Выбрать главу

– Cudownie, prawda? – spytała kota, który, zrzucony z parapetu, schronił się pod stołem. – Tak, tak, Ansel, dąsaj się, proszę bardzo. To i tak nie był najmilszy dzień.

Zadzwonił telefon. Abby czuła się trochę winna, że nie odebrała telefonu siostry, teraz podniosła słuchawkę, nie patrząc na identyfikator numeru.

– Halo? – powiedziała, idąc do salonu.

– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.

Stanęła jak wryta i omal nie wypuściła słuchawki z ręki. To był Nick.

– Dzięki.

– Pewnie jesteś zaskoczona.

Eufemizm roku.

– Nawet bardzo. Do głowy mi nie przyszło, że możesz zadzwonić.

– Abs – powiedział, pieszczotliwe przeciągając zdrobnienie. – Wiem przecież, że to dla ciebie trudny dzień, ze względu na matkę.

Nie wierzyła w to. Za dobrze go znała.

– I co, dzwonisz, żeby mi poprawić nastrój?

– Tak.

– Czuję się świetnie – powiedziała z pełnym przekonaniem.

– To dobrze. Bardzo dobrze – odparł, wyraźnie zaskoczony, jakby spodziewał się, że zastanie ją we łzach. – Naprawdę dobrze.

– Dziękuję. Do widzenia.

– Zaczekaj! Nie rozłączaj się.

Usłyszała w jego głosie determinację, a oczami wyobraźni zobaczyła, jak wyciąga do przodu wolną rękę, jakby chciał powstrzymać ją od odłożenia słuchawki. Zawsze tak robił, ilekroć czegoś chciał, a wydawało mu się, że ona go nie słucha.

– O co chodzi, Nick?

Stała teraz w salonie, gdzie kiedyś oglądali razem telewizję, jedli popcorn i omawiali bieżące sprawy.

Albo się kłócili. Co zdarzało im się bardzo często.

– Posłuchaj… masz jeszcze te rzeczy, które zostawiłem? – W końcu przeszedł do prawdziwego powodu rozmowy.

– Jakie rzeczy?

– No wiesz – powiedział lekko, jakby właśnie sobie przypomniał. – Moje wędki, skrzynka z narzędziami… zestaw kijów golfowych. Sprzęt do nurkowania.

– Nie.

– Co?

– Pozbyłam się wszystkiego.

Spojrzała na biblioteczkę. Wśród innych albumów ciągle stały tam te ze ślubnymi zdjęciami.

– Co to znaczy, że się ich „pozbyłaś”? – spytał. Abby niemal widziała, jak mruży niebieskie oczy. – Chyba nie rozdałaś moich rzeczy? – Jego głos brzmiał teraz zimno. Podejrzliwie. Oskarżycielsko.

– Oczywiście, że rozdałam – odparła bez cienia poczucia winy. – Dałam ci pół roku na ich zabranie, Nick. Znacznie dłużej, niż zamierzałam. Nie przyjechałeś po nie, zaprosiłam więc Armię Zbawienia. Zabrali wszystko, łącznie z resztą twoich ubrań i tych śmieci, które leżały w garażu i na strychu.

– Jezu, Abby! Niektóre z tych rzeczy były naprawdę cenne! Nie było żadnych śmieci.

– To trzeba je było odebrać.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Abby zebrała się z sobie.

– Zaraz, zaraz… Nie pozbyłaś się moich nart, prawda? Nie zrobiłabyś tego. Te rossignole są ciągle na strychu? – Słyszała w jego głosie niedowierzanie. Wróciła do kuchni, otworzyła lodówkę i wyciągnęła butelkę z winem. – Abby, te narty kosztowały fortunę. Nie mogę uwierzyć, że… Chryste, powiedz, że deska surfingowa jest ciągle w garażu.

– Niestety. – Abby pokręciła głową. – Jestem pewna, że deskę także zabrali.

– Kupiłem ją na Hawajach! A kajak?

– Chyba poszedł na aukcji na rzecz Naszej Pani od Cnót.

– Naszej Pani?… To ten szpital, gdzie twoja matka…

– Fundusze poszły na kościół – przerwała. – Szpital od lat jest zamknięty.

– Kompletnie ci odbiło! – wybuchnął Nick. – Jesteś taką samą wariatką, jak twoja matka!

Abby zacisnęła zęby, ale postanowiła, że nie da się w to wciągnąć. Przytrzymując słuchawkę ramieniem, odkorkowała butelkę. Skaleczony palec znowu ją rozbolał. Nie jest wariatką. Tylko raz zabrakło jej zdrowego rozsądku – wtedy, kiedy zgodziła się wyjść za Nicka.

– To jakiś koszmar! Koszmar! Wyrzuciłaś też trzydziestkę ósemkę mojego ojca? – Nie odpowiedziała, więc dodał: – Wiesz, ten rewolwer?

– Wiem, co to jest. – Abby nie zawracała sobie głowy szukaniem drugiego kieliszka i wyciągnęła ulubiony kubek.

– To rewolwer mojego ojca! Miał… miał go od lat. Był policjantem, do cholery… ten rewolwer miał dla mnie wartość sentymentalną. Nie mogłaś się go pozbyć!

– Hm. – Nalała wino do kubka, ochlapując przy tym blat kuchenny. – Pewnie się zastanawiasz, co zrobiłaby z nim Armia Zbawienia.

– Oni nie biorą broni palnej.

– Naprawdę? – Pociągnęła długi łyk wina. – To może wzięły go zakonnice z klasztoru Naszej Pani? Naprawdę nie pamiętam.

– Nawet nie wiesz, kto go zabrał? Oddałaś rewolwer i nawet nie wiesz komu? Abby, ten rewolwer został zarejestrowany na moje nazwisko! Jeśli ktoś go użyje…

– Cóż, nie mogę mieć co tego pewności i niech to zostanie między nami, ale wiele wskazuje na to, że matka przełożona nie zajmuje się na boku przemytem narkotyków.

– To wcale nie jest śmieszne!

– Ależ jest, Nick. Nawet bardzo.

– Te rzeczy należały do mnie! Do mnie! – Abby była pewna, że uderzył się przy tym kciukiem w klatkę piersiową. – Nie miałaś prawa rozdawać moich rzeczy!

– To pozwij mnie do sądu.

– Zrobię to! – rzucił ze złością.

– W takim razie nazywam się pani Sam-sobie-trzymaj-swoje-rzeczy. Nie prowadzę tu magazynu. Jeśli były takie cenne, czemu od razu nie zabrałeś ich ze sobą? Albo przynajmniej w ciągu następnych sześciu miesięcy?

– Nie mogę w to uwierzyć!

– To nie wierz. Nie wierz w to, Nick.

– To… to takie niskie, Abby. Jeszcze o tym usłyszysz, następną audycję poświęcę mściwym byłym żonom i temu, jak sobie z nimi radzić.

– Rób, co chcesz. Nie będę słuchać ani dzwonić do radia – rzuciła przez zęby i odłożyła słuchawkę. Żałowała, że nie sprawdziła, kto dzwoni, zanim odebrała telefon. – Nigdy więcej – obiecała sobie i upiła kolejny łyk w nadziei, że wino ją uspokoi. Nick miał irytującą zdolność wyprowadzania jej z równowagi. Jak nikt inny. Wcześniej myślała, że poczuje satysfakcję, kiedy w końcu powie mu, co zrobiła z jego skarbami, ale zamiast tego czuła dziwną pustkę. Jak to możliwe, że dwoje ludzi, którzy ślubowali sobie miłość, kończy w ten sposób?

Poszła do salonu i mimo upału rozpaliła ogień na kominku za pomocą zapalniczki do grilla. Płomienie buchnęły w górę, obejmując stertę przygotowanych wcześniej szczapek i starych gazet. Zawsze miała drewno na palenisku na wypadek spadku zasilania, tym razem jednak chodziło o coś innego. Zaplanowała ten mały rytuał na długo przed telefonem Nicka.

Z półki obok kominka zdjęła album ze ślubnymi fotografiami. Idąc za radą Alicii, przechowywała go przez cały rok po rozwodzie. Teraz nadszedł czas. Rozmowa z Nickiem tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że powinna wykonać swój plan.

Otworzyła oprawny w skórę album i spojrzała na pierwsze zdjęcie.

Tak, to oni, świeżo poślubieni małżonkowie, pod przeźroczystą plastykową osłoną. Panna młoda i jej oblubieniec. Nick, przystojny, dobrze zbudowany, obejmował ramieniem Abby, sporo od siebie niższą. Rudawe włosy okalały drobną twarz w kształcie serca. Oczy błyszczały nadzieją.

– Do diabła z tym – mruknęła Abby, wyciągnęła zdjęcie z albumu i wrzuciła do ognia.

Znowu spojrzała na album. Zdjęcie rodzinne. Abby z ojcem i siostrą; Nick z rodzicami, i dwoma braćmi, z których żaden nie dorównywał mu pod żadnym względem. Adamem i Leksem. Na zdjęciu była też jego siostra, Anna, z mężem.