Выбрать главу

– Powiedz coś więcej o twoim pokrewieństwie z Tengelem!

– Otóż, ponieważ on żył tak długo, zdążył się doczekać wielu pokoleń potomstwa. Czas jego wyprawy do źródeł życia można dokładnie określić. Wedle norweskiej rachuby był to rok tysiąc sto dwudziesty.

– A w okolicach Hameln pojawił się w roku tysiąc dwieście dziewięćdziesiątym czwartym? O, mój Boże!

– Tak.

Pod wpływem nagłego impulsu Vetle zapytał:

– Czy ty znałeś Didę? To znaczy, czy znałeś ją za twojego życia?

– Oczywiście, że znałem. Dida jest moją matką.

– Jezu! – jęknął Vetle z podziwem, bo teraz zrozumiał wiele zagadek z przeszłości. – A ty sam miałeś dzieci?

– Nie, ja umarłem młodo.

„Umarłem”, jak dziwnie to zabrzmiało

– Ta gałąź rodu, z której pochodzimy Dida i ja, wymarła wraz ze mną.

– Ale mimo że oboje byliście dotknięci… bo przecież Dida też była obciążona, skoro znalazła się wśród duchów przodków…

– Owszem, Dida była dotknięta.

– Czyli że chociaż oboje byliście obciążeni dziedzictwem, to już wtedy podjęliście walkę z Tengelem Złym?

– Czyniliśmy to w skrytości. Oboje mieliśmy powody, by go nienawidzić, zwłaszcza Dida.

– To wy właściwie jesteście pierwszymi wybranymi?

– Chyba można tak powiedzieć. Byliśmy tacy jak Tengel Dobry. Próbowaliśmy zwalczyć istniejące w nas zło. Niewielu pojawiło się takich w czasach pomiędzy nami a Tengelem Dobrym, bo dopiero po nim zaczęło się ich rodzić więcej niż tych z gruntu złych.

– Tak – rzekł Vetle w zamyśleniu.

To zdumiewające, że nie bolały go nogi. Szli co prawda spokojnie, ale ziemia umykała im spod stóp. Nie bardzo to wszystko rozumiał.

– Dlaczego Dida miała powód nienawidzić Tengela?

– To… bardzo długa historia. Nie wiem, czy Dida by sobie życzyła, żebym opowiedział ją właśnie teraz.

– Ale kiedyś ją poznamy? Czy cała przeszłość zostanie nam kiedyś ujawniona?

– Tak myślę.

– Za mojego życia?

– Mam nadzieję.

– I ja też się wszystkiego dowiem?

– Tego… nie wiem. Ty jesteś przecież zwykłym człowiekiem.

– To niesprawiedliwe! Prawda, że jestem zwyczajnym człowiekiem, ale przecież wypełniłem zadanie, do jakich wyznacza się tylko przeklętych albo wybranych. W jakiś sposób jestem więc wybrany. Sam to kiedyś powiedziałeś.

– Masz rację. Zobaczę, co się da zrobić.

– Dziękuję!

– Ale nie wiem, co z tego wyniknie, Vetle. To zależy od tego, na którego tak wszyscy liczymy.

Vetle milczał przez chwilę, a potem zmienił temat rozmowy.

– Pancernik… to Erling Skogsrud, prawda?

– Bystry jesteś! Masz rację, to on. Myśmy po prostu nie wiedzieli, gdzie Tengel Zły uderzy, dlatego nie pomyśleliśmy o Erlingu. Dopiero kiedy wyruszył do Hiszpanii…

– Mm – mruknął Vetle. Zaczynał odczuwać zmęczenie, zrobiła się już późna noc. – Powiedz mi, wspomniałeś niedawno, że noc jest twoją porą. Czy dlatego mówi się o tobie „Wędrowiec w Mroku”?

Wysoki mężczyzna uśmiechnął się.

– Takie miano nadali mi ludzie w Słowenii, ponieważ widywali mnie tylko w mrocznej porze doby. Ale masz rację, moja siła pochodzi od nocy, choć równie dobrze mogę działać także za dnia. Na ogół staram się tego nie robić. W dzień przeważnie odpoczywam.

– A więc potrzebujesz odpoczynku?

– Właściwie nie. Ale ze mną jest mniej więcej tak samo jak z Tengelem Złym. jego siła też pochodzi z mroku. Wydaje nam się więc, że jeśli on się Kiedykolwiek ocknie, to dokona się to nocą. I dwa lata temu tak właśnie było. Minęło trochę czasu, nim zdołałem pojąć sygnały, bo on umie się ukrywać, także jako duch. I już w ciągu tego krótkiego czasu zdążył się przyczynić do wywołania takiej okropnej wojny.

– Potem go jednak powstrzymałeś?

– Tak, za pomocą pewnej małej piszczałki udało mi się go na powrót uśpić. Szalał z wściekłości, ale był bezsilny. Myślę, że nigdy nie odczuwałem równie wielkiej satysfakcji z powodu czyjejś przykrości. O ile uwolnienie świata od niego choćby na chwilę można nazwać przykrością.

Obaj roześmiali się cicho.

– Zatem twoje życie, czy jak to określić, to wieczne wędrowanie w mroku?

– Tak rzeczywiście jest, ale ja to lubię. Mam swoje zadanie, czyli pilnowanie Tengela Złego, i dzięki temu cieszę się znacznym szacunkiem u twoich przodków. Dumny jestem z tego.

– Nietrudno to zrozumieć – rzekł Vetle z respektem.

Spojrzał z ukosa na swego przewodnika i znowu na moment mignęła mu ta fascynująca twarz. Oczy były nieco skośne, ale też ten wędrujący nocami człowiek należał do pierwszych, którzy przybyli do Norwegii z obszarów graniczących z Mongolią. Później orientalne rysy rodu zmieszały się z nordyckimi i straciły wyrazistość.

Vetle bardzo polubił Wędrowca i był nieopisanie dumny, że akurat on zdobył sobie zaufanie tego niezwykłego przodka.

– Powiedz mi, co się stanie z Ludźmi Lodu? – zapytał.

– Jak już mówiłem, my tego nie wiemy na pewno. Wydaje nam się, że Ludzie Lodu powinni mieć teraz więcej dzieci. Bo albo zostaniemy całkowicie unicestwieni przez Tengela, albo – jeśli to my zwyciężymy – rozwiniemy się, będziemy wielką i liczną rodziną. Jednego wszakże możesz być pewien: Kiedy tylko Tengel wyjdzie znowu z ukrycia, przede wszystkim zaatakuje Ludzi Lodu. Nienawidzi nas dlatego, żeśmy się od niego odwrócili i jesteśmy jedynymi, którzy mają dość siły, by podjąć z nim walkę.

Vetle zadrżał. Właściwie powinien być zadowolony, że to on sprowadzi na świat więcej potomstwa Ludzi Lodu niż inni jego krewni, ale szczerze mówiąc, czuł się z tym wszystkim dość głupio.

Poczuł, że marzną mu nogi, a gdy spojrzał w dół, stwierdził ku swemu przerażeniu, że wędrują po wodzie. Posuwali się teraz jeszcze szybciej, jakby płynęli w powietrzu. To zupełnie wyjątkowe uczucie.

Vetle roześmiał się nerwowo.

– Teraz powinien mnie zobaczyć nasz pastor. Przecież ja idę po wodzie!

– Nic podobnego, Vetle. Jeśli tylko dotkniesz stopą wody, natychmiast pójdziesz na dno. To siła moich myśli utrzymuje cię na powierzchni.

– Powiedz mi, Wędrowcze – poprosił znowu chłopiec. – Powiedz mi, czy ja to wszystko przeżywam naprawdę? Czy może to tylko sen?

– Sam musisz sobie na to odpowiedzieć – uśmiechnął się jego towarzysz. – Ale oto zaczyna świtać. Wkrótce będę musiał cię pożegnać.

– Nie możesz mnie przecież zostawić pośrodku morza! – zawołał chłopiec przerażony.

– Zaraz będziemy na lądzie i odtąd musisz radzić sobie sam, ty, taki zaradny, nie powinieneś mieć kłopotów. Wzruszasz ludzi samym wyglądem, więc każdy spieszy ci z pomocą. Nie mam racji?

Wędrowiec żartował sobie z niego, to oczywiste, ale przecież to wszystko prawda! Vetle bez najmniejszych skrupułów wykorzystywał swój niewinny wygląd, kiedy zmierzał na południe, i pokonał wszelkie przeciwności. Uśmiechnął się onieśmielony.

Wkrótce znaleźli się na lądzie, na jakimś rozległym, bezludnym wybrzeżu, Vetle pojęcia nie miał, gdzie są. Blask słońca złocił już wschodnią połowę nieba i Wędrowiec zaczął się żegnać.

– Może się jeszcze kiedyś spotkamy, Vetle z Ludzi Lodu. Czas i wydarzenia pokażą. A teraz dziękuję za wspaniałą robotę! Twoi przodkowie ci tego nie zapomną.

Nim Vetle zdążył odpowiedzieć, Wędrowiec zniknął.

Słońce stało niczym rozżarzona kula, przesłonięte poranną mgłą. Vetle był bardzo zmęczony i najchętniej by się przespał, ale najpierw musiał się zorientować, gdzie jest.

Zabrało mu to co najmniej godzinę, aż w końcu spotkał człowieka w obejściu z dziwnie niskimi zabudowaniami, domy kryte słomą, tak to przynajmniej wyglądało z daleka, o ścianach budowanych na tak zwany pruski mur.