Melanie kręciła głową bez słowa.
– Ale policja nie jest przekonana ciągnął David. – Harper nie zna szczegółów, więc naśladownictwo nie jest dokładne. Potem Russell Lee wpada, więc postanawiają zwrócić się prosto do niego. Jamie… Tak, Jamie składa mu wizytę. I dobijają targu.
Spojrzał na nią chmurnie.
– Przykro mi, Melanie, ale tak to wygląda. Jesteś dzieckiem Russella Lee Holmesa, a oni przyjęli cię do swego domu w noc jego śmierci w zamian za to, że pomógł im zatuszować śmierć Meagan.
– To nieprawda, nieprawda…
Mocno oplotła się ramionami. W jej głosie mimo woli brzmiała rozpacz.
David podniósł się z kanapy. W jego oczach ujrzała coś, czego dotąd nie zauważyła. Może czułość. Albo współczucie. Wziął ją za ręce, niespodziewanie przyciągnął do siebie i przytulił jej głowę do swojej piersi. Dopiero teraz poczuła, że dygocze.
– Może – szepnął ochryple. – Ale nie ma wątpliwości, że ktoś kazał zabić Larry’ego Diggera. A także ciebie.
Kolana ugięły się pod nią, osunęłaby się na ziemię, gdyby David jej nie podtrzymał. Chwyciła obiema rękami jego koszulę. Zawisła na nim całym ciężarem.
– Nie bój się – szepnął w jej włosy. – Nie pozwolę, żeby cię skrzywdzili. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić.
– Ale… przecież… ja ich kocham…
Schowała twarz na jego piersi i mocno zacisnęła pięści.
Powoli najgorsze minęło. Stopniowo zdała sobie sprawę, że David prowadzi ją na kanapę. Położył się razem z nią. Czuła dotyk jego szczupłego ciała. Głaskał ją po włosach, po plecach. Musnął wargami policzek, potem płatek ucha. Czule. Łagodnie.
Odwróciła się do niego z dziką gwałtownością i pocałowała mocno. Wargi napierające na wargi, zderzające się zęby, zdyszane oddechy. Wyprężyła się, usiłując zatonąć w doznaniach. Pochłaniał ją: jego język wtargnął w jej usta, wypełnił ją, sprawił ulgę…
A kiedy sutki zaczęły pulsować, a całe ciało tętniło oczekiwaniem, odsunął się od niej. Słyszała jego ochrypły oddech, widziała pulsowanie tętna na szyi. Widziała, że trzęsą mu się ręce.
– Dość – powiedział ochryple.
– Dlaczego?
– Bo to nie w porządku. Chcę, żeby wszystko było jak należy.
Wstał pospiesznie z kanapy. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że Melanie w tym stanie nie zniesie sprzeciwu, a i on nie czuł żadnej satysfakcji z opierania się jej. Na jego spodniach rysowało się wyraźne wybrzuszenie. Musiał włożyć ręce do kieszeni, bo same wyciągały mu się w stronę Melanie.
Przez jakiś czas rozważała, czy warto nalegać. Pragnął jej, a ona chciała, żeby ktoś jej pragnął. Ktokolwiek.
Ale miał rację. Była zbyt zdesperowana. Później znienawidziłaby go za to.
Wstała i podeszła do okna.
– Nigdy nie zrobili mi krzywdy. Byli dla mnie dobrzy.
Nie odpowiedział. Chwile dłużyły się w nieskończoność.
– Policja powinna wkrótce znaleźć tego zabójcę – odezwał się w końcu. – Kiedy wezmą go w obroty, zdradzi nam parę ciekawych rzeczy.
– Na przykład, kto go wynajął.
– Właśnie.
– I wtedy się dowiemy.
– Właśnie.
– To dobrze. Dobrze. Wyprostował ramiona, przeciągnął się.
– Muszę się przespać.
– Wiem.
– Ty nie? Nic ci nie jest?
– Nie.
– Niedługo się dowiemy – powtórzył.
Tylko się uśmiechnęła. Nie była już taka pewna siebie. Zastanawiała się, czy jej rodzina kryje jeszcze coś, co nie powinno ujrzeć światła dziennego.
David ruszył ku sypialni. Nagle zatrzymał się i odwrócił z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Wiesz co? Nie potrzebujesz ich tak bardzo, jak ci się zdaje. Jesteś silniejsza niż sądzisz.
– Co to ma wspólnego z tym, że ich kocham?
Na to nie miał odpowiedzi.
Jeszcze długo siedziała bezsennie, skulona, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Myślała o rodzicach, bracie i ojcu chrzestnym. O tym, jak się z nią bawili, jak ją rozśmieszali, jak się nią zachwycali. Jak poświęcali jej swój czas i uwagę, jakby była upragnionym prezentem, który wreszcie dostali na własność.
Tuż przed zapadnięciem w sen pomyślała: jeśli naprawdę jestem dzieckiem Russella Lee Holmesa, dlaczego Quincy powiedział, że to miejsce, które widzę we wspomnieniach, to nie jest jego szopa? A jeśli zrobili to wszystko po to, żeby ratować Briana, czy nie jest dziwne, że ojciec go wydziedziczył?
Zabójca, pomyślała w ostatniej chwili. On nam powie.
Ale nie mieli takiego szczęścia. Rano obudził ich dzwonek telefonu. Detektyw Jax donosił, że znaleźli wreszcie zabójcę.
A raczej jego zwłoki.
21
Widok nie będzie przyjemny – ostrzegł ją David. Skinęła głową w milczeniu, odwrócona do okna. Samochód mknął autostradą; w oddali majaczyły fabryczne kominy z pióropuszami dymu. Zbliżali się do dzielnicy portowej. Czuła już pierwsze podmuchy słonego wiatru.
– Jax mówił, że leżał w wodzie – dodał David. – Takie zwłoki zawsze wyglądają gorzej. Naprawdę, powinnaś zaczekać, aż ktoś się zajmie ciałem. Możesz je zidentyfikować na taśmie wideo.
– Ale ta taśma będzie dopiero jutro, prawda?
– Wydział zabójstw jest trochę przepracowany.
– Więc chcę to zrobić teraz – oznajmiła zdecydowanie. Powtarzała to od samego rana. – Jeśli to on, mogę wracać do domu. Nie ma sensu odkładać tego, co się musi stać.
– Nie spieszmy się z decyzjami – zaproponował niedbale, co oznaczało, że zamierza zrobić z tego problem. Rzuciła mu ostre spojrzenie, ale nie patrzył jej w oczy. Najwyraźniej na razie nie chciał wszczynać kłótni. Proszę bardzo, mogła poczekać do identyfikacji. Nie zmieni decyzji. Myślała nad tym prawie przez całą noc i wyrobiła sobie własną opinię.
Znowu wyjrzała przez okno. Po prawej stronie mieli zjazd; David śmignął na ukos przez trzy pasy. Ryknął jakiś klakson, ale nikt inny nie zwrócił na nich uwagi. W oddali pojawił się port. To miejsce zbrodni z pewnością rzucało się w oczy.
Wokół stały czarno-białe policyjne radiowozy. Ulicę oddzielała żółta taśma. Przed nią stał umięśniony policjant z odpychającym wyrazem twarzy. Puścił ich dopiero wtedy, gdy David pokazał mu swoją legitymację. Rodzaj przynależności do elitarnego klubu. Dzięki niej mieli prawo przyjrzeć się martwemu człowiekowi.
Zatrzymali się obok dwóch ciemnych sedanów i jakiegoś starego gruchota. David otworzył przed nią drzwi. Zdała sobie sprawę, że zawsze tak robił. Zawsze podsuwał jej krzesło. Ręka matki, pomyślała. Skorzystała z jego pomocy przy wysiadaniu, ale kiedy podał jej ramię, pokręciła głową. Tą drogą wolała iść sama.
Podeszli do grupy wywiadowców w cywilnych ubraniach. Powietrze było gęste od zapachu soli i rozkładu. Ta część bostońskiego portu nie wyglądała efektownie. Melanie nigdy tu nie zaglądała. Stała tu stara fabryka rybnych konserw, dobre dni mająca już dawno za sobą. W ciemnej, oleistej wodzie unosiły się martwe ryby, mewy, a dziś także ludzkie zwłoki. Mimo wszystkich ostrzeżeń nie zdołała powstrzymać dreszczu obrzydzenia.
Detektyw Jax podszedł do nich z wyciągniętą ręką. Znowu miał wykałaczkę w ustach. Uścisnął mocno dłoń Davida. Uśmiechnął się do Melanie ze współczuciem.
– Jak się pani czuje?
– Na razie nikt do mnie nie strzelał. Jest lepiej niż w poniedziałek. Wyszczerzył zęby, ale zaraz spoważniał.