Выбрать главу

Ten Rajczyk…? A jakże, wiem, kto to taki. Aferzysta. Taki skryty hochsztapler. Do niej przychodził, bo też wiedział o pieniądzach i wedle mojego zdania, chciał z niej co wyciągnąć. Może ukraść zwyczajnie. A ona go przyjmowała, bo ją mamił dziadkiem, o tym dziadku coś wiedział, a dziadek podobno miał swoje siupy, no nie, wiem z pewnością, że miał, i tak prawdę mówiąc, z majątkiem coś nakręcił Zaraz po wojnie to oni prawie w nędzy byli, a dlaczego. A dlatego, że dziadek w ziemskim banku chował. Jako dziecko słyszałam, więc tak szczegółowo nie wiem, ale podobno wszystkie pieniądze z banków poodbierał i pochował gdzie popadło, tuż przed samą wojną, a możliwe, że już bomby leciały, a on majątek zabezpieczał. No i ten Rajczyk powiadał, że znał tego, co skrytki różne murował i spróbuje się jeszcze wywiedzieć, gdzie dziadek co wetknął, bo nie wszystko znaleźli. Nieprawda. Dziadka majątek wydobyli, nie, źle mówię, nie dziadek chował, tylko pradziadek…

No dobrze, niech będzie po kolei. Więc pradziadek, ile mógł mieć…? Z pięćdziesiąt parę, może sześćdziesiąt lat, te wille i domy na syna przepisał, a resztę, mówię, pochował. Nikt nie wiedział gdzie, syn też nie biedny, dobrze zarabiał, więc się nie czepiał i żonę miał z dobrej rodziny. Ta żona to właśnie była babka rodzona Kasi i siostra tej Najmowej. No i po wojnie, pradziadek jeszcze żył, ale sklerozy dostał, jakoś to tak piorunem poszło, że w rok jeden wszystko pozapominał. Z trudem z niego coś tam wydobyli, z tego jego głupiego gadania, no i odzyskali majątek, chociaż może i rzeczywiście niecały, a ta reszta przepadła. Dziadkowie Kasi jedną córkę mieli, wyszła za mąż, mąż był obrotny, z wykształceniem, a do tego też mu coś po rodzicach zostało, chociaż już nie żyli, cała rodzina zginęła przez wojnę. Dziadek Kasi też umarł, babka sama została, więc z nią zamieszkali, wielkie mieszkanie to było, bardzo piękne, na Filtrowej, ledwo parę lat, bo razem zginęli w katastrofie samochodowej. Ci rodzice Kasi. Babka na serce była chora, tej swojej siostrze dziecko i wszystko przekazała i też umarła. I w ten sposób, jakby się jeszcze co po pradziadku znalazło, to Najmowej nic do tego, Kasia w prostej linii dziedziczy, bo pradziadek po dziadku, a nie po babce. Czyli dziadek, syn tego pradziadka, to był tylko Najmowej szwagier, a nie żadna rodzina. No i Rajczyk o tym pradziadku właśnie gadał, a Najmowa z chciwości ciągle się spodziewała, że jeszcze co odnajdzie. Teraz już widać, o co mu chodziło, a skąd, pojęcia nie miałam, że tam skarb zamurowany, ale już wcześniej wiedziałam, przez różne znajome osoby, że on takich rzeczy szuka. A co, myśli pan, że to głupota? Nic podobnego, po starych domach do dziś dnia różne takie rzeczy leżą, po meblach nawet czasem, a tego Rajczyka jakiś krewny, wuj może, był murarzem, nie byle jakim, tylko fachowcem i wiem, że przed śmiercią opowiadał, jakie to skrytki robił. Tylko nie mówił gdzie, ale możliwe, że Rajczyk coś od niego wyciągnął. Z jakimś drugim tak szukają, spółkę założyli. Zbir jeden. Ja to powiem panu, że chyba nawet bałam się go trochę, widać jakoś było, że do wszystkiego zdolny…

O Boże, te grzyby…! No dobrze, powiem, bo i tak na jaw wyjdzie, ale przecież w życiu do głowy by mi nie przyszło…! Że Rajczyk, tak, ale że ona…? Ja się dobrowolnie przyznaję, przez tę pożyczkę ona na mnie różne rzeczy wymuszała, bo wedle papierów mogła ode mnie zażądać całego zwrotu, kiedy by chciała. Nóż taki nade mną wisiał, nie chciała inaczej pożyczyć, tylko tak. No i kazała mi zbierać grzyby, muchomory. Wcale się nie dziwiłam, co się miałam dziwić, skąpa była do obłąkaństwa, aby pieniędzy nie wydać, więc tym sposobem muchy truła. Tam czasem od bazaru, od śmietnika, rzeczywiście przylatują, a ona z tych muchomorów trutkę robiła i muszę powiedzieć, że dobrą. Muchy zdychały od tego w minutę. I te muchomory teraz też ja jej przyniosłam, nie, nie ostatnio, miesiąc temu. Ona je gotowała i na długo starczało. Muchomory wszędzie rosną, ale to powiem panu, że zawsze schowane w torbie przynosiłam i tak ukradkiem zbierałam, kryłam się, żeby mnie ludzie za wariatkę nie wzięli. Muchomory baba zbiera, głupia chyba… Ale na wszystkie świętości przysięgam, przez myśl mi nie przeszło, że ona człowieka struje!

Co…? Nie, szczegółów nie znam. A owszem, mogę powiedzieć, od jednego takiego konwojenta się dowiedziałam, raz, przez przypadek. Towar wyładowywał, ten Rajczyk przechodził, ukłonił mi się, konwojent akurat spojrzał, dziwne znajomości pani Krysia posiada, powiada do mnie, no i dalej, że go zna, a potem o tej spółce i o tych poszukiwaniach. Nie wiem, skąd wiedział. Jędruś mu na imię, a nazwisko… Zaraz, ja przecież znam nazwiska, jak mu tam, coś od lipy… Lipek…? Nie, już wiem, Lipieniec! Lipieniec Andrzej, konwojent, proszę bardzo, niech go pan pyta, on w tych mętach ma znajomości, chociaż sam, muszę powiedzieć, że nawet uczciwy. Nie, adresu nie znam, ale to przez kadry można znaleźć, no, kadry nie kadry, gdzieś to chyba mają zapisane w tym całym transporcie. Może i niedokładnie trochę panu to wszystko mówię, ale ja się swoimi sprawami zajmowałam, a nie Rajczyka, i tylko tak mi w ucho wpadło. A o tych majątkach po pradziadku też piąte przez dziesiąte, tyle że, jak mówię, rodzinę znałam, a tej Kasi było mi żal…

Dobrze, sprecyzuję i uściślę. Rodzinę znałam, nazwiska zaraz mogę podać. I przed sądem zaświadczę, bo to wiem, już dorosła byłam, że za pieniądze siostry nieboszczka Najmowa mieszkanie wykupiła, a tamto, po siostrze, sprzedała, chociaż Bogiem a prawdą, do Kasi należało. Kto jeszcze może zaświadczyć…? A skąd ja mam to wiedzieć, nie, zaraz, Kasi babka przyjaciółkę miała, sama o niej Kasi powiedziałam, zapomniałam, jak się nazywa, ale obok niej na Filtrowej mieszkała, drzwi w drzwi. Ona chyba nawet jakiś papier posiada, spis może, tego wszystkiego co do Kasi należało, tak mi chodzi po głowie, ale pewna nie jestem. Jeśli żyje, też zaświadczy. A kto więcej, to już nie wiem, to dawno było, prawie dwadzieścia lat, a, jeszcze adwokat był jeden. Kasi babka z nim różne rzeczy załatwiała, może testament zostawiła, zaraz, jak on się nazywał… Grabiński chyba. Nic więcej nie wiem, ale to przecież panowie każdego znajdą jak potrzeba, to może i adwokata…

Całym gadaniem pani Krysi Henio poczuł się ogłuszony doszczętnie. Nagrał ją na szczęście, więc mógł spokojnie przesłuchiwać taśmę i wydłubywać z niej to, co miało jakiś sens. Coraz bardziej ugruntowywało się w nim przekonanie, że żywego sprawcy zbrodni nie znajdzie, denat i denatka usunęli się z tego padołu wzajemnie, bez wątpienia jednakże istniał w tym wszystkim jakiś udział biednej Kasi. Zarazem tajemnicza działalność Rajczyka nasuwała podejrzenia dodatkowe, bo niby dlaczego nie miał się tam wplątać jakiś jego umówiony wspólnik, który rąbnął złoto. Jacuś od początku miał rację, pudełko wypełnione było porządnie, a mieściło się w nim przeszło tysiąc monet. Należało ustalić właściciela tego skarbu, w pierwszej zaś kolejności należało dopaść upiornej siostrzenicy, która z całą pewnością istniała, tylko pytanie, gdzie.

W dodatku wyraźnie było widoczne, że śmierć ciotki przyniosła jej korzyść ogromną, i to co najmniej dwustronną. Przestała być gnębiona. Dwie sztuki świadków wystarczą, żeby ustalić jej stan posiadania, była tam, Jacuś ją wyodrębnił, co prawda była nieco wcześniej, ale może grunt przygotowywała, z drugiej znów strony nie ona gotowała tego muchomora i nie ona ostatnia trzymała młotek. Wspólnik Rajczyka… Może to imaginacje pani Krysi, ale sprawdzić należy, konwojenta złapać, Lipieniec Andrzej…

Skołowany kompletnie siedział Henio nad taśmą i trzymał się za głowę, kiedy zadzwonił sierżant dyżurny, zobowiązany do nawiązania kontaktu z poszukiwaną na drodze telefonicznej.

– Podejrzana Piaskowska jest w domu – oznajmił. – Podniosła słuchawkę. Zgodnie z rozkazem, zrobiłem z tego pomyłkę.

Bez jednego słowa porzuciwszy wszystko, taśmę, panią Krysię, komendę i sierżanta, Henio poderwał się i runął na zewnątrz, dopadając pierwszego służbowego pojazdu, jaki mu się napatoczył. Kazał jechać na syrenie bez względu na konsekwencje…

Wieczorne wizyty u Janusza zaczynały już nam wszystkim wchodzić w nałóg, żeby zaś Henia do nich zachęcić, przystąpiłam do przyrządzania frymuśnych posiłków, zgodnie z uknutym wcześniej planem. Tym razem czekały avocados z krewetkami i duszone kurze nogi z makaronem i sałatką z pomidorów. W projekcie miałam pieczoną kaczkę z jabłkami, sałatkę z curry, parówki z boczkiem i wołowinę po pakistańsku.

– Zaczynam w tym węszyć aferę w szerszym zakresie – oznajmił Janusz, który wcale nie zrezygnował z prywatnego dochodzenia, ale prowadził je delikatnie i podstępnie. – Ten Rajczyk musiał dysponować jakimiś informacjami, a jego krewny nieboszczyk rzeczywiście wykonywał skrytki dla pradziadka. Zdaje się, że w grę wchodzi duża forsa. Już tam się trochę zorientowałem w tym towarzystwie i chyba znajdę informatora.