– Tam chyba powinna była iść jakaś facetka – rzekł Janusz sceptycznie. – Za ładna ta dziewczyna, otumaniło cię nieźle.
– Mnóstwo było, babki, dziadkowie, ojciec, ślubne – ciągnął Henio w rozpędzie. – Ze wszystkich wynika, że rodzina rzeczywiście biedy nie cierpiała. Przedwojenne jeszcze, własne wille, to widać, przyjęcie na tarasie, we drzwiach pokojówka z tacą i tak dalej. Nie ma przepisu, że ładna dziewczyna nie może być niewinna!
– No dobrze, poszlaki takie nędzne, że można im dać spokój – zgodził się Janusz. – Niemniej na nosa czuję, że jakaś afera tu się kręci dookoła forsy. W tej konkretnej sprawie sprawcy nie ma, bo nie żyje, kradzież mocno problematyczna, bo brakuje poszkodowanego…
– A ta Kasia?
– A skąd wiesz, czy to jej? Może mienie porzucone. Znalazca mienia porzuconego żadnej karze nie podlega. Czepiać się może skarb państwa, ale to też wymaga dochodzenia i nie twoja działka.
– Chcesz powiedzieć, że nie ma sprawy?
– Tak wygląda. Pozornie. Jedyne elementy wątpliwe to te otwarte drzwi i zniknięcie złota. Gdyby chociaż znalazło się u tej Kasi…
– Ale się nie znalazło. Nic tam w ogóle nie było podejrzanego.
– Zatem jest to coś takiego, że ja bym nie popuścił. Nawet wbrew prokuraturze…
– Nie tracę nadziei, że jeszcze ktoś kogoś zabije – powiedział Henio gniewnie. – Wtedy zostanie w naszych kompetencjach. W każdym razie dziewczynie to mieszkanie zamierzam udostępnić, klucze oddać i zobaczymy, co zrobi…
– Janusz coś wie o sprzedaży – wtrąciłam się znienacka. – Zaczął mówić, jak pan przyszedł. Doznałam wrażenia, że był u pośrednika.
Henio urwał. Popatrzył pytająco.
– A byłem, byłem – przyznał się Janusz. – Denerwuje mnie to wszystko razem i będę się upierał przy wyjaśnieniu okoliczności ubocznych…
– Daj ci Boże zdrowie – rzekł Henio uroczyście. – I nie cykaj mi tu, tylko mów od razu.
– Zgłosiła się przez telefon…
– Która?
– Denatka. Pośrednik był u niej, już prawie pół roku temu. Oznajmiła, że chce sprzedać, bo się przenosi na starość do siostrzenicy…
– Co?
– Do siostrzenicy.
– Cholera. Ty sobie zdajesz sprawę, że motyw wręcz wymarzony…?
– To nie musiała być prawda. Tak powiedziała. Pośrednik nosem kręcił, bo lokal w ruinie, ale twierdziła, że będzie remontować. Kłóciła się o cenę. W końcu pośrednictwo przyjął, nic go nie obchodziło, gdzie ona będzie mieszkać i jakie ma zamiary, sprawdził tylko dokumenty, prawo własności i tak dalej. Dał ten adres dwóm osobom, owe osoby tam były, oglądały, po czym jedna zrobiła awanturę za nasyłanie na wariatkę, więc już nikomu nie dawał. Dopiero Joannie, bo się upierała przy lokalizacji.
Henio zastanawiał się chwilę.
– Ja bym pogadał z tym od awantury.
– Ja też. Już się nawet umówiłem na jutrzejszy wieczór. Dziwaczna sprawa, którą powinno się wyjaśnić.
– I bardzo jestem za, bo z tym już na pewno nie mogłam mieć nic wspólnego – powiedziałam zgryźliwie. – Tyran się odczepi. A, właśnie…!
Nagle przypomniałam sobie, co zamierzałam Heniowi powiedzieć. O strychu. O moich ewentualnych machinacjach z ukradzionym złotem.
– Odczepcie się na chwilę od Kasi – zażądałam. – Złoto jest ciężkie, bez względu na to kto je nosi. Wymyśliłam metodę ja, mógł wymyślić kto inny. Nie chowałam po znajomych, tylko znacznie bliżej.
Opisałam procedurę i wyjaśniłam Heniowi, dlaczego musiał mnie oglądać z uwagą, kiedy szedł do Joli. Zainteresował się średnio, przeszukiwanie strychu w chwili obecnej trochę straciło sens, chociaż kto wie…? Jeśli, mimo wszystko, nie ja wyniosłam łup, tylko uczynił to inny złodziej, który posłużył się tym samym sposobem, ten inny złodziej, przypuśćmy, nie znalazł później okazji, żeby zdobycz odzyskać…
– Dobra, to w swojej kolejności – zadecydował Henio. – Jutro może. Cholera, jakiś taki ten wątek wydaje się uboczny, ale…
– Ale może właśnie uboczny wątek okaże się najważniejszy – przerwał mu Janusz. – W porządku, pośrednika ci załatwimy, mam na myśli tego awanturniczego klienta, a dalej rób, jak uważasz…
Nakłamałam mu potwornie…
No nie, nie wszystko było łgarstwem. Przyznałam się do poprzedniej wizyty, nie ukrywałam stosunku do ciotki, nie udawałam rozpaczy… Zaskoczenie, tak, zaskoczenie symulować musiałam, ale już sama jego wizyta była zaskoczeniem, łatwo mi przyszło.
Kiedy powiedział o tym odnalezionym majątku, wszystko mi w środku zdrętwiało, ale tego chyba nie zauważył. Inne okoliczności jakoś zabiły sprawę, chyba pomogła mi bezwiednie pani Krysia… Nie czepiał się kwestii nazwiska, zresztą słusznie, jako dziecko nie miałam nic do gadania i nie ja wprowadziłam zamieszanie… Przyznałam się do zabrania dokumentów, tak, w chwili wyprowadzania się wzięłam wszystkie, bo to było jedyne, co należało do mnie i dokonałam przecież sprostowania, może dziwnie, ale jednak… Nie przyznałam się, że dorobiłam klucz bez jej wiedzy, nikt nie wiedział, że mam ten klucz, ukrywałam to i ukryłam teraz przed nim. Nie wiem, jakim cudem temat w ogóle nie wyszedł, nie pytał o to, widocznie do głowy mu nie przyszło… Nie powiedziałam o tej ostatniej podsłuchanej rozmowie, chociaż może powinnam, żeby im oszczędzić niepotrzebnych wątpliwości. Gdybym wcześniej wiedziała, że tyle zostało… Nonsens, i co by mi z tego przyszło? Nie dałaby nic, musiałabym chyba ukraść, bzdura, jakim sposobem…? I ten pomysł, koszmarny zupełnie, że ona tu ze mną zamieszka! Tu, u pani Jarzębskiej, byłaby chyba do tego zdolna, żeby mi się znienacka zwalić na głowę i dobrze wiedziała, że nie potrafię zareagować. Jak ją usunąć, przez policję…?
No; i Bartek. Nawet nie zdążyłam mu nic powiedzieć…
Chodził do wyższej klasy, maturę robił rok przede mną, rok stracił przez te rodzicielskie podróże, okazał się dwa lata starszy ode mnie. Kochałam się śmiertelnie w tym idiotycznym Piotrusiu, wydawał mi się taki piękny, włoski chłopiec, kędziorki granatowe, oczy jak czarne jeziora, twarz z obrazka, kocie ruchy, idiotka, równie dobrze można się było zakochać w gepardzie z ogrodu zoologicznego. Ukrywałam to z całej siły, a jednak się zorientował i zrobił ze mnie głupie dno. Co to za szczęście, że jednak się z nim nie przespałam, chociaż zasługa żadna, ciotce powinnam być wdzięczna, nie dała mi luzu. Nawet w tej ostatniej klasie. Do głowy mi wtedy nie przyszło, że Bartek mnie zauważył, dostrzegłam go dopiero owego dnia, kiedy wyłam z głową na ławce w pustej klasie, rany kota, dziewczyno, powiedział, taka jak ty i płacze? O nic nie pytam, ale popatrz w lustro, masz ty w ogóle jakie lustro w domu? Miałam, oczywiście, cholerne warkoczyki przesłaniały mi widok, nie podobałam się sobie, trójkątna twarz i koszmarne, workowate rzęchy na grzbiecie, sprawiedliwie musiałam przyznać, że się nie dziwię Piotrusiowi. Bartek był piegowaty i dobry. Zwyczajnie dobry, jak człowiek. Rozśmieszył mnie w końcu i byłam mu wdzięczna za to ustawienie do pionu, ale nic poza tym, a on się nie czepiał.
Spotkałam go znowu w dwa lata później i sytuacja była odwrotna. To ja się czułam szczęśliwa, silna odzyskaną wolnością, nawet ładna i atrakcyjna, warkoczyki diabli wzięli, miałam już jakieś miejsce na świecie, a on narwał się na wielkie nadzieje. Siedział na ławce na przystanku autobusowym, cześć, powiedziałam i usiadłam obok. Chciałam mu podziękować za tamto podtrzymanie na duchu, pochwalić się, że wyszłam z impasu i nie zdążyłam. Bartek spojrzał, dobrze, że jesteś, powiedział, zupełnie jakbyśmy byli umówieni, nie wiedziałem, gdzie cię szukać, a chciałem, żebyś wiedziała. Kochałem się w tobie do obłędu dwa lata i wcale mi nie przeszło, teraz to wszystko jedno, ale dobrze, że ci to jeszcze mogę powiedzieć. I pamiętaj, że jesteś dziewczyną z przyszłością, a mnie możesz rzewnie wspominać Jezus Mario, zdenerwował mnie, jakieś to było takie coś, że za nic w świecie nie chciałam tego stracić, co jest grane, spytałam, niby dlaczego mam cię wspominać, siedzisz tu obok i zapraszam cię na cokolwiek, mam mieszkanie, napijemy się herbaty, wina, proszę bardzo, zapraszam cię na domowy obiad garmażeryjny, kupiłam pierogi z kapustą i podobno z pieczarkami, czasy są wstrząsające i możliwe, że jedna pieczarka w saganie pierogów się plącze. Może być sama kapusta, odparł na to, już przyjmuję zaproszenie, niby dlaczego człowiek nie ma przyjemnie spędzić ostatnich chwil życia…
Może i był to zestaw trochę dziwny, ale po tej niewoli u ciotki jadałam tak fanaberyjnie, jak się tylko dało. Te pierogi z kapustą, czerwone wino, do tego trochę faszerowanej kaczki i jajka na twardo z musztardą i ćwikłą. Bartek prezentował wisielczy humor. Nic nie ukrywał, proszę bardzo, mógł mi powiedzieć. Studia, trzeci rok, elektronika, jak każdy normalny człowiek poszedł na prace zlecone, oblatany już był w zawodzie, facet dał mu robotę, dwieście milionów zysku, perspektywy jak zorza polarna, Bartek robił własnym wkładem, za pożyczone, i właśnie wyszło szydło z worka. Hochsztapler i aferzysta, wiszący u ludzi na dwa miliardy, dał nogę i do widzenia. A Bartek musi zwracać, wszystko na słowo honoru, na zaufaniu oparte, żeby skonał tysiąc razy, osiemdziesięciu milionów nie urodzi. Honorowe wyjście ma jedno, nieboszczyk od zobowiązań jest zwolniony.
Miałam zaoszczędzonych sześć i dumna byłam z tego szaleńczo. Bartek, żeby już dobić sam siebie, wyjawił mi plany i zamiary. Miał pomysły, miał szansę ogromne, potrafiłam to ocenić, bo przy tych reklamach dużo się nauczyłam, ale co z tego, ludziom zaręczył, na bydlę niepoważne wychodzi i nie widzi wyjścia. Ścisnęło mnie w środku, te sześć milionów zaproponowałam mu od razu, a potem jakoś tak wyszło, że może jednak warto jeszcze trochę pożyć. Szarpaliśmy się obydwoje i dopiero w parę miesięcy później uświadomiłam sobie, ile on dla mnie znaczy.