Выбрать главу

Minęło parę dni. Parę dni na oddziale dziecięcym, dni pełne płaczu dzieci i głosów pocieszających je rodziców. A ona przewracała się niespokojnie w białym szpitalnym łóżku i patrzyła na białe ściany, rozpaczliwie usiłując wyobrazić sobie mamusię, która lada chwila nadejdzie, żeby ją utulić.

Zainteresowała się nią opieka społeczna. Przeniesiono ją do pobliskiego domu dziecka. Nikt już nie mówił o szybkim powrocie do kochających rodziców. Zaczęto wspominać o znalezieniu dla niej rodziny zastępczej. A może ktoś ją adoptuje? Co innego, gdyby to było niemowlę, powiedział ktoś, ale tak…

Noc za nocą, samotna w brzydkim pokoju, uświadamiała sobie, że nikt po nią nie przyjdzie. Nikt nie zabierze jej do domu. Nikt nie da jej imienia.

Wtedy pojawiła się Patricia Stokes.

Stanęła w drzwiach w ślicznym różowym kostiumie. Powiedziała, że chce przeczytać Melanie bajkę. Melanie nie odezwała się ani słowem. Spojrzała na tę szczupłą, piękną kobietę o smutnym głosie i coś w niej krzyknęło: „Chcę do niej!”

Objęła swojego ślicznego gościa, wcisnęła nos w pachnącą szyję. „Powiedz mi, że od tej pory wszystko będzie dobrze. Powiedz, że mam dom”.

Piękna pani Stokes przeczytała jej bajkę o królewnie. Pod koniec z jakiegoś powodu zaczęła płakać. Pospiesznie otarła łzy, rzuciła Melanie tęskne spojrzenie i szybko wyszła.

Później wychowawczyni powiedziała, że pani Stokes straciła czteroletnią córeczkę jakiś czas temu, w Teksasie. Straszna tragedia. Teraz Stokesowie zamieszkali w Bostonie i są bardzo hojni. Piękna z nich para. Oczywiście to smutne, że spotkało ich takie nieszczęście, ale Bóg wie, co robi.

Melanie natychmiast zrozumiała. Stokesowie tęsknili za córeczką, tak jak ona tęskniła za rodziną. I oni, i ona byli samotni. Pasowali do siebie.

Kiedy Patricia odwiedziła ją znowu, Melanie wyciągnęła do niej ręce. W ułamku chwili pani Stokes znalazła się w objęciach dziewczynki. Znowu zaczęła płakać. Tym razem Melanie pogłaskała ją po plecach.

– Już dobrze – szepnęła poważnie. – Będę twoją córeczką i wszystko się ułoży.

Patricia zaniosła się szlochem.

Pół roku później Stokesowie zaadoptowali Melanie.

Kiedy Melanie skończyła dwanaście lat, tylko ona potrafiła rozbawić swojego zapracowanego ojca. Tylko ona rozumiała Briana i jego depresyjne nastroje. Potem nadeszły trudne dni, kiedy brat długo nie wracał do domu, ojciec pracował przez całe noce, a Melanie schodziła na parter i znajdowała matkę wpatrzoną w portret czteroletniej córeczki, której już nigdy nie zobaczy. Dziecka, które Patricia wydała na ten świat, a potem straciła. Dziewczynki, której nie potrafiła zapomnieć, choć miała nową córkę.

W takie noce Melanie prowadziła matkę do jej pokoju, kładła ją do łóżka, siedziała obok w milczeniu, trzymając ją za rękę, by pomóc to przetrwać.

Już dobrze, mamusiu. Zajmę się tobą. Zawsze będę przy tobie.

Piąta. Stary zegar wybił godzinę, wytrącając Melanie z zamyślenia.

Ciągle miała przed oczami Meagan Stokes, rozpromienioną w uśmiechu i podającą komuś ulubionego czerwonego drewnianego konika. Mała Meagan w słodkiej błękitnej sukieneczce z falbankami, mała Meagan o błękitnych oczach i złotych loczkach. Śliczna Meagan, która umarła trzy tygodnie po ukończeniu tego obrazu.

Minęło dwadzieścia lat, a rodzina Stokesów ciągle nie podniosła się po tym ciosie. Teraz Melanie już wiedziała, że są rany, które po prostu nie mogą się zagoić. I nie zmienią tego wysiłki nawet najlepszej z córek.

Wreszcie zdołała się odwrócić. Zwinęła się w kłębek na sofie.

– Ale to także moja rodzina, Meagan – szepnęła. – Zasłużyłam na nią. Naprawdę.

Cicho mruczał do siebie w ciszy pokoju: „Sporządzić listę, sprawdzić ją dwa razy”…

Czekał na to dwadzieścia pięć lat. Myślał o tym, co zrobi, powtarzał to wciąż od nowa, ulepszał każdy szczegół, aż wreszcie osiągnął całkowitą doskonałość. Przed trzema tygodniami rozpoczął przedstawienie jedną telefoniczną rozmową. Najpierw trzeba zebrać wszystkich w tym samym mieście. Larry Digger przybył parę godzin temu. Ostatni aktor pojawił się na scenie; teraz zacznie się spektakl.

Dwadzieścia pięć lat temu popełniano takie zbrodnie, zarazem wielkie i małe. Dwadzieścia pięć lat temu tolerowano takie grzechy, zarazem wielkie i małe. Zawsze uważał, że natura ludzka w końcu zwycięży. Ktoś musi się złamać, ktoś musi zacząć mówić, może nawet Larry Digger poskłada to wszystko do kupy.

Ale lata mijały, a oni nawet nie drgnęli. Nikt nic nie robił, nie mówił, nie pytał, nie pamiętał, nie wiedział. I wszystkim się upiekło.

Miał tego dosyć. Postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Zaczął od listy od dokładnego spisu zbrodni popełnionych przez każde z nich.

Zbrodnia milczenia. Zbrodnia nieświadomości. Zbrodnia niepamięci. Zbrodnia bezgranicznej miłości. Zbrodnia nieopanowanego tchórzostwa.

Zbrodnia braku męskości.

I zbrodnia najgorsza, tak wielka, że nie istniała nazwa, która by określiła jej naturę. Hipokryzja, chciwość, egoizm. Okradanie ludzi dla samej kradzieży. Brak serca i coś jeszcze gorszego – niszczenie cudzego życia, bez utraty doskonałego samopoczucia.

To był Prawdziwy Grzech; zawsze mu się wydawało, że diabeł kryje w sercu pogardę.

Jeszcze nie znalazł kary za ten grzech. To musi być coś wyjątkowego i prostego. To musi być coś strasznego.

Wrócił do tego, co zebrał. Świeczki, pióra i stare malowidło. Dziecinna zabawka i sukienka. Krowie języki, świńskie jelita i kosz jabłek. A to, co unosiło się w szklanym słoiku, było tak obrzydliwe, że nawet on nie mógł na to patrzeć.

Numer telefonu.

Przygotowania dobiegły końca.

Pora na pierwszy podarek. Spojrzał na listę, a potem na zgromadzone przedmioty. Podjął decyzję: Melanie. Melanie, która znalazła szczęście jako druga córka Stokesów. Melanie, która przez wszystkie te lata nie raczyła sobie przypomnieć.

Wyjął rzeźnicki nóż. Sprawdził ostrze.

Był gotowy.

Wiecie, jak popełnić zbrodnię doskonałą?

Ja wiem.

6

Niedziela była piękna: jasne wiosenne słońce, wesoły świergot ptaków. Melanie obudziła się i stwierdziła, że leży na beżowej sofie w salonie, a kelner David Reese przygląda się jej z zaciekawieniem. Czym prędzej usiadła.

– Co pan robi w moim salonie?

– To, co muszę. A co pani tu robi?

– Nie pański interes. – Zamrugała oczami. Było jasno. Zbyt jasno. I za głośno. Warkot autobusów, głosy przechodniów, ryki klaksonów. Nagle tknęło ją złe przeczucie.

– Która godzina?

– Wpół do drugiej.

– Boże! – Zawsze budziła się przed ósmą. Zawsze. Teraz wszystko sobie przypomniała. Scena z Larrym Diggerem. David Reese niosący ją do domu, zły sen, długie czuwanie przed portretem Meagan. I znowu David Reese, nadal pachnący Old Spice’em i okropnie denerwujący.

Dziś zmienił frak na podkoszulek Red Soksów i dżinsy. W dziennym świetle okazało się, że ma brązowe włosy z rudawym połyskiem i ciemnobrązowe oczy z odrobiną zieleni. Blisko czterdziestki, twarz ogorzała i drapieżna.

Zrobił parę kroków; zauważyła, że kuleje. Skrzywił się, ale zaraz to zatuszował, zaciskając mocno wargi.

– Rozumiem, że przyszedł pan do pracy – powiedziała wreszcie.

– Sprzątamy wózki z napojami. Trochę to potrwa.

– Na pewno. A co pana sprowadziło do salonu?

– Narzędzia. Harry jest naszym kierownikiem, ale przyniósł tylko młotek. Nie jest za bystry.

– Narzędzia są w szafie w kuchni. Niech pan tam zajrzy.

David wsadził ręce do tylnych kieszeni dżinsów.

– W kuchni już szukaliśmy. Nie ma żadnych narzędzi. Za to niezła kolekcja żarówek.