Выбрать главу

Zaprosiła nas do siebie, mieszkała na parterze, co pozwalało jej śledzić wszystkich przechodzących. Schody skrzypiały melodyjnie, z dźwięków potrafiła odgadnąć, kto dokąd idzie. Na słowo „remont” rozkwitła rumieńcami jak szesnastoletnia dzieweczka z dziewiętnastego wieku na wieść o pierwszym narzeczonym. Powiadomiła nas, że mieszka tu hołota straszna, to po pierwsze, a po drugie wszystko się wali i kran w kuchni wylatuje ze ściany. A jednego tu prąd złapał i krótkie spięcie było, błysk i huk okropny, aż pogotowie przyjeżdżało. Nie zdołaliśmy się połapać jakie, lekarskie do porażonego czy elektryczne do spięcia.

Dyplomatycznie, w trakcie walących lawiną zwierzeń, spytaliśmy o obcych.

– Obcych tu się pełno plącze, bo ten Tatrak na piętrze bimber pędzi, w ogrodzie, ja mogę pokazać, i wódkę sprzedaje, to u niego całe procesje, a drugie do tej Anusi ciągną, to spod latarni taka, nawet się nie kryje, obraza boska, jeden pan tu był, państwo może zna, do mnie przyszedł, wiedział kto porządny, użalił się, na policję to by trzeba, tak mówił, a tam, na policję, a co im zrobią, gości przyjmować wolno każdemu, ja bym też mogła na ten przykład gości promować, a może nie chcę, przymusu nie ma. Dobry był człowiek, jak to tak można mieszkać, sam powiedział, o, proszę, tu podłoga zapadnięta, szafa się sama otwiera, tu remontować trzeba wszystko, ja bym mógł, taniutko, jak inni nie chcą, to chociaż pani. Państwo może od niego?

Urwała i zadała pytanie tak nagle, że na moment się zgubiłam. Janusz był lepszy.

– No właśnie – odparł żywo. – On pierwszy zawiadomił, że tu jest taka sytuacja. Rzeczywiście widać, że remont niezbędny.

– A mieszkanie?

– Co mieszkanie?

– No jak to co, pan Jarosław obiecywał, bo na imię tak miał, ja pamiętam, sklerozy nie mam, nie chwaląc się, obiecywał mieszkanie w blokach na czas remontu, a tak na ucho to powiedział, że może i na zawsze da się zostać, niby to przejściowe, ale różnie bywa. Bo właściciel, ja to wiem, wedle prawa mieszkanie dać musi, jakby chciał dom dla siebie, na bruk ludzi wyrzucać nie wolno.

I własną kuchnię bym miała. A ci z tej drugiej strony, za schodami, to już się na to czają, pan Jarosław też z nimi rozmawiał, ja to wiem, ale oni by chcieli trzy pokoje, powiadają, że czworo dzieci to trzy pokoje mus, tu się u mnie kłopotał, dwa to owszem, ale trzy będzie trudno i taki nawet był zmartwiony, tak mi się zwierzał, że może najpierw coś prowizorycznie, w baraku, bo remont zacząć czym prędzej, tym lepiej, ale żebym się nie troskała, bo to by było chwilowe, na parę dni, a zaraz potem w blokach, przez te ich pokoje wszystko, trzeciego im się zachciało, a to trudniej załatwić… Na dobrą sprawę więcej nam nie było do szczęścia potrzebne, przy panu Jarosławie z pewnym trudem unikaliśmy spoglądania na siebie, większego wysiłku jednakże wymagało zakończenie wizyty niż znalezienie tego trzeciego pokoju. Staruszka się rozkręciła. Mało brakowało, a zaproponowałaby nam nocleg. Staraliśmy się być grzeczni i siła wyższa nagrodziła te starania.

– Ja to widzę, że pan Jarosław dużo robi -rzekła przy pożegnaniu. – Bo i pomocnika przysłał, i państwo teraz. Pan Jarosław więcej mi się podobał, ale co to od pomocnika wymagać Taki tam chudzielec, fiu bździu w głowie, paliwoda, już on zaraz zacznie, a ja sobie przez ten czas w ogródku posiedzę. Mój pokój on we dwa dni zrobi. Może by i zrobił, ale mieszkanie by całkiem przepadło, to się nie zgodziłam.

Zainteresowaliśmy się chudzielcem bardzo zachłannie. Kusił staruszkę tym, że pieniędzy nie chciał. Pan Jarosław mówił „taniutko”, a chudzielec, że wcale. Dopiero co był, ze trzy dni temu…

– Planowali przeszukanie budynku – zreasumował Janusz, kiedy ruszałam. – Dominik przyjechał już po śmierci Rajczyka. Cholera, wcale nie wiadomo, czy to z pewnością Dominik, ale uczyńmy takie założenie. Trudniej w tym domu pełnym ludzi, więc najpierw obskoczył Konstancin…

– Hipotetyczny Dominik mógł być także w mieszkaniu świętej pamięci Najmowej – przerwałam.

– Zaglądał… Nie zaglądał, tylko podsłuchiwał, nieco później…

– No to co? Jasnowidzenia Jacusia też mają swoje granice, a Dominik w rękawiczkach mógł zrobić wszystko, rąbnąć złoto, zostawić otwarte drzwi… Więcej, Rajczyk mógł się postarać o zostawienie otwartych drzwi dla niego…

– Po co? Przewidział tego muchomora?

– Nie wiem po co, jeszcze nie wymyśliłam. Miał mu pomagać przy rozkuwaniu ścian, otwarte, nie dzwonić, nie pukać, nie zwracać na siebie uwagi sąsiadów, wślizgnąć się wężowym ruchem…

– Może. Niewykluczone. Chociaż śladów żadnych nie zostawił, a nie unosił się chyba w powietrzu…?

– Nie będę się upierać. Tutaj sprawa jest jasna, wykombinowali nieźle. Usunąć ludzi do baraków, mamiąc mieszkaniami za parę dni, zrobić swoje i zmyć się. Alternatywnie usunąć ich chwilowo, dwa dni poza domem, pogoda ładna i rzecz osiągalna, a bałagan nie ma znaczenia. Nikt się nie spodziewa porządku w pierwszym dniu remontu. Niech pomyślę… Trzy dni. Przez trzy dni mogli tę budowlę przeszukać od góry do dołu, szczególnie jeśli wuj-nieużytek opowiadał o lokalizacji skrytek.

Janusz ciężko westchnął, wpatrzony w przestrzeń przed nami.

– Cała nadzieja w moich kolegach po byłym fachu. Niechby dopadli tego Dominika, bo mnie ta sprawa denerwuje. Coś mnie gryzie, węszę tu jakąś pomyłkę, popełnianą od początku. Za dużo tu się plącze niewiadomych, zupełnie jakby to miało dwa wątki, z których jeden ciągle się omija. I ten jeden bruździ.

Nie wiadomo dlaczego przed oczami stanęła mi nagle biedna prześliczna Kasia. Widok był nawet przyjemny, uroda Kasi mile zaspokajała wymagania estetyki. W przeczucia Janusza wierzyłam święcie. Kasia, moim zdaniem, nie miała głowy do kręcenia, bo zajęta była chłopakiem, ale skąd w końcu miałby się brać ten drugi wątek? Chyba że coś wymyśliła nieboszczka Najmowa i to coś zostało kompletnie pominięte…

– Cholernie dużo wiemy, a co nam z tego, nie będę się wyrażał – zaopiniował Henio sarkastycznie, przystępując do konsumpcji śledzi zapiekanych w zalewie octowej. – Że Dominik tu się plącze, to pewne, zdjęcie w aktach było.

Tym razem posiłek składał się z gotowych produktów garmażeryjnych, bo zabrakło mi czasu na przyrządzanie uczty własnoręcznie i szczerze mówiąc, już mi się nie chciało. Postanowiłam nadrobić to jutro albo pojutrze, w przypływie jakiegoś spożywczego natchnienia. Henio grymasów nie stroił.

Spostrzeżenia Joli okazały się bezbłędne… Dominik na fotografii sprzed kilku lat i Dominik na portrecie pamięciowym byli jedną i tą samą osobą. Zdjęcie w aktach starej sprawy istniało, bo już wtedy szukali go po ludziach za pomocą prezentacji gęby. Obecna zbrodnia mogła doprowadzić dodatkowo do wyjaśnienia tamtej, odłożonej ad acta, doszły nowe elementy i nowe podejrzenia. W tamtym czasie pani Właduchna została nie doceniona, co pozwoliło jej całą wiedzę ukryć bardzo porządnie, a kto wie, czy nie ukryłaby jej i teraz, gdyby nie to, że pogawędził z nią po przyjacielsku prywatny facet, nie zaś urzędowo sztywna glina.

– Osobiście jestem przekonany, że tę chudą i rudą załatwił Rajczyk – rzekł Janusz. – Należałoby to jeszcze udowodnić.

– No tak, dojdź teraz, co robił nieżyjący Rajczyk czternastego maja półtora roku temu – zirytował się Henio. – Ona została zabita czternastego maja między siedemnastą a dziewiętnastą. Idiotyczna godzina, pełno ludzi, a nikt nic nie widział.

– Mógł się z nią w ogóle nie spotykać – podsunęłam, a moja wyobraźnia ruszyła do galopu. – Poszła nad jeziorko z klientem, klient zażył rozrywki i oddalił się w miasto, ona jeszcze została, a Rajczyk ją śledził, symulując niewinną przechadzkę. Przeszedł obok, walnął z rozmachem i nawet nie musiał uciekać biegiem, spacerkiem wrócił do domu. Ludzie mogli go widzieć, ale nikt nie zapamiętał, o żadne alibi zaś nie był pytany, bo wam nie wyszedł.

– Ogromnie pocieszający obraz – pochwalił Janusz, a Henio spojrzał na mnie ponuro i dołożył sobie śledzia.

– Dominik jest zameldowany, ale go nie ma – oznajmił. – Konwojenta tej Pyszczewskiej już przepytano. Chyba rzeczywiście żadnych kantów akurat nie robi, bo zeznaje bez oporu. Nie ma co powtarzać, potwierdza to, co już wiemy, Rajczyk polował na stare skrytki. A, właśnie, bibliotekarz z tego wychodzi. Z dotarciem do rozmaitych dokumentów miał trudności natury intelektualnej, Rajczyk rzecz jasna, nie bibliotekarz, ostatecznie na hipotekach też się wojna odbiła. I szukał kogoś, kto by się na tym znał i umiał pogrzebać w archiwach, logiczny wniosek, że w tym celu dopadł bibliotekarza. Jakoś go musiał skusić, albo wykołować, bo był to człowiek uczciwy z zasady.

– Ale jakieś tam dwa miliardy mogły mu się przypadkiem przydać. Szczególnie że już teraz niczyje. Miał jakąś żonę, albo co?

– Miał. Żona, jak zwykle, nic nie wie. Jakąś prace zleconą wykonywał, a tego wieczoru wyszedł z domu bardzo zdenerwowany, nie mówiąc dokąd idzie. Zaczyna mi się wydawać, że jednak tym żonom powinno się czasem coś mówić.

– Już dawno jestem tego zdania…

– W jakim sensie nie ma Dominika? – spytał Janusz. – I jak on się naprawdę nazywa?

– Sroczek. Dobrze pamiętałeś. W takim sensie, że teoretycznie mieszka u mamusi, ale prawie tam nie bywa. Po panienkach się plącze, albo w ogóle Bóg wie gdzie. Ulubionej knajpy ostatnio nie odwiedza, z kumplami się nie widział i od razu sobie powiedzmy, że stwierdzamy te rzeczy nie za pomocą głupich pytań, tylko metodą kontaktów osobistych. Znikł z horyzontu i cześć.

– Forsę zgarnął… – mruknął Janusz.

– Toteż właśnie – zgodził się Henio. – Jeśli to jego rączka na tej cegle, a chyba tak, bo odciski palców pasują…

– Odciski palców na porowatym to jest mit i legenda – zwróciłam mu uwagę ze zgorszeniem, bo sam powinien o tym wiedzieć

– Poodciskał się i na gładkim, Jacuś go starannie wyodrębnił, bo to jednak prymityw i nie pracował w rękawiczkach, a cegłę złapał spoconą ręką, analiza i mikroskop… Zaraz, co ja chciałem powiedzieć…? A, jeśli jego rączka na dowodzie rzeczowym, to wie dobrze, co będzie, jak się go przyskrzyni. Ma czym płacić, siedzi w jakiejś melinie i czeka na nowe dokumenty, może sobie nawet mordę przefasonuje. Znani białkarze obstawieni, ale tyle się tego teraz namnożyło, że nowego mógł trafić, nawet zdolnego amatora. No nic, znajdzie się. To całe środowisko ma swoje nawyki. Przysunęłam do siebie dwie podobizny Dominika i przyjrzałam się im porządnie, chociaż z lekkim powątpiewaniem. Wcale nie tak łatwo rozpoznać człowieka w naturze, jeśli zna się go tylko z fotografii, zależy w jakim stopniu zdjęcie jest wierne, a wychodzi się rozmaicie. No owszem, ta twarz do zapamiętania nadawała się nieźle, kości policzkowe i szczęka, tego nikt nie ukryje, szczupłe policzki można czymś wypełnić, ale zostaje jeszcze nos. Właściwie wystarczyłaby mu operacja plastyczna nosa, żeby się zrobił niepodobny do siebie, nonsens, jaka tam operacja, doskonale mogło ją zastąpić zwyczajne mordobicie…