Выбрать главу

Na krótki moment Kasia zamilkła, jakby ją zadławiło. Milczeliśmy również. Uświadomiłam sobie nagle zdumiewające zjawisko, nie mówiła do Janusza, tylko do mnie, wyjątek jakiś…

Odetchnęła i podjęła opowieść.

– Prawdę mówiąc, nie wzięłam tego wtedy poważnie. Tego o mieszkaniu. Myślałam, że się wygłupia na złość Rajczykowi, ale nawet jako wygłup, przygniotło mnie. Później dopiero, to znaczy teraz, kiedy znalazłam te listy, zrozumiałam, że naprawdę miała taki zamiar, czy takie chęci, i nawet zaczęła je realizować już wcześniej, tyle że nieumiejętnie. Ale mnie zaniepokoiło. Wyobraziłam to sobie i chyba doznałam… No, wywarło to wpływ na mój stosunek do niej…

Znów urwała. Rozumiałam ją doskonale. Miałam niegdyś, dawno temu, sen podobnej natury i obudziłam się w zimnych potach, bez mała z atakiem serca.

A był to tylko sen, tu zaś Kasia spotkała się z rzeczywistością. Nagle zalągł się we mnie niepokój, Jezus Mario, jednak ona zabiła tę ciotkę i teraz chce nam to wyznać, rany boskie, po co mi był ten Janusz, gdybym słuchała sama, ukryłabym tajemnicę na wieki, wcale jej się nie dziwię, jakie niby miała inne wyjście, chyba tylko uciec na koniec świata, może do Grenlandii, niechby razem z Bartkiem, elektronika też jest międzynarodowa, a ciotka w końcu kiedyś umarłaby sama z siebie…

Pomyślałam to w ułamku sekundy. Kasia spojrzała na mnie.

– Nie, nie zabiłam jej – powiedziała cicho i od razu doznałam ogromnej ulgi. – Ale do reszty przestała być istotą ludzką i przekształciła się w jakąś potworność. Może spadło na mnie jakieś zaćmienie, umysłowe i uczuciowe…

– Nic nie szkodzi – powiedziałam pośpiesznie. – Każdemu się zdarza. Niech pani mówi o faktach, co było dalej?

– Ten chichot… Do tej pory go słyszę…

– Mało ważny, kochana, nie do ciebie chichotała, tylko do Rajczyka – rzekł Bartek pocieszająco. – Niech oni to już załatwią między sobą na tamtym świecie. Wal tę psychoanalizę i niech to będzie z głowy.

Kasia popatrzyła na niego i musiało ją to podtrzymać na duchu, bo zebrała się do kupy i wróciła do tematu.

– Tak, oczywiście. Bardzo przepraszam. To teraz, kiedy wiem, że to prawda, jestem taka głupio wstrząśnięta, zaraz mi przejdzie, to pewnie histeria. Wtedy podglądałam tam i podsłuchiwałam, głównie zajęta możliwością ucieczki. Ona poszła do kuchni robić kawę i trzeba było widzieć jego wyraz twarzy, spojrzał na nią, dreszcz mnie przeszedł od tego spojrzenia, już wtedy zrozumiałam, że on ją zabije. Nie chciałam rozumieć… Podejrzałam ją w kuchni, kawę robiła, ale zdjęła z półki tę butelkę z muchomorem, potrząsnęła nią, popatrzyła pod światło, zawahała się i schowała z powrotem. Wróciła do pokoju, nagle zmieniła zdanie, wyraziła zgodę na rujnowanie mieszkania, ale targowała się przy tym, żądała prawie całego zysku, Rajczyk ulegał, byłam pewna, że ją oszukuje. Należało ostrzec ich obydwoje, wzajemnie zamierzali zrobić sobie coś złego. Nie ostrzegłam…

Potem wmawiałam w siebie, że nic podobnego, przewrażliwienie, pomyliłam się, słowem jednym na ten temat się nie odezwałam i byłam jakaś taka… zacięta w sobie, skamieniała…

A potem przyszłam akurat tego dnia…

Zakradłam się, jak zwykle. Znów źle wyliczyłam sobie jej nieobecność. Znów mnie zaskoczyła, wróciła z jakimiś zakupami i zaraz potem przyszedł Rajczyk. Czekałam w sypialni, krążyła pomiędzy kuchnią a salonem, potem tam siedzieli, zamierzałam się wymknąć, ale ruszył się Rajczyk, poszedł do kuchni, ona za nim, wziął nasz młotek, to właściwie młot, taki wielki… Cofnęłam się. Wrócili do salonu i usłyszałam, jak Rajczyk rąbnął w ścianę. W mesel walił. Wyniosła do kuchni jakieś naczynia, stanęła w progu i powiedziała, usłyszałam to wyraźnie, „nie będzie żadnego podziału, co w tym domu, to moje, może pan się więcej nie fatygować”. Powiedziała to z triumfem, Rajczyk pokazał jej miejsce, czuła się pewna siebie. I jeszcze dodała, tak złośliwie i jadowicie, jak tylko ona potrafiła, powiedziała, że chciał ją otruć, widziała, jak trucizny do kieliszka nalewał i dlatego do ust nie wzięła. I nie weźmie. Wróciła do kuchni, a wtedy Rajczyk wyszedł z pokoju, w drzwiach się spotkali i on walnął tym młotkiem…

Znów na chwilę zamilkła, zamknęła oczy, otworzyła, złapała oddech. Janusz stanowczym gestem podetknął jej kieliszek koniaku. Wypiła bez protestu.

– Nie, zaraz – powiedziała po paru sekundach. – Przedtem była ta historia z Bartkiem. Pani chyba zna sprawę. Został wyrolowany, musiał zwrócić ludziom osiemdziesiąt milionów, gdzie nam było do takiej sumy. Szarpał się, uwierzyłam wtedy… nie, to nieodpowiednie słowo, wzięłam pod uwagę gadanie pani Krysi, powiedziałam mu o pradziadku. Wytypowaliśmy Konstancin, bo tam było najłatwiej, dom należał do pradziadka, nie był nigdy zrujnowany, Bartek poszedł na zwiad, wieczorami, bo w dzień załatwiał robotę i tak wyszło, że nie widzieliśmy się przez cztery dni. Uparł się trzymać mnie z daleka, bo może to nielegalne…

No i wtedy, kiedy Rajczyk walnął… Skamieniałam. Nic nie zrobiłam i chyba nic nie myślałam. A on spokojnie wrócił do salonu, wyniósł resztę naczyń, patrzyłam przez szparę z sypialni i zaczęłam się bać. Jeśli ją zabił, zabije i mnie. Walił dalej w ścianę, krótko, oprzytomniałam trochę, zaczęłam się wykradać, byle do drzwi, ale nagle umilkło. Przestał walić. Coś robił, szurał, brzęczał… Na moment zapanowała cisza, a potem nagle jakiś rumor. I brzęk. I wszystko ucichło.

Podkradłam się. Leżał na kupie gruzu, a obok niego wysypał się cały stos złota. Nie chcę się usprawiedliwiać, nie zamierzam, ale byłam chyba trochę otumaniona, nie wiem, znienacka zobaczyłam to złoto i pomyślałam tylko jedno, że to ratunek dla Bartka, dla nas…

Nie wiedziałam, czy oni jeszcze żyją. Nie zrobiłam nic, nie dotykałam ich, nie sprawdzałam. Poczułam się bezpieczna i oczywiście wróciła moja obsesja, zdjęcia. Teraz mogłam je znaleźć…

Już mi zostało niewiele miejsc nie przeszukanych. Już się nie bawiłam w ostrożności. Wywaliłam wszystko, znalazłam te albumy. I zabrałam złoto. Nie dzwoniłam do pogotowia, nie próbowałam ich ratować, to chyba świństwo straszne, ale coś mi w środku zaskoczyło. Zacięło się. Nie umiałam sobie teraz przypomnieć, co właściwie myślałam. Może nic…

Pozbierałam monety w pośpiechu, wepchnęłam do torby, strasznie ciężkie to było, żadnych ludzkich uczuć nie miałam w sobie, tylko ta pazerność na złoto i ulga, że wreszcie dopadłam czegoś, czego nie chciała mi dać… Reszta mnie nic nie obchodziła. I uciekłam. Możliwe, że bezmyślnie zamknęłabym drzwi, ale usłyszałam windę, ktoś jechał, brakowało mi ręki, albumy i ten przygniatający tobół ze złotem… Przeraziłam się, że mnie ktoś zobaczy, dopiero teraz przyszło mi to do głowy, dałam spokój drzwiom, próbowałam je zamknąć łokciem, a winda już nadjeżdżała, nie udało mi się. Uciekłam po schodach, w tym domu nikt nie chodzi po schodach, wszyscy jeżdżą…

I przyznam się. Powiem. Bo to mnie gnębi. Przepełniała mnie satysfakcja, triumf, ulga, żadnego żalu, niepokoju, nic. Jak bydlę. Nie wiem, jakim cudem mnie nikt nie widział, uciekłam przez podwórze, na Puławskiej złapałam taksówkę…

– Sprawdzała pani – powiedział nagle z naciskiem Janusz.

Wpatrzona w głąb siebie Kasia jakby się ocknęła. Zaskoczona, spojrzała na niego pytająco.

– Co…?

– Sprawdzała pani, czy oni żyją. Nie żyli. Dlatego nie wezwała pani pogotowia. Była pani w szoku i teraz pani tego nie pamięta.

Ujrzałam wyraz twarzy piegowatego Bartka. Patrzył na Janusza niczym w obraz święty. Zaniepokoiłam się, że padnie na kolana i wytłucze naczynia, bo za stołem nie było miejsca. Kasia wydawała się stropiona.

– Ale…

Ugięła się pod naciskiem wzroku. Janusz nic już nie mówił, tylko wpatrywał się w nią spojrzeniem nieubłaganym. Jakby zmiękła w sobie i znów odetchnęła głęboko.

– No dobrze. Ale swoje wiem… Wcale się potem nie ukrywałam, miałam mnóstwo roboty i przede wszystkim czekałam na Bartka, nigdzie go nie mogłam złapać. Trochę tego złota sprzedałam od razu, monety, w dobrym stanie, jednemu takiemu… Znajomy mojego zleceniodawcy, zorientowałam się, że ma za dużo pieniędzy, wyśledziłam go i dopadłam w kasynie. Przerobiłam sobie twarz, włożyłam perukę, nie poznał mnie, kupił te dwudziestki za osiemdziesiąt milionów, miałam już pieniądze dla Bartka i nie musieliśmy się czepiać pradziadka. Potem… a może równocześnie, już sama nie wiem… przyszło mi na myśl, że znajdą mnie, znajdą u mnie to złoto i zabiorą wszystko, musiałam wynieść z domu i gdzieś ukryć. Na strychu, na Willowej, znałam ten strych. Pojechałam, schowałam w starych skorupach, to wtedy właśnie pani mnie widziała, jak już wychodziłam… Potem była u mnie rewizja, nic nie znaleziono, bo już nic nie było…