Przetoczyli wózek po zaułkach i przez torowisko, a po przeciwnej stronie miasteczka znów wyszli na główną drogę. Gdy mijali ostatnie smutne drewniane budynki, coś świsnęło mu obok głowy, odbiło się z klekotem od jezdni i złamało na ścianie bloku mieszkalnego naprzeciwko. Chwycił chłopca, przygniótł go sobą i złapał za wózek, ale on przechylił się i wywrócił, a ze środka na ulicę wysypała się plandeka i koce. W górnym oknie zobaczył mężczyznę napinającego łuk, celującego w nich, więc przycisnął chłopcu głowę do ziemi i próbował osłonić go swoim ciałem. Usłyszał matowy brzęk cięciwy i poczuł ostry, piekący ból w nodze. Ty skurwielu, powiedział. Ty skurwielu. Zgarnął koce na bok, skoczył, chwycił pistolet sygnałowy, podniósł się, odbezpieczył go i oparł ramię na boku wózka. Chłopiec przywarł do niego. Wypalił, gdy tamten znów pojawił się w otworze okiennym, by napiąć cięciwę. Flara poszybowała niskim łukiem w stronę okna – nagle usłyszeli wrzask. Złapał chłopca, przygniótł go do ziemi i narzucił koce na niego. Nie ruszaj się, powiedział. Nie ruszaj się i nie patrz. Wysypał kolejne koce z wózka, szukając pudełka z flarami. Wreszcie wysunęło się, więc chwycił je, otworzył, wyjął jedną flarę, załadował pistolet, zatrzasnął go, a pozostałe ładunki wcisnął do kieszeni. Zostań tutaj, szepnął. Poklepał chłopca, leżącego pod kocami, podniósł się i pokuśtykał biegiem przez ulicę.
Wszedł przez tylne drzwi, trzymając pistolet przy biodrze. Dom ogołocony do stelaży w ścianach. Wszedł do dużego pokoju i stanął na podeście przy schodach. Nasłuchiwał, czy ktoś porusza się na piętrze. Wyjrzał przez okno w stronę, gdzie leżał wózek, a potem ruszył na górę.
W kącie siedziała kobieta trzymająca mężczyznę. Okryła go własnym płaszczem. Gdy go zobaczyła, zaczęła bluzgać. Flara spłonęła na podłodze, pozostawiając smugę białego popiołu, a w pokoju czuć było słabą woń spalonego drewna. Wszedł do środka i wyjrzał przez okno. Kobieta śledziła go wzrokiem. Cienkie, wiotkie włosy.
Kto jeszcze tu jest?
Nie odpowiedziała. Wyminął ją i ruszył do pozostałych pokojów. Rana krwawiła okropnie. Czuł, że nogawka spodni lepi się do skóry. Wrócił do pierwszego pomieszczenia. Gdzie łuk?, spytał.
Nie mam go.
Gdzie jest?
Nie wiem.
Zostawili was tutaj, co?
Sama się zostawiłam.
Odwrócił się, pokuśtykał schodami na dół, otworzył frontowe drzwi i wyszedł na ulicę tyłem, wpatrując się w dom. Dowlókł się do wózka, postawił go i wrzucił do niego rzeczy. Trzymaj się blisko mnie, szepnął. Trzymaj się blisko.
Na noc zatrzymali się w sklepie na skraju miasta. Wtoczył wózek na zaplecze, zamknął drzwi i przystawił go do nich na skos. Wygrzebał palnik i butlę z gazem, odkręcił kurek, postawił palnik na podłodze, następnie rozpiął pasek i zdjął zakrwawione spodnie. Chłopiec patrzył. Strzała rozpłatała nogę tuż nad kolanem na mniej więcej siedem centymetrów. Krew wciąż płynęła, a cała noga zbielała- widział, że rana jest głęboka. Domowej roboty szeroki grot, wykuty z paska metalu, może ze starej łyżki. Spróbuj znaleźć apteczkę, powiedział.
Chłopiec się nie poruszył.
Znajdź apteczkę, do ciężkiej cholery. Nie siedź tak.
Zerwał się, podszedł do drzwi i zaczął grzebać pod plandeką i kocami powrzucanymi do wózka. Wrócił z apteczką, a mężczyzna wziął ją bez słowa, położył na betonowej podłodze przed sobą, poluzował zatrzaski i otworzył pokrywkę. Wyciągnął rękę i odkręcił bardziej kurek palnika, żeby mieć więcej światła. Przynieś baniak z wodą, powiedział. Chłopiec przyniósł baniak, a mężczyzna zdjął zakrętkę, polał ranę wodą, następnie przytrzymał brzegi palcami i wytarł krew. Oczyścił delikatnie ranę proszkiem dezynfekującym, wreszcie zębami otworzył foliową kopertę, wyjął małą zakrzywioną igłę chirurgiczną i zwój jedwabnej nici, usiadł, przysunął nić do światła i nawlekł igłę. Z apteczki wydobył zacisk, chwycił igłę w szczęki, zwarł je i zaczął zszywać ranę. Robił to szybko, nie starając się zbytnio. Chłopiec przykucnął na podłodze. Mężczyzna spojrzał na niego i znów pochylił się nad igłą. Nie musisz patrzeć, powiedział.
W porządku?
W porządku.
Boli?
Tak, boli.
Zawiązał supeł na końcu nici i zacisnął go, następnie odciął nić nożyczkami z apteczki i spojrzał na chłopca. Chłopiec patrzył na jego dzieło.
Przepraszam, że na ciebie wrzasnąłem.
Podniósł wzrok. Nic nie szkodzi, tatusiu.
Zacznijmy od nowa.
Dobrze.
Rankiem padało, a silny wiatr grzechotał szybami na tyłach budynku. Mężczyzna stał i patrzył na zewnątrz. Stalowe nabrzeże do polowy zwalone, zanurzone w wodach zatoki. Sterówki zatopionych kutrów rybackich wystające nad szarymi falami. Nic się nie poruszało. Wszystko, co mogło się poruszać, zostało dawno zwiane. Noga go rwała, więc ściągnął opatrunek, zdezynfekował ranę i obejrzał ją. Tkanka spuchnięta i odbarwiona w splotach czarnych szwów. Założył opatrunek i wciągnął sztywne od krwi spodnie.
Spędzili tam dzień, siedząc pośród pudeł i skrzyń. Musisz się do mnie odzywać, powiedział.
Odzywam się.
Na pewno?
No przecież teraz się odzywam.
Chcesz, żebym ci opowiedział pewną historię?
Nie.
Dlaczego nie?
Chłopiec spojrzał na niego, a potem odwrócił wzrok.
Dlaczego nie?
Bo te historie nie są prawdziwe.
Nie muszą być prawdziwe. To są historie.
Tak, ale w tych historiach my zawsze pomagamy ludziom, a przecież nie pomagamy.
To może ty mi coś opowiesz?
Nie chcę.
No trudno.
Nie mam nic do opowiedzenia.
Mógłbyś mi opowiedzieć o sobie.
Ty przecież wszystko o mnie wiesz. Byłeś zawsze ze mną.
Nosisz w sobie różne historie, których nie znam.
Takie jak sny?
Sny. Albo coś, o czym myślisz.
No tak, ale historie mają być szczęśliwe.
Nie muszą takie być.
Ty zawsze opowiadasz szczęśliwe historie.
A ty nie znasz szczęśliwych?
Moje bardziej przypominają prawdziwe życie.
A moje nie?
Twoje nie. Nie.
Mężczyzna przyglądał się chłopcu. Prawdziwe życie jest dość okropne?
A jak ty myślisz?
Hm, ja myślę, że ciągle żyjemy. Mnóstwo złych rzeczy się stało, ale my żyjemy.
No tak.
Nie uważasz, że to dużo?
Może być.
Podciągnęli stół do okien, rozpostarli koce, a chłopiec położył się na brzuchu i obserwował zatokę. Mężczyzna siedział z wyprostowaną nogą. Na kocach między nimi leżał rewolwer, pistolet i pudełko flar. Po chwili mężczyzna powiedział: Ja uważam, że to całkiem dobra historia. Coś znaczy.
Nie trzeba, tatusiu. Chcę po prostu posiedzieć trochę w ciszy.
A sny? Czasem opowiadałeś mi swoje sny.
Nie chcę rozmawiać o niczym.
No dobrze.
Poza tym ja nie mam już dobrych snów. Zawsze są o czymś złym. Ty mówiłeś, że to nie szkodzi, bo dobre sny to zły znak.
Może. Nie wiem.
Jak budzisz się i kaszlesz, to odchodzisz na drogę albo gdzieś, ale ja i tak słyszę, że kaszlesz.
Przepraszam.
Raz słyszałem, jak płaczesz.
Wiem.
Jeśli ja nie powinienem płakać, ty też nie powinieneś.
Dobrze.
Czy z twoją nogą będzie lepiej?
Tak.
Czy tylko tak mówisz?
Nie.
Bo wygląda, że jest bardzo skaleczona.
Nie jest tak źle.
Ten człowiek próbował nas zabić, prawda?
Tak.
Zabiłeś go?
Nie.
Naprawdę?
Naprawdę.
Dobrze.
W porządku?
Tak.
Podobno nie chciałeś rozmawiać?