Nikt nigdy nie wspomniał o tym ani słowem. Melanie nabrała przykrego wrażenia, że jak na tak zżytą rodzinę było to bardzo dziwne zachowanie. Milcząca zasada: nie naciskaj zbyt mocno, nie mów za dużo. Nie oglądaj się.
„Zaczynam podejrzewać, że nie wiesz bardzo wielu rzeczy o swojej rodzince…”
A gdybyś im tak powiedziała? – zadała sobie śmiałe pytanie. Co by ci odpowiedzieli? Nie jesteś lepsza, także masz tajemnice. Nigdy nie opowiedziała rodzinie, co się naprawdę wydarzyło z Williamem. Nigdy nie mówiła o pierwszej wspaniałej randce, kiedy spacerowali i rozmawiali z zapałem, jak to jest być dzieckiem opuszczonym przez rodziców. I nigdy nie wspomniała o tym wspaniałym weekendzie trzy miesiące później. Kochali się wtedy aż do czwartej rano, a kiedy się ubierała, z ciałem rozpalonym i trochę obolałym, zauważyła stanik wciśnięty pod materac jego łóżka. Koronkowy stanik innej kobiety. Wróciła do domu ze świadomością, że jej narzeczeństwo dobiegło końca, ale nie wspomniała o tym rodzicom. Kiedy się dowiedzieli, powiedziała tylko, że im się nie udało. Nic więcej. Rodzice przyjęli to ze zrozumieniem, choć widziała, że ojciec był zawiedziony. W końcu to on podsunął jej Williama.
Nie wracali już do tego tematu i to jej odpowiadało.
Miała swoje tajemnice, rodzice także. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej to rozumiała. Uznała, że to wynika z ludzkiej natury. Małe sekreciki, niewielkie skrawki własnego terytorium, nic więcej. To, że się potrzebuje prywatności, nie znaczy jeszcze, że jest się dzieckiem mordercy. Co za wariactwo.
Larry Digger jest wariatem.
Jutro dostanie biling. Nie będzie na nim żadnych rozmów z Teksasem. Wszyscy wrócą do dawnego życia.
A te czarne otchłanie? Głos dziewczynki, wołającej, że chce do domu?
Na to nie miała odpowiedzi. Skończyła dwadzieścia dziewięć lat. Lubiła swoją pracę, środowisko, kochała rodzinę. Czy naprawdę ją obchodziło, skąd się wywodzi?
A czy kiedykolwiek przestanie ją to obchodzić?
Westchnęła. W tym stanie ducha nie zdoła porządnie pracować. Powinna się wybrać na długą przebieżkę.
Poszła na górę. Zbliżając się do swojego pokoju, stopniowo zwalniała kroku. Drzwi były uchylone; na ich lśniącym drewnie widziała odbicie małych płomyków. Potem uderzył ją zapach. Zapach gardenii, ciężki i lepki.
Nie miała u siebie niczego, co by pachniało gardeniami.
Coś się znowu zaczynało dziać. Czuła, że coś się porusza w jej pamięci. Zmarszczki na wodzie.
Pchnęła drzwi i spojrzała na łóżko. Wstając w środku nocy zostawiła je rozgrzebane. Teraz zobaczyła gładkie żółte prześcieradła, idealnie wyrównaną, szydełkową błękitno-fioletową narzutę.
Melanie nigdy nie słała swojego łóżka.
– Mario…? – szepnęła.
Cisza.
Jej spojrzenie powędrowało ku nogom łóżka. I nagle przed oczami wybuchły jej nowe obrazy. Dziewczynka ściskająca czerwonego drewnianego konika. Dziewczynka na podłodze drewnianej chaty, tuląca ukochaną zabawkę do piersi.
– Chcę do domu – pisnęła.
– Daj mi konika, kochanie. Oddaj to…
– Chcę do domu.
– Meagan, przestań.
– Prooooszę…
– Daj konika!
– Ja chcą do domu, do domu, do domu! Nie. Nie, nie, nie! Nieeeee!!! Melanie wybiegła na korytarz. Płakała. Upadła na kolana, przycisnęła czoło do podłogi. Nie chciała tego widzieć, nie chciała wiedzieć. Znowu poczuła zapach gardenii i obrazy wróciły. Ledwie dosłyszała tupot stóp na schodach.
– Hej, ktoś tu krzyczał…? Melanie!
Nie mogła podnieść głowy. Nie mogła powiedzieć Davidowi, żeby sobie poszedł. To nie jego sprawa. Ta sprawa dotyczy tylko jej.
Leżała na podłodze, przyciskała głowę do chłodnych desek, a przed jej oczami migały zniekształcone obrazy.
Meagan, konik, chata. Meagan, konik, chata…
Kto stoi w drzwiach? Kto stoi w drzwiach?
Co ja tu robię?
Nie chcę wiedzieć. Nie chcę wiedzieć…
– Boże – odezwał się David.
Podniosła wzrok. Wpatrywał się w głąb jej pokoju. Nie potrafiła odczytać wyrazu jego twarzy. Może to szok. Może litość. Musiała się odwrócić. Potem szepnęła:
– Moi rodzice nie mogą się dowiedzieć. Mój brat… mój brat będzie wiedział, co zrobić.
Znowu zamknęła oczy.
Kto stoi w drzwiach? Kto stoi w drzwiach?
Nie chcę wiedzieć…
7
Brian Stokes wiedział zawsze, że będzie miał ciężkie życie. Od najwcześniejszych lat miewał napady cynizmu i depresji. Dzieciństwo upłynęło mu na nieustannym nocnym czuwaniu. Ojciec nie wracał do domu z pracy, matka siedziała sztywno na sofie, majestatyczna i samotna. Czasami przytulał się do niej, usiłował ją czarować uśmiechami i pieszczotami, aż wreszcie rozchmurzała się i brała go w słodko pachnące ramiona. A czasem był niedobry, rozbijał wazony, niszczył meble, biegał po domu z krzykiem, aż matka zaczynała płakać i pytała go przez łzy, dlaczego jej tak nienawidzi.
Kiedy miał sześć lat, nie potrafił na to odpowiedzieć. Nie wiedział, dlaczego starał się ją rozśmieszyć lub doprowadzić do płaczu. Miał tylko poczucie winy i niepewności. Czuł, że w tym domu coś jest nie w porządku. Myślał, że wszyscy go w końcu znienawidzą. Ojciec, matka, mała siostrzyczka…
Prawdopodobnie jedyną osobą, której nie krzywdził, była Melanie, ale ostatnio zaczął dokuczać także jej. Nie odpowiadał na jej telefony i inne starania. Przeprowadził się do kawalerki w południowej dzielnicy, gdzie mógł się na siebie wściekać do woli.
Trzy miesiące temu leżał w łóżku i zastanawiał się, czy nie podciąć sobie żył. A potem pomyślał o Meagan. Ślicznej, kochanej Meagan. Jak wyciągała do niego rączki i prosiła, żeby wziął ją na barana. Jak chodził nocami do jej pokoju tylko po to, żeby na nią popatrzeć, by strzec jej przed niebezpieczeństwem, którego nie potrafił nazwać. Aż było za późno.
Meagan, Meagan… Przepraszam.
Wyjął paczkę żyletek… i pomyślał o Melanie.
Jak na niego spojrzała przy pierwszym spotkaniu, jak chwyciła go w objęcia, jak pokochała od pierwszego wejrzenia, po prostu pokochała.
Melanie przywróciła życie rodzinie Stokesów. Nie mógł jej sprawić zawodu. Jeśli nie chciał żyć dla samego siebie, musiał żyć dla niej.
Zaczął chodzić na spotkania grupy wsparcia. Dowiedział się, że tłumi w sobie zbyt wiele gniewu. Dowiedział się, że jest w „konflikcie” ze swoją rodziną i ma problemy z „prawdziwą bliskością”. Dowiedział się, że musi określić, kim chce być. Nie, czego chce jego ojciec czy rodzina, ale czego pragnie on sam.
Brian Stokes musiał nauczyć się kochać siebie. Stopniowo zdał sobie sprawę, że jego homoseksualizm jest tu mniejszą przeszkodą niż poczucie winy za śmierć siostry. Minęło dwadzieścia pięć lat, a tamte dni znowu zaczęły go nękać. Czasami budził się zlany zimnym potem. A kiedy indziej z krzykiem.
Wreszcie pewnego razu przyśniło mu się, że jego rodzice nie żyją i poczuł się szczęśliwy. Od tej pory nie pozwalał sobie na powroty do domu.
Aż pewnego ranka zadzwonił Jamie O’Donnell i oznajmił głosem bez wyrazu, że Melanie chodzi bardzo blada i jakaś zmęczona. I ostatnio dostała migreny, a migrenę miewa tylko w okresach najgorszego napięcia. Czy Brian wie, co się dzieje z tą dziewczyną?
Brian nie wiedział. Poczuł zaniepokojenie.
O drugiej po południu znowu odebrał telefon. Obcy mężczyzna, który się nie przedstawił, powiedział dość opryskliwie, że Melanie go potrzebuje. Brian nie tracił czasu. Zignorował wydany przez ojca zakaz przekraczania progu domu i dwa razy przejechał na czerwonych światłach, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce.