– To wszystko zdarzyło się przy tej drodze? – spytała, choć znała odpowiedź.
– Tak. Możliwe, że Charles wyjechał, nie mówiąc nikomu, dokąd się wybiera, ale to mało prawdopodobne. Wszystkie agencje zostały już zaangażowane, lokalne, stanowe, a także FBI.
– Dlatego że jest bogaty? – spytała. – To chyba nie w porządku.
– Owszem. Ale Pomeroy to ważna osobistość, ma zakłady na całym Południu. Siedziba jego firmy znajduje się w Nowym Orleanie, ale fabryki i magazyny są rozsiane w całej Alabamie, Teksasie, a nawet w Georgii. Możliwe, że został porwany i wywieziony poza granice stanu. Pracuję w wydziale zabójstw, ale na razie nie ma dowodów na to, że Charles nie żyje. Pewne jest raczej tylko to, że zaginął. Kiedy byłem u ciebie ostatnio, obiecałem, że powiadomię cię, jeśli w twoim sąsiedztwie wydarzy się coś podejrzanego.
– Ale przecież nie jesteś na służbie.
– Zgadza się.
– To może jeszcze ktoś pojawi się u mnie w tej sprawie…? Oficjalnie.
– Może. Zależy, co się stanie. Powiedz mi, co tu widziałaś i słyszałaś? O wszystkim, co zwróciło twoją uwagę.
– Nie wiem… Właściwie nic. – Z roztargnieniem wzięła do ręki kuchenną rękawicę. Ciągle była zbyt zaskoczona, żeby znaczenie tego, co się stało, w pełni do niej dotarło. – Byliście u Stintsonów? – spytała. – Mieszkają po drugiej stronie ulicy. Charles i Mark znają się z jakiegoś klubu dla pilotów… Obaj mają samoloty. A Vanessa i Celia grają razem w brydża czy w golfa…
– Tak, ktoś już z nimi rozmawiał. Przesłuchujemy wszystkich, którzy znali Asę.
– To może trochę potrwać.
Abby wyjęła pizzę z piekarnika, pokroiła ją i położyła po kawałku na dwóch małych talerzykach. Jeden podała Montoi. Potem usiadła obok niego na stołku, ale nawet nie spojrzała na swój kawałek pizzy. Od wielu godzin była głodna, a teraz nagle nie miała ochoty najedzenie. Wiadomość o zniknięciu Pomeroya odebrała jej apetyt
– Przyjechałeś zapytać, co wiem o Pomeroyu i czy coś widziałam – stwierdziła. Miała ochotę dodać: „pod pozorem troski”, ale się powstrzymała.
Montoya spojrzał jej w oczy.
– Przyjechałem, żeby cię ostrzec. – Wziął do ręki pizzę i odgryzł kawałek. – I upewnić się, że jesteś bezpieczna.
– Nawet nie znam Charlesa Pomeroya.
Montoya kiwnął głową.
– To chyba dobrze.
– Chyba tak.
– Jedz – powiedział, wskazując pizzę. – Jest bardzo dobra.
– Niemożliwe.
Montoya dolał wina do kieliszków, a Abby w końcu ugryzła kawałek ciasta. Tak jak przypuszczała, Montoya kłamał. Pizza smakowała jak surowa cebula na tekturze.
Montoya milczał, przeżuwając swój kawałek, a potem powiedział lekko:
– Słyszałem, że byłaś w starym szpitalu.
Omal się nie udławiła.
– Skąd wiesz?
Powiedziała o tym tylko Ginie, a nie przypuszczała, by siostra w chwilę potem podniosła słuchawkę telefonu i zadzwoniła na policję w Nowym Orleanie.
Czyżby była pod obserwacją?
A jeśli tak, to czemu Montoya jej o tym powiedział?
– Siostra Maria to moja ciotka – wyjaśnił i upił łyk wina.
Abby poczuła, że się czerwieni.
– Zadzwoniła na policję?
– Nie – Montoya uśmiechnął się rozbrajająco. – Gdyby chciała cię ukarać, kazałaby ci uklęknąć i zmówić dziesięć razy różaniec. To ja do niej zadzwoniłem, żeby spytać, co się tam dzieje w związku ze sprzedażą szpitala i planami jego wyburzenia. A ona wspomniała, że widziała się z tobą.
Takie właśnie mam szczęście, pomyślała Abby. Musiałam się tam nadziać na siostrę Marię, Rozplotkowaną Zakonnicę. Zmusiła się do zjedzenia jeszcze i jednego kawałka pizzy.
– Powiedziała, po co tam pojechałam?
– Nie. Chociaż ją o to zapytałem.
– A teraz pytasz mnie?
Nie odpowiedział.
– To nic ważnego. – Abby doszła do wniosku, że może pozwolić sobie na szczerość. – Idąc za radą psychiatry, do którego chodziłam kilka lat temu, postanowiłam pojechać do szpitala i zmierzyć się z przeszłością. Zobaczyć jeszcze raz miejsce, w którym mama spędziła swoje ostatnie dni. Popełniła samobójstwo w dniu trzydziestych piątych urodzin, a moich piętnastych, Bacząc z okna swojego pokoju… z zamkniętego okna. – Zadrżała i dodała: – Ale o tym już wiesz, prawda? Domyślam się, że wiesz o mnie znacznie więcej, niż chciałbyś powiedzieć, i zastanawiam się, dlaczego? – Ze złością odsunęła od siebie talerz, który omal nie spadł z blatu. Nie zwróciła na to uwagi. – O co właściwie chodzi? Jestem podejrzana? O co? O zabójstwo Nicka? Porwanie Pomeroya? Samobójstwo matki? – Spojrzała na Montoyę gniewnie. – No, dalej, detektywie, o co tu właściwie chodzi? Powiedz prawdę, nie oszczędzaj mnie. Ciocia Maria mówiła ci chyba, że szczere wyznanie to lek dla duszy?
Montoya uśmiechnął się ani trochę niezakłopotany. Do diabła z nim!
– Chciałem tylko sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku.
– Mam w to uwierzyć? Po tym, jak nasłałeś na mnie szpiegów z zakonu? – Dusiła się po prostu ze złości, ale Montoya był raczej rozbawiony tym wybuchem.
– Wierz, w co chcesz – powiedział, wycierając ręce w papierowy ręcznik, który leżał na blacie.
– Dobrze.
Montoya wyrzucił zużyty kawałek papieru do kosza na śmieci.
– Wszystko w porządku? Nic się tu nie działo?
Jezu, facet nie daje łatwo za wygraną.
– Poza tym, że mam psa z neurozą i kota z paranoją, wszystko w najlepszym porządku. – Przez chwilę miała ochotę opowiedzieć mu o dziwnym zachowaniu Hersh i o otwartym oknie, ale nie uległa pokusie. Nie chciała wyjść na strachliwą kobietkę, a poza tym w domu nikogo nie było.
Sprawdziła to, prawda?
Montoya rozejrzał się po kuchni.
– Cóż, dzięki za kolację.
– Jeśli można to tak nazwać.
Znowu uśmiechnął się tym zaraźliwym, rozbrajającym uśmiechem.
– To była najlepsza kolacja, jaką jadłem od bardzo, bardzo dawna. – Abby zaczęła protestować, ale powstrzymał ją gestem. – Poważnie.
– Łatwo cię zadowolić.
– Może. – Spojrzał jej w oczy i Abby nagle zabrakło tchu w piersi. – Jakby tak się nad tym zastanowić, może i tak.
Był seksowny jak wszyscy diabli w tej czarnej skórzanej kurtce i spranych dżinsach. Domyślała się, że dobrze wiedział, jak zawrócić kobiecie w głowie, co powinno ją od niego odrzucić. Postanowiła, że będzie bardzo ostrożna. Niewinny flirt to jedna sprawa, zakochanie się w mężczyźnie jego pokroju to już coś zupełnie innego. Był poza zasięgiem.
– Posłuchaj – powiedział, kiedy odprowadzała go do drzwi. – Jeśli coś ci się przypomni albo zauważysz coś niepokojącego, zadzwoń. – Rzucił jej spojrzenie, które mogła zinterpretować na tysiąc różnych sposobów. – Masz mój numer.
– Mówiłam już. Nic nie wiem.
Otworzyła drzwi.
Montoya zawahał się na progu.
– Bądź ostrożna – powiedział w końcu.
Przez chwilę nie była w stanie wykrztusić słowa.
– Do… dobrze.
– To nie żarty. – Był śmiertelnie poważny. Jedną ręką dotknął lekko jej ramienia, drugą oparł o drzwi. – Coś się tu dzieje. Nie wiem, o co chodzi, ale nie podoba mi się to. Zainstaluj tu system alarmowy. Jak najszybciej.
– Zaczynam się bać.
– To dobrze. O to mi chodziło – powiedział spokojnie.
– W porządku – odparła, czując, że zaschło jej w gardle.