Выбрать главу

Wszyscy usiłowaliśmy być dla niej dzielni, zdał sobie wtedy sprawę. A tak naprawdę to ona była najdzielniejsza. Chcieliśmy być bohaterami, a ona była największą bohaterką z nas. Och, jego matka była najwspanialszą kobietą na świecie!

Niedługo potem rak zabrał ją z tego świata.

Wrócił do hotelowego pokoju. Teraz był dorosły. Stał z mrożonkami za paskiem spodni. Znany ból obejmował mu żebra.

Powinien być silniejszy. Powinien się zachowywać jak mężczyzna. Niech to szlag…

– Musisz się przespać – rzucił opryskliwie.

Melanie odwróciła się do niego. Jej twarz nie wyrażała nic.

– A ty? Co zamierzasz?

– Pracować. Jutro mam spotkanie z szefem, a potem z wywiadowcą Jaksem. Dużo roboty.

Zmarszczyła brwi!

– A co ja mam robić?

– Nie rzucać się w oczy. Odpocząć. Pooglądać telewizję.

– Pooglądać telewizję? – powtórzyła zduszonym głosem. Na policzki wystąpił jej ciemny rumieniec. Może jednak przesadził z tą beztroską. – Ależ oczywiście. Telewizję. Od dwóch dni podejrzewam, że jestem bachorem mordercy, adoptowanym przez innych morderców, którzy chcieli zatuszować swoją zbrodnią. I mam sobie pooglądać telewizję. Cholernie dobry pomysł. Cofnął się o krok. W nim także się gotowało. Trudno, nie znalazł właściwych słów. I co z tego? Był zwykłym facetem. Przepracowanym, niedocenionym, sfrustrowanym seksualnie facetem.

– Zabrałbym cię ze sobą – poinformował ją zimno – ale w FBI nie ma ochronki.

Zacisnęła pięści. Widział wyraźnie tętno pulsujące jej na szyi. Nagle zabrakło mu tchu.

Melanie chce walczyć, zdał sobie sprawę. Ma ochotę wrzeszczeć, krzyczeć, uciekać. Widział to wszystko w jej oczach.

Święta Melanie, dobra Melanie, idealna córka i siostra. Wreszcie ją zrozumiał. Chowała w sobie cały gniew, nienawiść, strach, ponieważ była adoptowana i nie mogła sobie pozwolić na niewdzięczność. Nie mogła być gorsza od Meagan.

Nagle zapragnął ją pocałować. Chciał się znaleźć tuż przy niej, dotknąć jej warg i poczuć, jak pulsują w nim uczucia. Dzika Melanie. Zraniona Melanie. Prawdziwa Melanie. Chciał uczciwości, a było to kłamstwo największe ze wszystkich.

– Chcę być sama – oznajmiła niespodziewanie.

– Ciągle się ukrywasz? Będziesz się dalej uśmiechać i udawać, że wszystko w porządku?

Zrobił krok w jej stronę.

– I kto to mówi! – Uniosła wysoko głowę. Usiłowała udawać spokój, ale widział, że jest wkurzona jak sto diabłów. Policzki jej płonęły, oczy także. Wyglądała wspaniale.

Zrobił jeszcze jeden krok. Pokręciła głową.

– Nie! Cholera, nie i koniec! Nie obchodzi mnie, jak wyglądasz, ani to, że pachniesz „Old Spice’em”. Nie obchodzi mnie, że nie kochałam się od nie wiem kiedy. Nie obchodzi mnie, że kochanie się z tobą byłoby o niebo lepsze niż rozmyślanie o Russellu Lee Holmesie…

– Więc o tym myślałaś! – wyrwało mu się tryumfalnie. Zacisnęła usta.

– Pewnie, że tak. Wziąłeś mnie na ręce, wtedy, pierwszego dnia, i przy tobie czułam się bezpiecznie. – Głos jej zadrżał. Westchnęła tęsknie, a to westchnienie pociągnęło go ku niej. Ale Melanie potrząsnęła głową i znowu była spokojna. – Ale to nie była prawda, co? To nie był akt dobroci, tylko obowiązek służbowy. Okłamałeś mnie! Mam już tego dość, wszyscy mnie okłamują!

– Miałem zadanie do wykonania. Nie wszystkie kłamstwa są takie same. Parsknęła nieprzyjemnym śmiechem.

– To tylko słowa. Tylko słowa. Boże, Boże…

Osunęła się na krzesło. David posłał wszystko do diabła i podszedł do niej.

Opierała mu się, uciekała. Objął ją ramieniem; jeśli go zdzieli pięścią, będzie mógł mieć pretensję tylko do siebie. Ale nie uderzyła. Westchnęła, rozpaczliwie i bezbronnie. A potem silna, samodzielna Melanie Stokes rzuciła mu się w ramiona.

Była taka malutka… Prawie jej nie czuł. I te jedwabiste jasne włosy, i cytrusowy zapach… Chciał, żeby była przy nim bezpieczna. Zmiłuj się, Boże, ale chciał być jej bohaterem.

Posadził ją sobie na kolanach i zaczął kołysać.

Nie płakała. Domyślił się już, że nie mogła. Zacisnęła dłonie na jego bluzie, schowała twarz na piersi. Oparł policzek na jej głowie.

– Kocham ich – szepnęła. – To moja rodzina, a ja ją kocham. Czy to źle?

– Nie – wymamrotał ochryple. – Nie.

– Zawsze dawali mi wszystko. Bawili się ze mną, kochali mnie. Boże, chodzili ze mną na wyprzedaże. Stokesowie na wyprzedażach. Przecież wtedy mnie nie oszukiwali. To niemożliwe.

– Nie wiem. Nie wiem.

Mocniej zacisnęła pięści.

– Znowu mam dziewięć lat. Obudziłam się w szpitalu z tymi przewodami i igłami w ciele, ale tym razem nikt po mnie nie przyjdzie. Tym razem nie ma nikogo.

– Ciii…

Zaczęła płakać, więc pocałował ją w czubek głowy. I jeszcze raz, tylko mocniej. Odgarnął jej włosy, scałował łzy z policzków. A w chwilę potem całował już jej kark, czoło, uszy. Wszystko, byle nie usta. Nie przekraczać granicy, nie przekraczać granicy.

Podniosła twarz. Musnął kącik jej warg, brodę, czubek nosa, dołeczek w policzku.

– Jeszcze – szepnęła. – Jeszcze…

Więc pocałował szyję, delikatnie, jakby był nastolatkiem. Objął wargami płatek ucha i przesunął po nim językiem. Westchnęła, poruszyła się niespokojnie. Skubnął jej ucho zębami, a ona naparła na jego krocze. Teraz oboje oddychali bardzo szybko.

Miała długą, piękną szyję. Ach, ta szyja… I policzki. Gładkie jak jedwab. Przesunął wargami po linii szczęki, a potem wrócił, jakby przyciągał go magnes, do kącika ust. Oddech Melanie parzył mu skórę. Czuł jej napięcie, oczekiwanie pełne uniesienia. Gdyby któreś z nich odrobinę odwróciło głowę, jeden pocałunek przeważyłby szalę. Jej usta, rozchylające się łakomie. Wspaniały, upajający zapach Melanie Stokes.

Czuł jej drżenie. Boże, serce mu się rwało na strzępy.

Powoli, bardzo powoli oderwał się od niej. Oboje westchnęli, a to o czymś świadczyło.

Prowadził dochodzenie przeciwko jej ojcu i nadal nie powiedział jej całej prawdy. A przecież wychowano go na innego człowieka. Jeśli nawet nie mógł być baseballistą, o czym marzył jego ojciec, potrafił zachować się jak mężczyzna.

– Jak się czujesz? – szepnął po chwili.

– Lepiej.

Nadal dotykała jego krocza. Najwyraźniej jej to nie przeszkadzało. Cóż, jemu także nie. To jeden z plusów bycia dorosłym. Można się swobodnie przytulać.

Owinął sobie na palcu pasmo jej włosów. Miała piękne włosy. I pięknie pachniały. Można by w nich zanurzyć obie ręce i twarz.

Erekcja zaczęła się robić niewygodna. Musiał zmienić pozycję.

– Używasz „Old Spice’a” – wymamrotała Melanie. – Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze tego używa.

– Mój ojciec – wyjaśnił z roztargnieniem i zajął się badaniem malutkiego, podobnego do muszelki uszka.

– Jesteście ze sobą blisko, prawda?

– Byliśmy. – Miała ładne uszy. Pewnie ma także śliczne paluszki u stóp, pomyślał.

Podniosła głowę i spojrzała na niego.

– Byliście?

– To się zmieniło. Tak bywa.

– Przez twoją chorobę? Czy ojciec jest tak samo rozmowny, jak ty?

– Wszystkiego nauczyłem się od niego.

– Ach, tak. I nie ma już matki, która was ze sobą łączyła. To niedobrze.

– Chyba tak. – Nigdy o tym nie myślał w ten sposób. Może miała rację.

– Opowiedz mi o matce – poprosiła poważnie. – Powiedz mi, jak to jest, kiedy się mieszka z ludźmi, którzy na pewno są twoimi rodzicami i zawsze będą cię kochać.