– Pracowicie – powiedział z westchnieniem. Był blady i zmęczony, o postarzałej twarzy. – Dziś rano dzwonili do mnie ze szpitala. Kolejny rozrusznik. Chyba już nigdy nie będę miał chwili spokoju.
– Ojciec i ja rozmawialiśmy – wtrąciła niespodziewanie matka. – Zamierzamy wyjechać z wami na wakacje. Z tobą i Brianem.
– Do Europy.
– Co?
– Zawsze twierdziłem, że powinniśmy pojechać na wspólne wakacje – wyjaśnił ojciec. – Wreszcie powiedziałem matce, że powinniśmy się spakować i ruszać w drogę. Przez pół roku będziemy podróżować po Francji, Anglii i Włoszech. To będzie coś wyjątkowego.
Melanie słuchała go ze zdumieniem.
– Ale ja nie chcę jechać do Europy. Nie teraz.
– Nonsens – rzuciła matka. Mówiła zbyt beztrosko, jakby Melanie była dzieckiem. – Potrzebujesz wypoczynku. Zasłużyłaś na niego. Będzie wspaniale. Będziemy się opalać i kąpać w ciepłym morzu.
Melanie pokręciła głową. Patrzyła na rodziców, ale oni unikali jej oczu. Patricia splatała i rozplatała palce; zaczęła się bawić obrączką. Harper stukał stopą o podłogę, lekko wiercił się na krześle. Jeszcze nigdy go takim nie widziała.
To nie są wakacje, zrozumiała. To ucieczka. Czy oni także znaleźli ołtarzyk? A może ktoś powiedział im przez telefon, że dostaną to, na co zasługują? Czy poddali się panice i znowu uciekają, jak z Teksasu?
– Nie jadę – oznajmiła. Harper zmarszczył brwi.
– Proponujemy ci wakacje w Europie. Oczywiście, że pojedziesz. Pokręciła głową. Nieświadomie zacisnęła pięści.
– To nie ma nic wspólnego z wakacjami. Przecież nigdy nie robisz sobie wakacji. Można by pomyśleć, że gdybyś oddalił się od szpitala na dziesięć minut, zamieniłbyś się w kamień.
Oczy ojca zmieniły się w grudki lodu.
– Nie rozumiem, o czym mówisz, moja panno. I nie podoba mi się ten ton.
– Mówię prawdę! – krzyknęła. – Mówię o tym, co się stało z małą Meagan!
Na patio zapanowała śmiertelna cisza. Matka pobladła. Potem rozległo się głośne zgrzytnięcie nóg krzesła o kamienną posadzkę. Ojciec zerwał się z miejsca; jego twarz oblała się niezdrową czerwienią.
– Jak śmiesz! Jak śmiesz mówić to przy swojej matce?
– Dlaczego nie? Minęło dwadzieścia pięć lat. Dlaczego nie możemy mówić o Meagan? Przecież o niej myślicie. Przecież mama wpatruje się w jej portret, ty też. Brian ciągle woła ją przez sen. Jamie waha się za każdym razem, kiedy mówi „Melanie”. Meagan tu jest. Jest w tym domu, była w nim od zawsze. Więc dlaczego nigdy o niej nie mówimy? Czego się tak boicie?
– Wystarczy. Nie można się tak odzywać do rodziców.
– Do rodziców? Właśnie. O tym także nie mówimy. Dlaczego nigdy nie szukaliśmy moich biologicznych rodziców, tato? Dlaczego nigdy nie skierowałeś mnie na seans hipnozy, regresji czy czegokolwiek, żebym zdołała odzyskać tożsamość? Dlaczego tamtej nocy byłeś w szpitalu, a nie na egzekucji Russella Lee Holmesa?
– Melanie! – jęknęła matka. – Co… co to ma znaczyć?
Melanie nie zdążyła odpowiedzieć. Harper poderwał rękę, uciszając żonę. Wbił w córkę spojrzenie; jego twarz wykrzywił lodowaty grymas, jakiego wcześniej nigdy u niego nie widziała.
– Jak śmiesz! – Oczy mu płonęły, tak samo jak tego dnia, kiedy Brian oświadczył, że jest gejem. – Jak śmiesz! I to w moim domu! Po wszystkim, co dla ciebie zrobiłem! Psiakrew, to ja cię przyjąłem, ja dałem ci dach nad głową, ja dbałem o twoje zdrowie, płaciłem za szkoły, myślałem o wszystkim. Nigdy cię nie oszukałem. Zawsze traktowałem jak własne dziecko, ty rozpuszczony, niewdzięczny…
– Tak? – podchwyciła. – Co chcesz powiedzieć? Bachorze mordercy? O to chodzi? Czy tak o mnie naprawdę myślisz?
– Ty suko. – Uderzył ją mocno w twarz. Upadła na podłogę, nie wydając nawet jęku. Krzyk matki dobiegł ją jakby z dużej odległości.
Powoli podniosła głowę.
– Nie będzie tak łatwo, tato – szepnęła. – Ktoś wie i nawet najlepszy chirurg w Bostonie nie naprawi tej szkody. Nawet ty nie masz na to wpływu.
– Nie wiesz, o czym mówisz…
– Dość! – wrzasnęła Patricia. – Dość!
Oboje spojrzeli na nią. Wstała, dygocząc jak w febrze. Oczy lśniły jej od łez.
– Proszę… – szepnęła. – Już dość. Harper, to nasza córka. Brian jest naszym synem. Tylko ich mamy. Co ty robisz?
– Uczę ich wdzięczności. Widzisz, co się dzieje, kiedy im dajesz wszystko? Oboje okazali się…
Patricia położyła mu rękę na ramieniu.
– Harper, przestań.
Wyszarpnął się, wściekły i urażony.
– Ty też? Do diabła, mam dość. Kto kupił ten dom, te samochody, te ciuszki i jedzenie? Z pewnością nie ty ani twój ojciec. On zapisał pieniądze biednym, pamiętasz? Powiedział, że musimy na siebie zarobić. Więc zarobiłem. Chodziłem codziennie do roboty, wypruwałem sobie żyły, poświęcałem się tak, że nawet sobie nie wyobrażasz, i co za to dostaję? Jak mi dziękuje moja żona? – Odwrócił się do Melanie. – I ty! Wspaniale, że pracujesz dla biednych, ale czynszu z tego nie opłacisz! Pięknie się z nami liczysz! Znikasz na dwa dni, jakby ten pieprzony dom cię nie interesował. A gdybym ja tak zrobił, wiecie, co by się stało? Wiecie? No? Nie dociera? Moje dzieci bawią się na balach, zadają się ze zboczeńcami, a ja płacę za wszystko! Moja żona lata po sklepach i lituje się nad sobą, a ja wstaję i codziennie idę do roboty, świątek czy piątek, deszcz, śnieg czy mróz! Prosiłem cię tylko o jedno: żebyś była dobrą matką. Nawet tego nie potrafisz. Użalasz się nad sobą, płaczesz po całych dniach. Trudno się dziwić, że Brian został zboczeńcem! Musiał się zainteresować mężczyznami. Przecież od kobiet nie mógł się doprosić uczucia!
Patricia otworzyła usta, ale mąż jeszcze nie skończył.
– Więc nie waż się mi sprzeciwiać! – Przeszył Melanie lodowatym spojrzeniem. – Nie waż się do mnie mówić takim tonem. To mój dom. Ja za niego płacę, ja go utrzymuję, ponieważ na tym polega moje życie: na zajmowaniu się wami, czy tego chcę, czy nie. Wy się bawicie. Ja nigdy nie miałem tego szczęścia. A kiedy umarła moja córeczka, ty egoistko…
Raptem urwał. Jest bliski łez, zrozumiała Melanie. Boże, doprowadziła ojca do łez.
Harper otarł oczy wierzchem ręki, szybko się opanował, ale nie uspokoił.
– Idę do szpitala. Spodziewam się, że obie przemyślicie to, co się stało. A ty, Melanie, masz rano przeprosić mnie i matkę. Potem pakuj walizki. Chcesz czy nie, pojedziemy na te wakacje i będziemy szczęśliwi, choćbyśmy mieli się pozabijać!
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Po chwili usłyszały huk wyjściowych drzwi. W domu zapadła cisza.
Patricia wpatrywała się w Melanie szeroko otwartymi oczami. A Melanie usiłowała znaleźć odpowiednie słowa. Dotknęła policzka; nadal ją palił. Nie potrafiła tego pojąć. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby ojciec zachowywał się tak agresywnie.
– Musi się opanować wyszeptała Patricia. – Ostatnio przeżywa ciężki okres…
Melanie nie odpowiedziała.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziała matka niespokojnie. – Tak już jest w rodzinie. Mamy swoje złe dni, ale one mijają. Przeczekamy to i będziemy silniejsi.
– Może nie powinniśmy tak ciągle przeczekiwać – odezwała się Melanie ze zmęczeniem. – Może ta rodzina naprawdę musi się rozpaść.
Podniosła się chwiejnie. Nogi się pod nią ugięły. Za lewym okiem rodził się pulsujący ból. Kolejna migrena.
– Masz dwadzieścia dziewięć lat. Tylko młodzi tak mówią. Chodzi o to, że rodzina musi przebaczać. I zapominać.
– Dlaczego? Nigdy nie zapomnieliśmy o Meagan. A ty i tato najwyraźniej sobie nie przebaczyliście. W przeciwnym razie, czy powiedziałby to, co powiedział? Co wyście wtedy zrobili?
Patricia znowu pobladła. Ramiona jej opadły. Melanie pomyślała, że wreszcie osiągnęła to, o co jej chodziło. Jej matka załamała się, zraniona i przerażona ponad wszelkie pojęcie.