Выбрать главу

Słyszał coś. Głosy. Jęki. Stłumione krzyki.

Robiło mu się słabo na myśl, co może za chwilę zobaczyć, ale wiedział przynajmniej, że ofiary jeszcze żyją. Abby? Heller?

Ostrożnie, niemal bezszelestnie, wchodził na schody. Od czasu do czasu oświetlał je latarką, żeby się nie potknąć. W drugiej ręce trzymał odbezpieczony rewolwer.

Deszcz i wiatr uderzały z furią w zabite deskami okna, korytarze były ciemne jak noc. Dobiegające z drugiego piętra odgłosy przybrały na sile, kiedy mijał upiorny witraż na podeście. Ale zatrzymał się dopiero wtedy, gdy wspiął się dość wysoko, by widzieć podłogę korytarza. Pod jednymi drzwiami dostrzegł wąski pas słabego światła.

Bez wątpienia był to pokój 307.

Pokój, w którym skończyło się życie Faith Chastain.

To z tego pokoju dobywał się brzęk łańcucha i stłumione, pełne przerażenia krzyki.

Nie było czasu, by czekać na wsparcie.

Montoya wiedział, że musi tam natychmiast wejść.

Taśma ustępowała powoli, zaczynała się strzępić na brzegach. Daleko, przez deszcz i wiatr, Abby słyszała odległe, słabe wycie syren. Proszę. Proszę. Przesuwała szybko rękami tam iż powrotem, trąc taśmą o ostrą krawędź.

Zmartwiała, widząc, że Pomeroy sięga po leżący na stole nóż. Podniósł go długie ostrze zalśniło w złotym świetle lampy.

Była pewna, że poderżnie Hellerowi gardło, ale on odwrócił się do Giny.

Nie! Nie!

Zaczęła poruszać rękami jeszcze szybciej w nadziei, że taśma pęknie na czas. Ale Pomeroy był szybki. Pochylił się i jednym ruchem przeciął taśmę na nadgarstkach, a zaraz potem na kostkach Giny.

Po co?

Czy chciał ją wypuścić? Ponieważ ma teraz ją, Abby? Córkę bardziej podobną do matki?

Już miała odetchnąć z ulgą, kiedy zorientowała się, że Pomeroy wcale nie ma zamiaru uwolnić jej siostry. Nie, Gina także była częścią tego chorego planu.

– Czas zapłacić za grzechy, doktorze – powiedział Pomeroy zimno.

Leżący na łóżku Heller dostał szału. Krzyczał coś niewyraźnie, rzucał się jak w malignie, skopując pościel i brzęcząc metalową ramą łóżka.

Pomeroy poderwał Ginę na nogi.

– Leonie Heller – powiedział ze złością – zostałeś potępiony. Mieniłeś się lekarzem, przysięgałeś pomagać i leczyć. Zamiast tego dogadzałeś sobie. Krzywdziłeś swoich pacjentów i grzeszyłeś lenistwem, a lenistwo to jeden z siedmiu grzechów głównych.

Abby nie wierzyła własnym uszom. Siedem grzechów głównych? Lenistwo? To jest wyjaśnienie tych zbrodni? Pomeroy odgrywa rolę Boga… musi być naprawdę szalony.

Patrzyła, przerażona, jak Pomeroy obejmuje Ginę w pasie jedną ręką. Brutalnie przycisnął krocze do jej pośladków, wcisnął do jej ręki rewolwer z długą lufą. Uśmiechnął się, jakby dotyk ciała Giny sprawiał mu przyjemność.

Abby poczuła, że ogarniają ją mdłości. Zboczeniec! Chory, obłąkany zboczeniec!

Gina podniosła nagle oczy i Abby dostrzegła, że siostra nie jest wcale tak oszołomiona, jak się wydaje. Udawała. Ale co mogła zrobić?

Nic! Ty musisz jej pomóc!

Abby gorączkowo pocierała taśmą o deskę. Bolały ją ramiona i stopy, ale nagle poczuła, że taśma znowu obluzowała się nieco.

– Gino Chastain – ciągnął Pomeroy – ty, pierworodna Faith, odznaczasz się cnotą gorliwości, jest więc twoją powinnością oczyścić świat z grzechu lenistwa.

Heller znieruchomiał.

Pomeroy spojrzał na Abby, która zmartwiała z przerażenia. Czy zauważył, że próbowała się uwolnić? Serce tłukło się w jej piersi jak oszalały ptak.

– I twoja kolej wkrótce nadejdzie, Patricio, upokarzana latami przez folgującego swojej nienasyconej żądzy męża… – Przekrzywił głowę na bok i zmarszczył brwi. Jego oczy zaszły mgłą. – Faith? – wyszeptał, zdezorientowany. – Faith?

Kiwnęła głową w nadziei, że jej uwierzy, ale on tylko zamrugał. Jego oczy znów były przytomne.

– Nie… nie Faith. Patricia… Pokora… – Uśmiechnął się nagle, jakby odzyskał równowagę. – Pycha bez wątpienia jest już w drodze.

Pycha? Pokora? Lenistwo? Gorliwość? Grzechy i cnoty? O co tu chodzi? I kto ma symbolizować pychę? Zapewne ktoś, czyje imię zaczyna się na literę P… Pamiętała wszystkie grzechy i cnoty z lekcji w katolickiej szkole. Ale co to wszystko ma wspólnego z jej matką?

Cnoty?

Nasza Pani od Cnót!

Czy to jest wyjaśnienie? Zresztą, to nie ma już znaczenia. Ważna jest tylko ucieczka. Musi jakoś przechytrzyć tego potwora. Musi coś zrobić. Nie może przecież stać z boku i patrzeć jak z zimną krwią morduje dwoje ludzi.

– Wiesz, o kim mówię – powiedział Pomeroy, pocierając krocze o pośladki Giny i nie spuszczając wzroku z szafy. Musiał być naprawdę poważnie zaburzony. – Pycha… twój kochanek. Pedro.

Pedro! Abby nagle zrozumiała. Montoya wspominał, że jego ciotka nazywała go Pedro.

– Ten gliniarz – prychnął Pomeroy.

O Boże, więc ma zamiar zamordować również Montoyę.

– Teraz. – Pomeroy skierował rewolwer w klatkę piersiową Hellera. – Nadszedł czas.

Gina ledwo trzymała się na nogach, wydawała się zupełnie nieprzytomna. Ale przez opadające na twarz włosy znowu spojrzała znacząco w stronę Abby.

Pomeroy wycelował. Heller zaczął krzyczeć. Morderca nacisnął spust i w tej samej chwili Gina z całej siły uderzyła łokciem w jego pierś.

Rewolwer wystrzelił.

Heller wydał stłumiony krzyk i opadł bezwładnie na łóżko. Na jego piersi pojawiła się czerwona plama krwi. Gina jeszcze raz uderzyła mordercę łokciem. Pomeroy syknął z bólu i na chwilę zabrakło mu tchu w piersi. Gina wykorzystała to i kopnęła go w goleń.

– Ty dziwko… Ty wredna, nadgorliwa dziwko! – Pomeroy wyrwał jej z dłoni rewolwer i przytknął lufę do jej skroni. – Teraz twoja kolej!

Korytarzem wstrząsnął odgłos wystrzału, w pokoju rozległy się stłumione krzyki.

Jezu, nie! Abby?

Montoya zmartwiał z przerażenia.

Przybył za późno!

Z rewolwerem w dłoni naparł ramieniem na drzwi pokoju 307.

Stary zamek ustąpił z trzaskiem, Montoya wpadł do środka w chwili, gdy Pomeroy przyłożył rewolwer do skroni Giny.

– Policja! – krzyknął Montoya. – Rzuć broń!

Wystrzał!

Bentz nie tracił czasu.

Rozbił szybę rewolwerem, wspiął się na parapet, kalecząc dłonie kawałkami szkła, i wskoczył do wnętrza opuszczonego szpitala.

Potem natychmiast wyjął telefon i wystukał 911.

– Dziewięćset jedenaście. O co…

– Mówi Rick Bentz. Departament Policji Nowego Orleanu. – Podał numer odznaki i adres i zażądał wsparcia. – Strzały w starym Szpitalu Naszej Pani od Cnót.

Rozłączył się, wsunął telefon do kieszeni i z rewolwerem w ręce ruszył przez stary, ciemny budynek.

Kiedy Montoya wpadł do pokoju, Abby całym ciężarem ciała naparła na krawędź deski. Taśma popuściła trochę.

– Nie zbliżaj się! – rzucił ostrzegawczo Pomeroy, usiłując utrzymać w uścisku Ginę. Ciągle przyciskał rewolwer do jej skroni.

Oczy Giny były okrągłe ze strachu.

– Rzuć broń! – rozkazał Montoya. – Już!

– Żałosny do końca – prychnął Pomeroy.

Heller jęczał cicho na łóżku, jego oczy gasły.

Abby nie przestawała trzeć taśmą o deską. W tej chwili nie odczuwała już strachu.

– To powinnaś być ty – powiedział Pomeroy, spoglądając w stronę szafy. Cofał się powoli w stronę okna, używając Giny jako żywej tarczy.