Policjant wzruszył ramionami.
– A jakby to była pańska rodzina? Gdybyśmy mówili o pańskim ojcu? Kto by się wtedy zachowywał jak naiwniak?
David warknął coś niecenzuralnego i poszedł za Melanie. Wracali do miasta w ciężkim milczeniu. David bębnił palcami w kierownicę. Melanie nie odrywała wzroku od okna.
– Jesteś głupia – powiedział w końcu.
Uśmiechnęła się z przymusem.
– To cecha rodzinna.
Przejechali jeszcze pół kilometra. W końcu David nie wytrzymał.
– Do diabła, nie możesz udawać, że wszystko w porządku! Ktoś chciał cię zabić!
– Wiem.
– Wchodzisz prosto w paszczę lwa!
– Nieprawda! Wracam do domu. Mam prawo. Pocałuję matkę w policzek, uścisnę ojca, dopadnę brata i porozmawiam z nim poważnie, a potem przycisnę mojego chrzestnego ojca.
– I myślisz, że od razu ci wszystko powiedzą? Przez dwadzieścia pięć lat ukrywali to, co się stało z Meagan. Teraz ktoś się zagalopował i wynajął płatnego zabójcę. Naprawdę, jakoś mi się nie wydaje, żeby zechcieli ci wyjawić prawdę.
Melanie zamrugała.
– Nie są potworami.
– Nie dałbym głowy. Cholera! – uderzył dłonią w kierownicę. – Mam ci to powiedzieć? Zmuszasz mnie?
– Może.
– Jestem z FBI. To zabronione.
– Więc nie zamieszczę tego w aktach.
Nie zamierzała mu odpuścić. Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, ile to dla niej znaczy. Pochyliła się ku niemu i spojrzała z napięciem. Pragnęła go jeszcze bardziej niż się jej zdawało. Chciała usłyszeć, że i ona nie jest mu obojętna. Że ostatnie dni nie były kolejnym przywidzeniem.
– Zależy mi na tobie, cholera! – rzucił niechętnie. – Jesteś dla mnie ważna bardziej niż powinnaś i nie chcę, żeby ktoś ci zrobił krzywdę.
– Wiem.
– Współczuję ci, rozumiesz? To twoja rodzina, a chociaż sam nie jestem najlepszym synem na świecie, dla mnie rodzina też jest ważna. Gdyby chodziło o mojego ojca czy brata, chyba bym się nie zachował inaczej.
– Muszę im zaufać. Oni mnie kochali.
– Oczywiście. Jesteś dla nich najlepszym substytutem Meagan, jaki mogli znaleźć.
Cofnęła się gwałtownie. Wiedziała, że David specjalnie chce nią wstrząsnąć. Owszem, udało się mu. W oczach zakręciły się jej łzy. Jeszcze chwila i się rozszlocha.
Wszyscy chcą być kochani tylko za to, że są sobą. Nie powinien tego mówić. Nie powinien jej uświadamiać, że bez względu na wszystko zawsze będzie tylko zastępczą córką.
Odwróciła się i wyjrzała przez okno.
Przejechali przez dzielnicę banków i skręcili w Beacon Street. Byli o trzy przecznice od jej domu. Samochód zwolnił. Melanie wezwała na pomoc wszystkie siły ducha, żeby się opanować. Kiedy się zatrzymali, ciągle nie czuła się gotowa.
– Uważaj na siebie – odezwał się cicho David. Nie marszczył już brwi. Wydawał się autentycznie zmartwiony, a to ją wzruszyło.
– Dziękuję. Musnęła jego rękę.
Cofnął ją, pokręcił głową.
– Nie chcę twojej wdzięczności. Za daleko zaszedłem, żeby udawać, że chodzi o zawodową uprzejmość.
– Tak, w tym twój urok.
– Nie mam żadnego uroku. Jestem stary, wredny i mam artretyzm. Przeważnie jestem tak samo miły jak jeżozwierz. Nie wmawiaj mi takich rzeczy.
– Masz urok, bo pod tą brzydką skorupą bije dobre serce.
– Kobiece złudzenia.
– Nie, to prawda.
Miała wrażenie, że chce się z nią dalej sprzeczać, ale westchnął i teraz to on ujął jej rękę.
– Z wielu przyczyn, które chyba znasz, nie mogę cię odwiedzić w domu.
– Tak myślałam.
– Będziesz zdana na własne siły.
– To także rozumiem.
– Przerażasz mnie.
– Załóżmy.
– Jak chcesz. To jest numer mojego pagera. – Nagryzmolił cyferki na strzępku papieru. – Jeśli będziesz miała kłopoty, zadzwoń. Jeśli przyśni ci się zły sen, zadzwoń. Jeśli zdarzy się cokolwiek, dzwoń natychmiast. A ja przyjadę. Na pewno.
Wzięła wymięty świstek.
– Dziękuję – powiedziała. Znowu skrzywił się niechętnie. – Muszę już iść.
Mel, zaczekaj.
Ale nie zaczekała. Wysiadła, ruszyła przed siebie i nie obejrzała się nawet wtedy, gdy włączył silnik i odjechał.
Została sama.
Wiatr kołysał gałęziami kwitnących wiśni. W powietrzu unosiła się cudowna woń hiacyntów. Piękny dzień w pięknym mieście.
Spojrzała na dwupiętrowy budynek, który uważała za swój dom. Spojrzała na masywne drzwi, na bramę z kutego żelaza. Spojrzała w okna swojej sypialni.
I wzdrygnęła się ze strachu.
Potem otworzyła drzwi i weszła do środka.
22
Pokojówka Maria skinęła na jej widok głową. Zauważyła jej zmięte ubranie i rozczochrane włosy, ale nie zdradziła zaskoczenia. – Rodzice panienki i senor O’Donnell są na patio. Jedzą obiad. Czy coś przynieść?
Melanie pokręciła głową i poszła na patio.
W drzwiach spotkała Jamiego. Na jej widok zatrzymał się gwałtownie. W oczach mignęło mu zdziwienie.
– Melanie… – powiedział, wyciągając do niej ramiona jak zwykle, ale wyraźnie speszony.
Przytuliła się do niego. Potrzebowała jego uścisku bardziej niż się jej wydawało. Zanim zdołała pozbierać myśli, odsunął ją od siebie.
– Co się dzieje? Podobno zniknęłaś na dwa dni. Dlaczego tak niepokoisz matkę? To do ciebie niepodobne.
Nie odpowiedziała. Zdała sobie sprawę, że właściwie nie wie, co chce powiedzieć. A może, co chce usłyszeć. David miał rację. To trudniejsze niż się jej wydawało. Pierwsze pytanie zaskoczyło nawet ją.
– Kochasz mnie?
– Oczywiście! Jesteś moją najukochańszą kobietą.
– Dlaczego?
– Dlaczego? – Jamie uniósł brew i spojrzał na nią z większą powagą. – Oho, jaki humorek. Nie wiem. Dlaczego się kogoś kocha? Bo tak.
– Naprawdę? Zawsze przy mnie byłeś. Byłeś, kiedy pojawiłam się w tym domu, kiedy poszłam do szkoły, na moich urodzinach, balach, zawsze. Bardzo się interesujesz życiem swojej chrzestnej córki.
– Bo jesteś wyjątkowa.
– Ale dlaczego? Dlaczego mnie tak kochasz? Czego ode mnie chcesz?
Głos uniósł się jej mimowolnie. Jamie natychmiast ukoił jej niepokój.
– Kocham cię za to, że jesteś sobą – powiedział bez wahania. – I zawsze chciałem tylko tego, żebyś była szczęśliwa.
Pomyślała, że to najpiękniejsza rzecz, jaką usłyszała od kogokolwiek… i zupełnie w to nie uwierzyła. Po raz pierwszy w życiu zwątpiła w słowa swojego chrzestnego ojca.
Mijały chwile. Milczenie stawało się coraz bardziej wymuszone. Jamie wyraźnie się zaniepokoił.
– Gdyby coś się z tobą działo, powiedziałabyś mi, prawda?
– Nie wiem. A gdyby z tobą coś się działo, powiedziałbyś mi, prawda?
– Nie.
– Dlaczego? Mam dwadzieścia dziewięć lat. Mogę cię wysłuchać.
– A ja mam pięćdziesiąt dziewięć i jestem starszy i mądrzejszy. Umiem sobie radzić.
– Radzić z czym? Z niejakim Larrym Diggerem czy akuszerką? Z Brianem i Meagan?
Jamie przyjrzał się jej w milczeniu. Miał bardzo przenikliwe oczy. Zobaczyła w nich wiedzę, której dotąd nie dostrzegała.
– Nie z Brianem. Z tobą, dziecko. Z tobą.
– Jamie…
Odsunął się, demonstracyjnie otrzepał prochowiec.
– Przez jakiś czas będę w mieście. Interes kwitnie. Gdybyś czegoś potrzebowała – posłał jej znaczące spojrzenie – zadzwoń do „Four Seasons”. Przyjadę o każdej porze.