Выбрать главу

Siedzieli kręgiem, milczący, pogrążeni każdy w swoich myślach. Tworzyli naprawdę ponure zgromadzenie, któremu się wydawało, że na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za cały kraj.

Nie wiedzieli jeszcze, że spoczywa na nich coś więcej, że ich działanie wstrząśnie całym światem.

Tengel Zły z wolna obracał swoją podobną do ptasiej głowę to w jedną, to w drugą stronę. Nasłuchiwał. Domyślał się, zaczynał pojmować.

Ludźmi Lodu się teraz nie przejmował. Teraz kto inny zaprzątał jego myśli.

Człowiek, który odegrał początek sygnału.

Gdzie, gdzie się ta cholerna kreatura chowa?

Obrzydliwą gębę wykrzywił wściekły grymas. W złych, połyskujących żółtym blaskiem zmrużonych ślepiach nie było miłosierdzia. Płonęła w nich jedynie żądza mordu, pragnienie zemsty i unicestwienia.

Tengel był istotą dziką, nie skażoną cywilizacją. Nie miał żadnego wykształcenia, nawet w przybliżeniu nie orientował się w geografii, pojęcia nie miał, że istnieje gdzieś kraj, który nazywa się Hiszpania, nie wiedział zresztą, gdzie on sam się znajduje, co to za kraj i jak się nazywa. Nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby wyjaśniać takie głupstwa pozbawione wszelkiego znaczenia. Natura obdarzyła go natomiast instynktem przekraczającym wszelkie właściwe zwyczajnym ludziom granice, więc też jego głowa na cienkiej, pomarszczonej szyi, która mogła się kręcić na wszystkie strony niczym goła, plamiasta szyja sępa, zwróciła się powoli ku zachodowi.

Stamtąd… Stamtąd nadeszły te tony… z całą pewnością. Pochodziły z bardzo daleka i to, niestety, gorsza sprawa. Poruszał się teraz tak okropnie wolno, więc wyprawa do grajka zajęłaby wieczność.

Ale… Tengel miał przecież inne możliwości.

Skoncentrował swoją niesłychanie silną wolę, starając się, w wołać obraz człowieka z fletem w tworzyć sobie pojęcie o nim.

Jakieś bagna. Widział rozległe moczary, porośnięte trawą, którą teraz rozwiewał wiatr, widział chorowite z nadmiaru wilgoci drzewa i chmary wodnego ptactwa. Widział skały i wysokie wzgórza wznoszące się nad bagnami. A na jednym z nich zamczysko.

Tam!

Tengel Zły starał się wejrzeć do wnętrza zamku. Była to wspaniała budowla, naprawdę wytworna, z pięknymi łukami drzwi i podcieniami, wszystko zdobione w stylu arabskim. Tego określenia Tengel oczywiście nie znał, on po prostu rejestrował to swoimi nadprzyrodzonymi zmysłami i dziwił się. Dlaczego ludzie tracą czas na zajmowanie się takimi głupstwami, zamiast cieszyć dusze mordem i torturami?

No, jeśli akurat o właścicieli tego zamku chodzi, to zapewne mieli czas i na to, i na to. Zresztą żadnej z tych czynności nie wykonywali osobiście. Do takich celów mieli niewolników. Do tworzenia dzieł sztuki, jak i do łamania kości. Wszystko na zamówienie.

Widzące na odległość spojrzenie Tengela Złego wypatrzyło pana na zamku. Spoczywał właśnie w wielkim łożu z czarnymi rzeźbionymi kolumienkami i grubym, jedwabnym baldachimem.

Tengel posiadał wystarczającą siłę, by unicestwić tego człowieka, dlaczego jednak miałby tak postąpić? Wciąż przecież nie wiedział, z jakiego powodu akurat ten człowiek zagrał tony, które wyrwały go z uśpienia, ani gdzie znajduje się flet. Musiał oszczędzić grajka. Musiał wymóc na nim, by zagrał raz jeszcze.

Potem będzie można nędznika zamordować. Za bezczelność igrania sobie z Tengelem! Za rozpoczęcie sygnału i beztroskie przerwanie gry.

Tengel nie umiał pojąć, co ten człowiek ma wspólnego z jego osobą i skąd zna właściwe dźwięki. Nie pochodził z Ludzi Lodu, tyle przynajmniej było jasne. Ale kim jest?

I jak można go zmusić, by grał dalej?

Ponura istota rozmyślająca pod nocnym niebem Słowenii znowu odwróciła głowę.

Coś tu w pobliżu niepokoiło go i naruszało jego koncentrację na sprawach dalekiego zamku.

Coś złego. Jak myśl o śmierci.

Wywołujące rozkosz myśli o przestępstwie.

To przecież jego terytorium.

Niejasne początkowo wrażenia przyzywały coraz bardziej. Działały na niego tak, jak zapach krwi działa na wampira: dodawały siły, odmładzały go, sprawiały mu bezgraniczną rozkosz.

Później zajmie się flecistą! Najpierw musi wypatrzyć, co to takiego dzieje się w pobliżu. Czuł, że odzyska więcej sił, jeśli znajdzie się blisko tych dążących do zniszczenia impulsów, które atakowały go coraz bardziej. Może to jakaś ważna dla niego zdobycz? Źródło zła oznacza więcej siły.

„Bliskość” jednak okazała się pojęciem względnym. Tu nie chodziło o zejście paru kroków w dół czy nawet okrążenie wzgórza. Jego nadnaturalnie wrażliwe zmysły przyjmowały nawet bardzo dalekie sygnały.

Dzieliła go od nich znaczna odległość. Może większa niż byłby w stanie pokonać.

Ale z drugiej strony… zawsze poruszał się z większą łatwością, gdy nie dotykał ziemi. Świetnie mu się to udało, kiedy opuszczał grotę. Powinien więc spróbować i teraz.

Tengel Zły podskoczył, starając się oderwać od ziemi. Uniósł się niezbyt wysoko, stopy znajdowały się nie więcej niż łokieć nad ziemią, ale w tym położeniu mógł się przemieszczać z oszałamiającą szybkością. Nawet nie musiał poruszać nogami, po prostu płynął w powietrzu, dokąd chciał.

Tak! Tak jest zdecydowanie lepiej. Nie utracił zatem dawnych umiejętności, pozostał Tengelem Potężnym.

Mały i obrzydliwy, o diabelskich złośliwych oczkach, sunął przed siebie, kierując się wprost na przyzywające go sygnały o przestępstwie, rozpaczy i śmierci. Może sam nie jest jeszcze zbyt silny, ale potrafi posługiwać się innymi. Potrafi zadbać, by uczynili jak najwięcej zła.

Przepełniała go radość. Nareszcie może działać! Nareszcie może sprowadzać na ludzi ból i tragedię.

To będzie rozkosz! Prawdziwa rozkosz!

Wszyscy w grupie czuwali. Byli zbyt zdenerwowani, by zasnąć.

Rozmawiali z ożywieniem, siedząc blisko siebie pośród uschłej trawy na zboczu.

Tak byli pochłonięci swoimi sprawami, że nie zauważyli, iż z tyłu za nimi wylądowała nieduża, groteskowo wyglądająca pokraka, która nie wiadomo czy bardziej przypominała zwierzę, czy istotę ludzką. Przybysz wyraźnie się zresztą troszczył, by jego sylwetka nie odcinała się na tle nocnego nieba, i rozglądał się za miejscem równie ciemnym jak on sam. Przymknął oczy tak, by ich żółty blask nie mógł być widoczny.

Nasłuchiwał.

– Nie, tego nie możemy zrobić – mówił jeden z ludzi niecierpliwie. – Nie możemy się pokazywać publicznie, nie wolno nam wykrzykiwać haseł. Musimy jedynie zaznaczyć naszą obecność. Problem tylko, jak.

– A ja uważam, że to dobra propozycja – odezwał się inny: – Po prostu rzucić bombę lub petardę koniom pod nagi, to jedynie słuszny postępek! Konie poniosą i jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, królewska para wypadnie z powozu.

– Powiedziałem, że nie możemy się pokazywać! Organizacja nie może zostać rozszyfrowana. A, fuj, jak tu coś śmierdzi! Zgniła ryba?

Pozostali wąchali i krzywili się z obrzydzeniem.

– Nie, nie poznaję tego odoru. Do niczego niepodobny.

Kilku z zebranych skuliło się, jakby przeszło obok nich coś złowieszczego, zapowiadającego nieszczęście.

– Nie, to nic takiego, podmuch wiatru przyniósł jakiś smród, ale już nic nie czuć. Może powinniśmy coś zrobić w którymś pomieszczeniu, gdzie będzie następca tronu?

– Nie, nie, to się musi stać na ulicy.

Tengel Zły przyglądał się wszystkim po kolei. Język nie stanowił dla niego przeszkody, rozumiał wszystkie języki świata.

Jego zamroczony mózg rozpaczliwie próbował wydobyć się z otulającej go mgły, która uniemożliwiała mu myślenie. Jak bardzo brakuje odwagi tym ludziom na dole! Ich gniew jest wielki i żarliwy, ale prawdziwie wielkiego planu nie potrafią stworzyć.