Выбрать главу

Przypomniała sobie o sprayu z pieprzem, który schowała w plecaku, i łomie. Jedno i drugie było niedostępne. Cholera!

Nie poddawaj się. Myśl! Teraz go tu nie ma. To twoja szansa!

Obmacała wnętrze szafy związanymi rękami. Haczyk był tylko jeden, ale w poprzek tylnej ścianki biegła cienka wystająca listwa, na której kiedyś zapewne opierała się półka. Miała dość ostrą krawędź. Gdyby Abby wspięła się na palce i zaczęła pocierać o nią taśmą, może udałoby się ją przeciąć. Może.

Wiedziała, że to bardzo trudne, ale nie miała innych możliwości.

Nie zwracając uwagi na ból w ramionach i drżące z wysiłku łydki, wspięła się na palce i zaczęła pracować. Szybko. Mocno. Czuła na rękach ciepło tarcia.

Dalej.

Nie poddawaj się.

Dasz radę.

Ale nagle poprzez bicie własnego serca i wyjący za oknem wiatr usłyszała kroki na schodach.

Och nie!

Spiesz się! Trzyj!

Czy taśma obluzowała się trochę? Czy to tylko jej podsycana nadzieją wyobraźnia?

Poruszała rękami coraz szybciej. Ramiona paliły ją żywym ogniem, palce u stóp zdrętwiały. Czuła, że zdarła sobie skórę z nadgarstków.

Kroki były coraz bliżej, aż w końcu zatrzymały się pod drzwiami pokoju.

Nie! Jeszcze nie! Proszę!

Zazgrzytał klucz w zamku, zaraz potem drzwi otworzyły się bezgłośnie.

Przez szparę widziała, jak Pomeroy wchodzi do pokoju. Niósł coś… nie, kogoś… inną kobietę…

O Boże!

Straciła resztki nadziei.

To była jej siostra. Gina.

Bentz gnał jak wariat w ulewnym, zacinającym deszczu.

Montoya dotąd się nie odezwał.

Oczywiście.

Bentz zaalarmował już biuro szeryfa. Problem tkwił jednak w tym, że akurat nie było tam ludzi, zajętych karambolem na jednej z lokalnych dróg. Policja miała pełne ręce roboty.

Skręcił w stronę klasztoru. Wiał silny wiatr, w koronach drzew brzęczały moskity. Nie zwolnił, ale wyłączył syrenę i światła.

Miał złe przeczucia co do tego starego szpitala i uznał, że będzie lepiej, jeśli pojawi się tam pierwszy i spróbuje wykorzystać element zaskoczenia.

Kolejny zakręt i znalazł się na rozwidleniu dróg. Jedna prowadziła do zabudowań klasztornych, druga do starego szpitala. Skręcił w stronę szpitala, a po chwili zatrzymał się, wziął broń i wysiadł z samochodu.

Brama była zamknięta, ale nie dość wysoka, by nie można się było na nią wspiąć. Za młodu Bentz trenował zapasy i należał do drużyny futbolowej. Co z tego, że pada deszcz i metalowe pręty są śliskie? To tylko głupia brama. Dwa, może dwa i pół metra.

Bułka z masłem.

Na widok siostry Abby omal nie zemdlała.

Co chce zrobić ten potwór?

Nie miała wątpliwości, że Pomeroy jest mordercą, który zabił już kilka osób, w parach, pozorując jakieś rytualne morderstwa samobójstwa.

Jak mogłaby ocalić życie swoje, swojej siostry i Hellera? Spojrzała na łóżko, w którym dwadzieścia lat temu sypiała jej matka. Psychiatra leżał na plecach, z ustami znów zaklejonymi taśmą, z szeroko otwartymi oczami, w zabrudzonych spodniach, kwiląc coś niewyraźnie, jak jagnię prowadzone na rzeź. Nienawidziła go, ale czuła, że nie może zostawić go tu na pewną śmierć. Jeśli znajdzie jakiś sposób ucieczki, będzie musiała spróbować uratować go, a później zaprowadzić przed sąd.

Pomeroy, utykając lekko, rzucił Ginę bezceremonialnie na podłogę. Leżała i nie mogła się ruszyć. Jej oczy były wywrócone białkami do góry i Abby zrozumiała, że siostra została potraktowana paralizatorem albo znajduje się pod wpływem środków odurzających.

Drań! Widziała satysfakcję w oczach Pomeroya, kiedy spoglądał w stronę szafy. Delektował się tą sytuacją. Podniecała go bezsilność ofiar, ich przerażenie.

Gina nie będzie mogła ci pomóc. Jesteś sama. Jest silniejszy od ciebie, a więc musisz go przechytrzyć… Bądź czujna…

Wiedziała o nim niewiele poza tym, że przebywał w szpitalu w tym samym czasie, co jej matka. Był pierworodnym synem Charlesa Pomeroya, niemal zupełnie zapomnianym od czasu kiedy Charles porzucił swoją pierwszą żonę Karen, dla drugiej żony i drugiego syna, Jeremy’ego.

Pomeroy skrzywił się lekko, potarł pierś i popatrzył na Abby tak intensywnie, że dostała gęsiej skórki. Nazywał ją imieniem jej matki w sposób, z którego wynikało, że musiała być mu bliska. Może nawet bardzo bliska. Kiedy mówił: „Witaj w domu, Faith”, w jego oczach były tęsknota i żądza.

Na myśl o tym, co robił jej matce, Abby ogarnęły mdłości. A może robił to za jej przyzwoleniem? O Boże…

Wykorzystaj to, co wiesz. Udawaj, że jesteś Faith. Rozbudź jego fantazję. Pomeroy nie będzie chciał stracić Faith po raz drugi. Udawaj, że nią jesteś. Pamiętaj, to nie on ją zabił… Zrobił to Heller!

Kątem oka spojrzała na mordercę matki, skutego łańcuchami i oszalałego ze strachu, i nagle z porażającą jasnością przypomniała sobie, jak wypchnął Faith przez okno. Udawał tylko, że chce ją ratować. Powstrzymał Abby, by także nie wypadła, ale z całą pewnością wypchnął z okna jej matkę.

Leżąca na podłodze Gina jęknęła, a Pomeroy podszedł do nocnej szafki, wysunął górną szufladę i wyjął z niej dwa rewolwery.

Pierwszy należał kiedyś do Nicka.

O słodki Jezu. Ten szaleniec był u niej w domu, chodził po pokojach, wśliznął się do jej sypialni, może nawet dotykał poduszki i leżał na jej łóżku. Znowu zrobiło jej się niedobrze. Zaczęła się gwałtownie trząść.

Trzymaj się. Może uda ci się przeciąć tę taśmę.

Ale nie była w stanie oderwać wzroku od Pomeroya, który wziął drugi rewolwer, większy i z dłuższą lufą, i podsunął go pod nos przerażonego lekarza. Heller próbował się odsunąć, naciągając łańcuchy, brzęcząc kajdankami jak lis schwytany we wnyki. Nadgarstki i kostki miał otarte do krwi. Rzucał się na łóżku, krzycząc coś przez taśmę na ustach.

– Nie wyrwiesz się – powiedział Pomeroy. – Twój los jest przypieczętowany.

Heller pokręcił głową.

– Ty ją zabiłeś.

Rozpaczliwe zaprzeczanie głową. Oczy wielkie jak spodki.

– Widziałem. Wypchnąłeś ją przez okno.

Przeczące jęki.

– A nawet jeśli jej nie zabiłeś, podawałeś jej leki, które były dla niej wyrokiem; sprawiały, że stała się uległa i pozwoliła, byś robił z nią, co chcesz. – Pomeroy patrzył na swoją ofiarę z pogardą. – Jesteś chorym człowiekiem, Heller. I leniwym. Zamiast wykorzystać swoją wiedzę jak należy, zamiast starać się uleczyć tę kobietę, ty wolałeś folgować swoim żądzom.

Heller się rozpłakał. Z zaklejonych taśmą ust wydobywał się urywany, jękliwy szloch.

– I zapłacisz za to, doktorze. Jesteś wcieleniem lenistwa, a lenistwo może pokonać tylko cnota gorliwości.

Heller znieruchomiał.

Lenistwo i gorliwość? Abby zmarszczyła brwi. O czym on mówi?

– Przywiodłem więc do ciebie anioła miłosierdzia. Kogoś, kto pokona twój grzech, grzech lenistwa cnotą gorliwości. – Pomeroy spojrzał znacząco na Ginę. – Przyznaję, straciła ostatnio nieco ze swej energii, ale tylko chwilowo i za moją sprawą.

Gina sprawiała wrażenie oszołomionej. Usiłowała podnieść głowę, ale nie była w stanie. Wyczerpana opadła znowu na podłogę.

Jaką makabryczną sztukę miał zamiar odegrać tu ten szaleniec?

Zamknięta w szafie Abby gorączkowo próbowała przeciąć taśmę na nadgarstkach. Nie zwracała uwagi na ból; wiedziała, że pozostało jej niewiele czasu.