Выбрать главу

– A co pan wie o wydarzeniach na Willowej?

– Jak to, przecież właśnie mówię…

– Nie, nie o tej ostatniej scenie, tylko o wcześniejszych wydarzeniach. O popełnionej tam podwójnej zbrodni i wykutym ze ściany skarbie.

– O tym to wiem tyle, ile mi Kasia powiedziała – odparł smętnie Bartek. – Nie widzieliśmy się cztery dni, bo ja ją tak, pożal się Boże, chroniłem. Dowiedziałem się o horrorze u ciotki dopiero, jak przyleciałem w charakterze wybrakowanego kretyna. Zysku z przestępstwa nie było żadnego i dlatego tym bardziej musieliśmy bazować na mojej robocie. W zasadzie, dzięki niej, prawie wychodzę z długów. Ostra akcja to była, zlecenie ekspresowe, prywatnie przyznam się panom, że na pysk lecę, bo tydzień mało spałem, razem wziąwszy chyba ze cztery godziny. Ale podobno, tak mówiła, ona jakiś majątek dziedziczy, więc przyszłość przed nami, z tym że… też to powiem prywatnie, a wierzyć mi można, albo nie, jak się komu podoba… Niespecjalnie bym chciał żerować na dziewczynie, więc gdyby można było mnie przymknąć z opóźnieniem… Rzecz w tym, że dobrze nam wyszło i mam następne zlecenie, też pilne. Wolałbym je wykonać…

– Co to za robota?

– Cała instalacja elektroniczna dla firmy. Łączność, alarmy i tak dalej. Firma przyzwoita i nie składa się z jednego człowieka.

– Nazwy firm, adresy i telefony poproszę.

W głosie Bartka pojawiło się nagle głębokie rozgoryczenie.

– Kochani, chcecie mnie zniszczyć? To tak za karę? Znów się będę szarpał na zerze? Podejrzanemu nikt nie da żadnej roboty!

– Obiecuję panu, że w oczach firm podejrzany pan nie będzie – odparł Tyran stanowczo i z naciskiem.

Bartek powahał się odrobinę, po czym wygrzebał zapewne z kieszeni notes, bo adresy, nazwiska i telefony wyraźnie odczytał. Tyran spytał o pradziadka. Co też obydwoje z Kasią o nim wiedzą, gdzie go szukali, czy któreś pętało się po Rybienku, czy miało kontakt z Rajczykiem i tak dalej. Przeczekiwałam to cierpliwie, bo zainteresował mnie problem niezasłużonej, moim zdaniem, krzywdy chłopaka.

– Jak on to zamierza zrobić? – spytałam Henia z oburzeniem. – Tyran, mam na myśli, to sprawdzanie po firmach i zleceniodawcach. Pic na wodę, gliny się czepiają chłopaka i ma nie być podejrzany?

– Jakiego chłopaka? – skrzywił się Henio. – Jakie gliny? Za co pani nas ma? Pójdzie prywatny człowiek z pytaniem, kto im robił te instalacje, bo podobno rewelacyjnie wyszło, i on też chce tych samych. Nie podejrzany, a przeciwnie!

Taśma znów się odezwała. Tyran nie popuszczał.

– Po co pani Piaskowska była u sąsiadów pani Biernackiej na Filtrowej?

– Co? – zdziwił się Bartek wyraźnie i szczerze.

Tyran powtórzył pytanie drewnianym głosem.

– Nie mam pojęcia! Nic w ogóle o tym nie wiem. Kiedy była?

– Dziś rano.

– To skąd mam wiedzieć, jak rany, na oczy jej nie widziałem! Nic mi nie zdążyła powiedzieć, przez telefon tyle, że mam się tu zgłosić jeszcze dziś. Z wizytą poszła…?

– Wybrała sobie na to chwilę, kiedy nikogo nie było w domu…

Jakieś dźwięki się rozległy i taśma się wyłączyła. Przeszło połowa gęsi przestała już istnieć. Skierowałam na Henia pytające spojrzenie, pełne, miałam nadzieję, wielkiej siły wewnętrznej. Niepotrzebnie, Henio był miękki jak masło w dzień upalny.

– Ta Kasia sobie zawsze wybiera odpowiednie chwile – oznajmił. – Właśnie w tym momencie zadzwonili z dołu, że przyszła i pcha się do Tyrana. Wpuścili ją, rzecz jasna, i zaraz będzie dalszy ciąg.

Na jakieś wstępne zdania Tyran musiał magnetofon wyłączyć, bo od razu odezwała się Kasia.

– Proszę – powiedziała żałośnie. – To jest to, co ukryłam…

– Co to jest i gdzie pani to znalazła? – spytał Tyran urzędowo.

– Wśród tych papierów, które tamten… osobnik wyrzucił. Za szafą. To znaczy, przyznaję się, to jest kopia, a nie oryginał. Zrobiłam ksero. Oryginał jest pisany ręką mojego pradziadka i chcę go mieć na własność.

– I co to było? – spytałam z zainteresowaniem, bo w komendzie przez chwilę panowało milczenie. Tyran zapewne oglądał dokument.

– I dlatego pani poszła do sąsiadów pani Biernackiej?

– Tak. Widzi pan. Pradziadek napisał „klejnoty rodzinne”. Może ja mam fioła, ale chcę mieć wszystko, co rodzinne. Od razu powiem. – Nie znalazłam żadnego klejnotu, przypuszczam, że babka to dawno zabrała, to było mieszkanie mojej babki, pan chyba o tym wie…? Znalazłam listy. Bardzo prywatne, bardzo intymne, zrozumiałam stosunek ciotki do mnie, ale gdyby można było uniknąć publicznych zeznań…

– Tyran też człowiek – zawiadomił nas Henio. – Pozwolił jej zeznać nie do protokółu i nie będzie tego wywlekał. Ta ciotka kota miała pod każdym względem, świeć Panie nad jej duszą, wariatka. Na moje oko, wybrakowana seksualnie.

Następne pytanie Tyrana padło znów do Bartka.

– A jak pan wybrnął z tych swoich długów?

– Pożyczałem od jednych, żeby oddać drugim. Kołomyja. Zwracałem sukcesywnie, a dzisiaj, po otrzymaniu pieniędzy, pozbyłem się ich prawie do końca. Od początku mówię, więcej za idiotę robił nie będę. O ile panowie pozostawią mi w ogóle cokolwiek…

– Proszę pana – powiedział dobitnie Tyran, nagle wyraźnie rozzłoszczony. – Czy pan sobie naprawdę wyobraża, że my nie odróżniamy rodzajów przestępstwa? To co pan do nas mówi, poparte jest w wysokim stopniu dowodami materialnymi, pochodzącymi z miejsca zabójstwa, a także zeznaniami sprawcy. Udaje nam się niekiedy trochę myśleć i dostrzec różnicę pomiędzy kimś takim jak pan, a kimś takim jak podejrzany Sroczek. Niech mi pan tu nie zawraca głowy…

Na tym skończyła się taśma, a Henio zachichotał.

– O drugiej w nocy wszyscy padli sobie w objęcia, Kasia się popłakała i można było iść do domu. Gdzie ten szampan? Nic mnie nie obchodzi, czy pasuje do gęsi, zresztą, zdaje się, że gęsi już nie ma…

Janusz bez słowa wyciągnął szampana z lodówki. Miał jakiś dziwny wyraz twarzy.

– No nic, kupię drugi – mruknął pod nosem. – Ochłodzić się zdąży…

Znałam go już trochę, milczałam jak głaz aż do końca wizyty Henia. Pozmywali jeszcze we dwóch bez mojego udziału.

– No? – powiedziałam niecierpliwie, ledwo za Heniem zamknęły się drzwi.

– Kochanie moje, ty mi tu nie udawaj, że jesteś taka głupia – odparł złym głosem. – Tyran zamknął sprawę, bo ma wszystko. Sprawcę, dowody i świadka. I następną sprawę, roboty mu nie brakuje, na ominięcie tego co mało szkodliwe nie tylko może, ale musi sobie pozwalać. A ja, przypominam ci, jestem na niewinnej rencie.

– I co?

– I nic. Zajrzyj do siebie i popatrz na telefon. Prostsze mi się wydało spełnić polecenie, niż zapierać się przy idiotycznych dociekaniach. Sekretarka mrugała. Przycisnęłam niebieski guzik.

– Proszę pani, ja bardzo przepraszam, ale na wszystko panią błagam, żeby pani odezwała się do mnie, jak tylko pani wróci – powiedziała rozpaczliwie Kasia. – Widzę, że nie ma pani w domu, będę jeszcze próbowała, cały czas czekam na Willowej, nie ruszę się stąd. Bartka mam pod telefonem, chcemy przyjść do pani razem, ja proszę, bardzo proszę…

Wróciłam do Janusza.

– Kasia z Bartkiem będą tu za jakieś pół godziny – oznajmiłam. – Idź po piwo, bo wyszło. Skąd wiedziałeś?

– Moja miła, a gdzie drugi wątek, na który Tyran machnął ręką? Ty rąbnęłaś to złoto z Willowej? Kto zostawił otwarte drzwi? Kto ci uciekł sprzed nosa na strychu? Dla swojej prywatnej przyjemności chcę to rozwikłać i coś mi się wydaje, że właśnie zyskam szansę…

– Ja tam byłam – powiedziała Kasia.

Bez żadnych pytań wiedzieliśmy, gdzie była i kiedy. Czekaliśmy dalszego ciągu.

Przyszli razem, z zaciekawieniem obejrzałam Bartka, przystojny chłopak, chociaż piegowaty, zdecydowanie budzący sympatię. Kasia bez żadnego oporu zgodziła się na obecność Janusza, uśmiechnął się do niej i oczywiście również od razu obudził sympatię. Nie przesadzajmy z zazdrością…

– Byłam tam – powtórzyła. – Mogłam jej uratować życie. I nie uczyniłam tego. Powiem wszystko, bo mnie to gryzie i tak postąpię, jak mi pani doradzi. Muszę zacząć od początku… Już się wyprowadziłam i już mi było lepiej, zaczęłam żyć jak człowiek, ale ciągle wisiały nade mną te albumy ze zdjęciami. Zdaję sobie sprawę, że osobie normalnej trudno to zrozumieć, może pod tym względem byłam nienormalna, może to rodzaj obłędu, ale ani nie mogłam, ani nie chciałam się od niego wyzwolić. Twarze rodziców, jak oni wyglądali, Boże drogi, śniło mi się po nocach… Pieniądze nie przychodziły mi do głowy, nie wierzyłam w nie, pani Krysia mówiła, ale co z tego, przesadzała, tak myślałam, albo wszystko już dawno zostało wydane. Ale zdjęcia… Wiedziałam, że ona mi ich nigdy dobrowolnie nie odda… Ona czasem wychodziła z domu. Po zakupy, częściej do lekarza. Już dawno, jeszcze kiedy tam mieszkałam, odcisnęłam w plastelinie klucze, zawsze miałam dużo do czynienia z plasteliną, znam to tworzywo… Ślusarz mi dorobił, nie wiedziała, że je mam. Oni nie lubią dorabiać z odcisków, to zawsze podejrzane, ale oszukałam go, zełgałam, że zgubiłam, wpadły mi do szybu windowego i nie da się ich odzyskać, boję się przyznać ciotce i tak dalej. Ulitował się i dorobił.

Westchnęła, jakby ponownie odczuła ulgę i satysfakcję, że już wreszcie ma te klucze i może wchodzić do mieszkania na Willowej, kiedy zechce. Bez wątpienia było to jakieś uniezależnienie się od ciotki.

– Czatowałam na jej wyjście – ciągnęła. – Wchodziłam i szukałam, metodycznie i ostrożnie, tak żeby nie zostawiać śladów, to ostatnie nie było trudne, bo wie pani, co się tam działo, burdel nieziemski. Dwa razy mnie prawie przyłapała, ale tylko prawie. Pierwszy raz nastąpił parę tygodni temu, bo w ogóle ta moja cała akcja poszukiwawcza zaczęła się niezbyt dawno. Przez półtora roku tylko się dręczyłam… Byłam tam, usłyszałam otwieranie drzwi, schowałam się w sypialni, znałam jej zwyczaje, wiedziałam, że do sypialni nie wejdzie. Odczekałam, pomyślałam, że ucieknę, jak zacznie oglądać telewizję. Umiałam obchodzić się z zamkiem bez szmeru, specjalnie go naoliwiłam, ona trzaskała drzwiami i uderzała w klamkę, ja nie musiałam… Tymczasem przyszedł Rajczyk, odwiedzał ją ostatnio jakoś częściej niż kiedyś. Siedzieli w salonie, czatowałam na możliwość ucieczki, więc nie dość, że podsłuchałam całą rozmowę, to jeszcze widziałam ich wyraz twarzy. Chwilami, ale wystarczyło. Rozmawiali o skarbach pradziadka. Nie potrafię tego powtórzyć, można powiedzieć, że znałam już temat, nie stanowił dla mnie niezwykłości. Rajczyk dawał jej do zrozumienia, że i w tym mieszkaniu, tutaj, też coś może być zamurowane, on ma jakieś informacje, jeśli pozwoli mu poszukać, podzieli się z nią. Nie zgadzała się, nie i nie. Za to podstępnie próbowała wydrzeć z niego konkretną wiadomość, gdzie to coś może być. On swoje, ona swoje, powiedziała, że co w tym domu, to jej i z nikim się dzielić nie potrzebuje, on na to przekonywał, że bez niego nie znajdzie. Oznajmiła mu potworną rzecz, sprzedaje mieszkanie, remont będzie i przy remoncie wszystko się wykryje, ona zaś przenosi się do siostrzenicy. Zimno mi się zrobiło. „A to się panna Kasia ucieszy”, powiedział Rajczyk z jakimś takim okropnym chichotem, a ona, Boże zmiłuj się, też zachichotała…