Выбрать главу

Gałka się obróciła.

Gładko.

Serce Abby przyspieszyło. Ostatnim razem drzwi były zamknięte na klucz.

Pchnęła je.

Otworzyły się bez trudu, szybko i bezgłośnie, jakby ktoś niedawno naoliwił zawiasy.

Ogarnął ją strach.

Coś tu było nie tak, na pewno. Weszła jednak do środka i poczuła lekki zapach środków dezynfekujących. Omiotła wnętrze światłem latarki i zmartwiała.

Pokój wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała.

Żelazne, pomalowane na biało łóżko.

Nocny stolik i wazon ze świeżymi kwiatami.

Podwójna ramka ze spłowiałymi zdjęciami córek Faith.

Patchworkowa narzuta w odcieniach różu i moreli, którą własnoręcznie uszyła babka Abby.

Krzyż na ścianie.

W pokoju 307 zatrzymał się czas.

– Nie – szepnęła Abby, ruszając w głąb pokoju. Czy naprawdę poczuła też zapach perfum matki?

To niemożliwe.

Jej matki tu nie ma…

Znowu wróciła myślami do tamtego wieczoru, kiedy jej życie zmieniło się na zawsze.

Wbiegła do pokoju, podekscytowana, nie mogąc się doczekać, aż opowie matce o potańcówce i Treyu Hilliardzie…

– Mamo? – wpadła bez tchu do pokoju matki. – Mamo? Zgadnij, co się stało…

Matka stała przy wysokim oknie, na tle zapadającego zmierzchu. Miała odzież w nieładzie… i nie była sama. Lekarz, doktor Leon Heller, stał tuż przy niej.

Abby stanęła jak wryta.

– Mamo?

Czy Heller chciał ją wypchnąć przez okno, czy próbował ją uratować?

– Co to ma znaczyć?

Odwrócił się szybko. Miał czerwoną, nabiegłą krwią twarz, w kącikach ust zebrała się ślina.

– Nie wiesz, że to prywatny pokój? – spytał ze złością. – Powinnaś pukać!

– Ale… – Abby patrzyła na matkę, która wyraźnie zakłopotana poprawiała rozchełstaną bluzkę. Nie potrafiła ukryć wstydu. W oczach miała łzy, na policzkach czerwone wypieki. Spojrzała na Abby ponad ramieniem Hellera.

– Proszę, nie – powiedziała bezgłośnie. A potem dodała głośno: – Abby Patricio, tak mi przykro.

A później, zanim Abby zdążyła odpowiedzieć, odwróciła się gwałtownie, jakby pchnięta przez Hellera, i uderzyła w szybę, która rozprysła się w tysiąc kawałków.

– Nie! – Abby rzuciła się ku niej, ale Heller chwycił ją za ramię.

Czy nie chciał, by ją uratowała? A może nie chciał, by sama wypadła?

– Wybaczam ci… – krzyknęła jej matka.

– Nie! Mamo! Nie! – Abby usiłowała wyrwać się z uścisku Hellera. Usłyszała coś, jakby ktoś z sykiem wciągnął powietrze. Ciało jej matki z głuchym stukiem upadło na beton.

Przerażona, z twarzą zalaną łzami, patrzyła na nie przez rozbitą szybę. Pod głową Faith rosła kałuża krwi, niewiążące oczy patrzyły w niebo. W ciszy nagle rozległy się głosy, krzyki, kroki, ale matka Abby już nie żyła.

Łkając, cofnęła się od okna. Znowu usłyszała ten dźwięk – prawie niedosłyszalny głos gdzieś za nią. Odwróciła się i zobaczyła, że drzwi szafy są uchylone, lekko, na kilka milimetrów. A tam, w ciemności… złowrogo lśniły czyjeś oczy.

Ktoś to wszystko obserwował? Jakiś podglądacz, czerpiący podnietę z nieprawości, do jakich zmuszał matkę doktor Heller?

Te oczy, zimne i twarde, przez krótką chwilę patrzyły na nią porozumiewawczo…

Dobry Boże, pomyślała teraz, z mocno bijącym sercem. To wspomnienie było tak realne, tak wyraźne, że czuła niemal lepki upał tamtego gorącego wieczoru.

Latarka poruszyła się w jej drżącej dłoni, snop światła zatańczył po pokoju. Abby powoli odwróciła głowę w stronę szafy. Drzwi były lekko uchylone… i w środku, tak jak wtedy, lśniły pełne nienawiści oczy.

Rozdział 28

Krzyk uwiązł jej w gardle.

Z mocno bijącym sercem skierowała latarkę w stronę szafy. W słabym świetle zobaczyła starego mężczyznę, który patrzył na nią przez szparę. Ręce miał związane na plecach, nogi w kostkach skrępowane taśmą. Taśma zaklejała mu także usta.

Miała wrażenie, że już go kiedyś widziała. Podeszła bliżej i poczuła mdlący zapach potu i uryny. Miał szeroko otwarte oczy i krzyczał coś, choć przez knebel z jego ust dobywały się tylko niezrozumiałe, stłumione dźwięki.

Abby sięgnęła w tę stronę, ale nagle cofnęła rękę.

Oczywiście, że go już widziała.

Posiwiał w ciągu tych dwudziestu lat, na twarzy przybyło mu zmarszczek, ale była to ciągle ta sama twarz o mocno zarysowanej szczęce, ostrym nosie i gęstych brwiach. Pod Abby ugięły się nogi. Zrozumiała, że patrzy w przerażone, nabiegłe krwią oczy doktora Leona Hellera.

Lekarza, który molestował jej matkę.

Zmarszczyła brwi z obrzydzeniem.

– Ty zboczony sukinsynu – powiedziała. – Morderco!

Heller gorączkowo kręcił głową, mamrocząc coś niewyraźnie.

Drań.

– Powinnam cię tu zostawić! – rzuciła, ale przyszło jej do głowy pytanie, kto go tak urządził. Kto go związał i zakneblował… Kto zostawił go tu samego… Znowu ogarnął ją strach. Chwyciła taśmę na ustach mężczyzny i szarpnęła mocno, wyrywając kilka włosków. Cóż, zasługiwał na znacznie gorsze rzeczy. Heller pisnął z bólu. Ale poprzez ten pisk i szum wiatru za oknem Abby usłyszała jeszcze inny dźwięk.

Dziwnie znajomy.

Skrzypienie desek podłogowych?

Kroki?

Chwyciła łom, ale było już późno.

– Uważaj! – wrzasnął Heller.

Odwróciła się i zamachnęła łomem, ale w tej samej chwili poczuła dotyk zimnego metalu na szyi.

Łom uderzył w nogę mężczyzny z głuchym odgłosem.

– Dziwka! – napastnik nacisnął spust i ciałem Abby wstrząsnęły tysiące wolt. Upadła na podłogę, łom wypadł z jej dłoni i potoczył się w kąt pokoju.

Leżała na podłodze, patrząc na gniewną, czerwoną twarz mężczyzny, którego, czuła to, także powinna rozpoznać.

– Ty mała, wredna dziwko – warknął. Jeszcze raz przyłożył do niej paralizator i nacisnął spust, a potem zaczął rozcierać sobie goleń.

Abby gwałtownie zakręciło się głowie. Straciła władzę w kończynach. Ale mimo ogarniającej ją ciemności rozpoznała wąskie, błyszczące nienawiścią oczy, te same, które widziała dawno temu… Należały do chłopca, zbliżającego się wówczas do wieku męskiego, który siedział na werandzie szpitala albo w holu i uciskał w dłoniach gumowe piłeczki. I to on ukrywał się wtedy w szafie, kiedy nakryła Hellera w pokoju matki.

Ty zboczony draniu, chciała powiedzieć, ale z jej ust wydobyły się tylko jakieś niezrozumiałe dźwięki.

Spojrzał na nią z szatańskim uśmiechem. W jego oczach czaił się błysk szaleństwa. Tak, pamiętała, jak ściskał te miękkie gumowe piłeczki z taką siłą, jakby chciał je udusić.

Nagle zaschło jej w ustach.

Christian Pomeroy!

Syn Charlesa.

Jak mogła zapomnieć?

O Boże, zabije ją, i w dodatku zrobi to powoli tak, by cierpiała, a on mógł zaspokoić swoje chore seksualne fantazje.

Wyciągnął rękę, żeby pogłaskać ją po głowie. Chciała się odwrócić i ugryźć go w dłoń, ale nie była w stanie się ruszyć.

Wiedział o tym.

– Witaj w domu, Faith – wyszeptał.

Faith? Nie!

– Czekałem na to od bardzo, bardzo dawna.

O czym on mówi?

– Moje oczekiwanie dobiegło końca.

Pochylił się, jakby chciał ją pocałować w usta, i Abby ogarnęły mdłości. Ale on tylko jeszcze raz poraził ją prądem.