. Ile tylko chcesz! Krzyczał, ale z jego ust dobywały się tylko zduszone jęki. Nie był w stanie wyartykułować ani słowa.
Chciał walczyć, ale z trudem się ruszał. Był zupełnie bez sił.
Spojrzał w zakrytą maską twarz i mógłby przysiąc, że w oczach napastnika dostrzegł błysk satysfakcji. Ale to przecież niemożliwe… prawda? Jest ciemno…
Kim jest ten człowiek? Czego chce?
Jezu, pomóż mi, modlił się w duchu, patrząc, jak mężczyzna odcina kawałek taśmy i zakleja mu usta. Później skrępował mu ręce z tyłu tą samą taśmą i wzmocnił ją jeszcze wędkarską żyłką. Przecież taśma by wystarczyła… Ta żyłka miała być jakimś symbolem.
Napastnik skrępował mu taśmą nogi w kostkach, wciągnął na głowę worek i przewiązał go na szyi. W worku były otwory i Charles mógł oddychać, ale nic nie widział.
Jak w Wietnamie…
Na nogi postawiło go jedno silne szarpnięcie za kołnierz. Próbował uciekać, ale nie mógł. Słyszał, jak mężczyzna otwiera drzwi samochodu. Pchnął Charlesa i Pomeroy wylądował na czymś, co zapachem przypominało siedzenie jego jaguara. Potem drzwi się zatrzasnęły, a kilka sekund później napastnik usiadł za kierownicą, wycofał wóz i ruszył w stronę wyjazdu na autostradę.
Charles mógł mieć tylko nadzieję, że ktoś rozpozna jego samochód.
Ale było już bardzo późno.
A po tej drodze jeździło niewiele samochodów.
Teraz będzie musiał robić wszystko, co każe mu ten drań. Bez wątpienia chodzi o pieniądze. Porwał go dla okupu. Cóż, trudno. Charles miał dość pieniędzy, by zapłacić każdą sumę.