Выбрать главу

– Russell Lee Holmes nigdy nie odpowiadał za morderstwo Meagan Stokes – dodał David. – Skazano go za sześcioro innych dzieci, a do zabicia Meagan przyznał się później, już po wyroku. Wyznał to Larry’emu Diggerowi.

– Dlaczego pan tak sądzi? – spytał Quincy surowo, jak profesor przepytujący studenta.

– I tak był już skazany na śmierć. Co mu szkodziło przyznać się do jeszcze jednego morderstwa?

– Zaraz, chwileczkę – zaprotestowała Melanie. – Nawet jeśli to już nie zmieniało jego sytuacji, niby dlaczego miałby to robić? Nie był taki uczynny.

– Nie sądzę, żeby to zrobił altruistycznie – powiedział David, po raz pierwszy unikając jej spojrzenia. – Wydaje mi się, że dostał propozycję nie do odrzucenia.

Nie zrozumiała. Przecież już o tym rozmawiali. Dlaczego nie powiedział tego wtedy? Co mu się znowu wykluło w głowie?

– Sądzę – zaczął powoli – że właśnie się dowiedzieliśmy, dlaczego twoi rodzice mogli świadomie adoptować dziecko mordercy. Mianowicie dlatego, że on wziął na siebie ich grzech.

Wstrzymała oddech. Doznała dziwnego wrażenia, że mieszkanie zaczyna się przechylać, a ona spada w przepaść.

– Melanie…? – odezwał się David cicho. Zdołała odwrócić głowę w jego stronę. Patrzył na nią z autentyczną troską. Jego oczy były zupełnie złote. Łagodność i gniew, zatopione w bursztynie. Dlaczego dotąd tego nie zauważyła?

Nagle zapragnęła znaleźć się w jego ramionach, poczuć je znowu, tak jak tamtej pierwszej nocy, gdy przyniósł ją z parku, a ona czuła zapach Old Spice’a i czuła się bezpiecznie.

Spuściła oczy. Z wielkim wysiłkiem zaczerpnęła powietrza… i jeszcze raz. Powoli ból w piersi zelżał, zaciśnięte gardło nieco się rozluźniło.

– Może spróbujmy to jakoś uporządkować – zaproponował Quincy. – Wyciągnął pan bardzo interesujące wnioski, ale nie ma pan doświadczenia, a informacje są jeszcze niepełne. Czy na pewno chce pani w tym brać udział? – zwrócił się do Melanie.

– Tak – szepnęła ochryple. – Tak.

– W roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym – zaczął Quincy niemal ze współczuciem – kiedy Russell Lee Holmes porwał pierwsze dziecko, Howard Teten dopiero opracowywał techniki, które dziś nazywamy sporządzaniem profilu psychologicznego. Bez doświadczenia w prowadzeniu takich spraw lokalna policja i FBI traktowały sprawę Russella Lee Holmesa jako zwykłe dochodzenie. Skupiono się na metodzie popełnienia morderstwa; nie szukano pobudek, którymi kierował się morderca. To duża różnica, ponieważ zbrodniarz może zmieniać metody działania. Kiedyś wiązał swoje ofiary, teraz je oszałamia narkotykami i tak dalej. Natomiast jego potrzeby, czyli chęć dominacji nad kobietami, pozostają bez zmian. Nazywamy to podpisem mordercy. Ten podpis będzie taki sam w przypadku każdego zabójstwa, od pierwszego do trzydziestego, nawet jeśli inne elementy zbrodni wydają się różnić. Jednak w roku sześćdziesiątym dziewiątym policja jeszcze o tym nie wiedziała. Mylnie przypisali Russellowi Lee morderstwo, ponieważ brakowało im narzędzi do głębszej analizy. Russell Lee Holmes nienawidził białych dzieci z biednych rodzin. Zgadzamy się co do tego, prawda?

David skinął głową. Melanie zdołała wykrztusić ciche „tak”.

– Russell Lee Holmes miał cztery klasy podstawówki. Był analfabetą. Zarabiał pracą fizyczną, zachowywał się obrzydliwie, a ostatni pracodawca zanotował w aktach: „Często spluwa”. Najprawdopodobniej nienawidził biednych białych dzieci, ponieważ w głębi duszy nienawidził sam siebie. I reagował patologicznie, wybierając małe bezbronne dziewczynki i chłopców; tak naprawdę usiłował zniszczyć własne korzenie. Nie miał wyrzutów sumienia. Za to rozpierała go potworna wściekłość. Jako analfabeta bez wykształcenia nie potrafił wyrazić tej wściekłości w bardziej wyrafinowany sposób. Te sześć morderstw to były błyskawiczne ataki. Holmes pojawiał się w biednych dzielnicach, które najwyraźniej dobrze znał i w których poruszał się swobodnie. Porywał pierwsze dziecko, które wpadło mu pod rękę. Później policja znalazła szopę, w której dokonywał najgorszych zbrodni.

– Stoi w lesie, prawda? – szepnęła Melanie. – Jedna izba. Mocna konstrukcja, ani jednej szpary. Ale okno jest zakurzone, nic przez nie nie widzę. I pęknięte przez środek. Widzę w tej szparze pająka.

– Tak się składa – powiedział Quincy ostrożnie po chwili milczenia – że mam przed sobą zdjęcia tej szopy. Kolorowe fotografie policyjne. Nie wiem, co pani opisuje, ale szopa Russella Lee Holmesa nie miała okien. Za to miała mnóstwo szpar. W podłodze brakowało kilku desek. Pod nimi policja znalazła zbiór „trofeów”.

Melanie znieruchomiała.

– Więc to… to, co opisuję, nie jest szopą Russella Lee?

– Zdecydowanie nie. Spojrzała na Davida.

– Więc może mnie tam nie było. Może nie jestem…

– A może Russell Lee Holmes trzymał Meagan w innym miejscu.

– A może wcale nie był w to zamieszany – wtrącił Quincy.

– Więc dlaczego jestem w tym pokoju, dlaczego widzę Meagan? – jęknęła Melanie, patrząc na Davida.

– Nie wiem. Może Meagan była trzymana winnym miejscu… razem z tobą.

– Panno Stokes – odezwał się Quincy. – Co to znaczy, że widzi pani Meagan Stokes?

Melanie poruszyła ustami, z których nie wydobył się żaden dźwięk. Spojrzała błagalnie na Davida.

– Panna Stokes ostatnio zaczęła sobie przypominać różne rzeczy. Także z tego powodu sądzimy, że Larry Digger mógł mówić prawdę. Melanie przywołała wspomnienia z jednoizbowej chaty, w której była zamknięta razem z Meagan Stokes.

– Co jeszcze sobie pani przypomina?

– Tylko tyle.

– Ale te wspomnienia pojawiły się niedawno, prawda? Ciekawe, co jeszcze kryje pani pamięć. Możemy się od pani dowiedzieć bardzo wiele, zwłaszcza o sprawie Meagan Stokes. Zechciałaby pani tutaj przyjechać? Znam doskonałego hipnotyzera, który mógłby nad panią popracować.

Omal nie parsknęła śmiechem.

– Niesamowite, jak wszyscy się interesują moją pamięcią. Wszyscy z wyjątkiem mnie.

– Hipnoza, panno Stokes, w bezpiecznych warunkach… Obiecuję, że dobrze się panią zajmiemy.

– Nie, dziękuję.

– Ale…

– Powiedziałam: nie! Nie miłość boską, to wszystko się wydarzyło dwadzieścia pięć lat temu, a ja nie chcę sobie przypominać umierających dzieci! Quincy zamilkł, najwyraźniej urażony.

– No tak – powiedział po chwili. – Więc przynajmniej zajmijmy się tym, co wiemy z policyjnych akt. Russell Lee Holmes nienawidził biednych białych dzieci. Porywał je, torturował w chacie na pustkowiu, a kiedy z nimi skończył, dusił gołymi rękami – kolejny symbol bardzo osobistego aktu przemocy. Porzucał ciała byle gdzie, nagie, w kanałach, na śmietnikach, w polu. Dzięki temu zaspokajał swoją potrzebę zniszczenia, wyrzucając zwłoki jak zepsute lalki, niewarte nawet ochrony przed deszczem i słońcem. Krótko mówiąc, każdy jego czyn zdradzał nienawiść do młodości, biedy i słabości. Ujawniał jego nienawiść do siebie samego. Po czym nagle pojawiła się Meagan Stokes.

– Nie była biedna – wtrącił David. – Porywacz zażądał okupu. A jej ciało zostało zakopane w lesie. Bez głowy.

– Była w samochodzie niani – szepnęła Melanie. – Zaparkowanym przed domem matki niani. Myślałam, że ten dom stał w biednej dzielnicy.

– Dzielnicę zamieszkiwali ludzie niezbyt zamożni – przyznał Quincy ostrożnie – ale nie przypominała zwykłych terenów łowieckich Holmesa. Poza tym ofiara różniła się od wszystkich pozostałych. Meagan była dobrze ubrana, zadbana. Siedziała w pięknym samochodzie i bawiła się zagraniczną zabawką. Była ładna i rezolutna. Gdyby Holmes kierował się prymitywną żądzą samozniszczenia, nie zobaczyłby w niej nic, co by w nim wyzwoliło chęć mordu. Nic, co przypomniałoby mu siebie samego.

– Może to była zemsta. Innych dzieci nienawidził, bo go przypominały. Meagan zabił dlatego, że była od niego lepsza.