Выбрать главу

– Nie zamknął z powrotem na kluczyk? – spytał Janusz.

– Nie, nie dało się. Sprawdziliśmy. Otwierał z trudem, ten wytryszek mu się skrzywił i nie zamykał. No i gdzie padł, tam umarł. W ten sposób czas śmierci wypada im mniej więcej w tym samym momencie i większość śladów wskazuje, że pozabijali się nawzajem, co daj Boże, amen. W takim wypadku sprawca byłby z głowy, ale niejasności pozostają.

Niejasności pchały się wręcz natrętnie. Wysypane złoto powinno było leżeć obok denata, tymczasem gdzieś zniknęło i samo nie wyszło. Drzwi zastałam uchylone, niemożliwe, żeby siedzieli w mieszkaniu przy otwartych drzwiach i niemożliwe, żeby przy otwartych drzwiach Rajczyk rąbał ścianę. Musiał tam być zatem ktoś trzeci. Nawet kwestia zabicia nieboszczki Najmowej nie została w pełni rozstrzygnięta, bo posługując się młotkiem przy robotach rozbiórkowych, Rajczyk dokładnie zatarł wszelkie ślady, jakie mogły znajdować się na trzonku. Możliwe, że ten ktoś trzeci posłużył się muchomorem. Liczne odciski palców płci żeńskiej dopuszczały jeszcze i taką możliwość, że Rajczyk miał wspólniczkę. Razem zaplanowali unieszkodliwienie świętej pamięci Najmowej, zamierzali ją uśpić, nie dało się, zatem trzasnęli, następnie zaś wspólniczka pozbyła się go podstępnie za pomocą grzybka. Brała udział w przyjęciu przy stole, piła cokolwiek, kawę, koniak czy ziółka, potem swoje naczynia umyła i schowała, resztę zostawiając nie tkniętą dla zmylenia przeciwnika. W końcu zabrała skarb i uciekła, nie przejmując się drzwiami.

– Siostrzenica – mruknął Janusz. – Macie ją już?

– Chałę mamy – odparł Henio smutnie. – Też przypuszczamy, że to ona, ale na razie jest nieuchwytna. Okazuje się, że nikt nie wie, jak ona się nazywa. Imię owszem, Katarzyna, ale nazwiska brak.

Zgodnie wyraziliśmy ogromne zdumienie. Henio spożył kolejną pieczarkę ze zrazikiem wołowym i wyjaśnił:

– Otóż tam był jakiś melanż. Prawie dwadzieścia lat temu denatka zameldowała u siebie dziecko siostry i ktoś bezmyślnie wpisał temu dziecku jej nazwisko. Najma. Tymczasem o żadnej adopcji nic nie wiadomo, a skoro Najmowa była wdową i miała nazwisko po mężu, jej siostra nie mogła się nazywać tak samo. Więc coś nie gra. Chodziła ta dziewczynka do szkoły, w szkole też występowała jako Katarzyna Najmówna. Podobno w chwili otrzymania matury dokonała jakiegoś sprostowania, podobno pokazała metrykę, ale załatwiała to z facetką, która wyjechała chyba na zawsze gdzieś za granicę Nauczycielka. I nikt nie wie, jakie było to jej prawdziwe nazwisko. Wyprowadziła się od Najmowej jakieś dwa lata temu, gdzieś mieszka, gdzieś pracuje albo studiuje, może wyszła za mąż, a może też wyjechała, diabli wiedzą…

– Skąd wiadomo, że nauczycielka wyjechała na zawsze?

– W szkole powiedzieli. Tylko ze szkoły pochodzą te niejasne informacje o innym nazwisku, a uzyskaliśmy je dzisiaj w południe.

– Nauczycielka gdzieś mieszkała?

– Myślisz, że może jakaś rodzina…? Dadzą adres, napisać, albo zadzwonić…?

– No pewnie. Przez dwa lata nie zapomniała chyba machlojki z maturą? I nazwisko uczennicy też może pamiętać.

– Dawny adres nauczycielki w szkole podali, pójdę tam. Prawdę mówiąc, Konopiak już był, bo on to zbierał, ale nikogo nie zastał i niczego się nie dowiedział.

– A sąsiedzi…?

– Obok nauczycielki mieszka jakaś wstrętna baba, która w ogóle nie chce rozmawiać. Pracuje w domu, więc była obecna i na wszystkie pytania odpowiadała, że nie ma czasu i nic o niczym nie wie. Konopiak twierdzi, że megiera i aż miał ochotę za kudły ją zawlec do komendy. Wypchnęła go za drzwi. Źle wybrał porę, ja tam pójdę pod wieczór. Podejrzana ta siostrzenica jak cholera, ale nawet gdyby nie, też ją trzeba znaleźć. Podobno bywała;u tej swojej ciotki dość często, a teraz nagle znikła…

– Jak często? – przerwałam. – To dopiero dwa dni. Może przyjdzie jutro?

– Takie cuda zdarzają się rzadko – odparł Henio z rozgoryczeniem. – Ile roboty by nam zaoszczędziła, to ludzkie pojęcie przechodzi. Przez biuro ewidencji ludności można szukać, bo mamy imię, datę i miejsce urodzenia oraz imiona rodziców. Także nazwisko panieńskie matki w tej administracji się plącze, Kocińska, a bajzel tam nie z tej ziemi, to jest ta administracja, z której parę lat temu cały personel poszedł siedzieć za handel pustostanami.

– A w domu? U denatki? Nie ma żadnych dokumentów tego dziecka?

– A cholera wie. Tam, gdzie szukaliśmy, nie było ani świstka, ale najprawdopodobniej wyprowadzając się, zabrała wszystko ze sobą. I śmieszna rzecz, nie było ani jednego zdjęcia.

– Tej dziewczynki?

– W ogóle ani jednego.

– Gdzieś ukryła…

– Gdzie, u diabła? Zdjęcia w materacu zaszyła? Rozumiem forsę, złoto, ale fotografie…? Co prawda, w zasadzie rzetelnego przeszukania nie przeprowadzano, bo nie ma podstaw, ale w tej sytuacji…

– W szkole – podsunęłam.

– A owszem, w szkole. Konopiak nawet spytał i pokazali mu zbiorowe zdjęcie całej klasy maturalnej, i kochana Kasia to jest akurat ta, która schyliła głowę. Kawałek włosów jej widać zza pleców, czy tam zza ramienia koleżanki.

– Znajomi…

– Ta piekielna baba w ogóle nie miała żadnych znajomych, przyjaciół, rodziny, nic kompletnie, z sąsiadami nie utrzymywała stosunków. No, sąsiedzi zazwyczaj dużo wiedzą… Kiedyś podobno, dawno temu, ktoś tam czasem bywał, jakieś osoby, których nikt nie pamięta, a do ostatnich czasów tylko jedna baba i zgadujemy, że Rajczyk. Jedna sąsiadka widziała Rajczyka raz, możliwe, że się specjalnie starał nie włazić na ludzkie oczy…

Trochę mnie rozpraszały zraziki, które Henio pożerał tak, jakby od tygodnia nie miał nic w ustach. Z grzeczności usiłowałam nie przyglądać mu się zbyt nachalnie i przeszkadzało mi to w myśleniu, szczególnie że spostrzeżenia natury żywnościowej wysuwały się na pierwszy plan. Przysięgłabym, że przychodzi tu mniej dla wymiany poglądów z Januszem, a więcej z głodu i wykorzystując ten fakt, mogłabym zyskiwać pełną wiedzę o dochodzeniu. Zajęta rozważaniem tej możliwości, zapomniałam o zamiarze wyjawienia mu swoich odkryć w kwestii strychu.

– Mogli się pozabijać wzajemnie nawet dziesięć razy – kontynuował z rozgoryczeniem. – Nie zamknie się sprawy, w której okoliczności dodatkowe są kompletnie nie tknięte. Kradzież nastąpiła, to pewne, obecność osób trzecich stwierdzona, Bóg raczy wiedzieć, co się tam działo naprawdę. Z tych osób trzecich, pani jedna istnieje.

– Wyrazy współczucia – mruknęłam. – Nic dziwnego, że Tyran się mnie czepia. W końcu będzie musiał…

Chciałam powiedzieć, że przymknąć mnie, ale Henio mi przerwał.

– Tak – rzekł smutnie. – Taką możliwość można sobie wyobrazić. Zna pani mnóstwo ludzi, ma pani przyjaciół i tak dalej. Zarobiła pani pięć minut na tych objazdach, skoczyła pani do którejś znajomej jednostki, zostawiła pani towar i cześć. Owszem, zgadza się, że ten facet od skrzynki listowej w pewnym stopniu psuje Tyranowi koncepcję, bo to faktycznie musiało nieźle ważyć, a pani wybiegła, ale może on źle widział. Świadkowi da się wmówić wszystko.

– Zostanę oskarżona, a on potem przed sądem zezna, że potykałam się pod naciskiem ciężaru i zrobiło to na nim wrażenie, że biegłam. Pośpiech zrozumiały. Mam sporządzić spis wszystkich znajomych?

– Nie, tego właściwego i tak pani ominie. Poza tym to nie ja wymyśliłem, tylko Tyran.

– Zwariował – zaopiniowałam z niesmakiem i znów przypomniało mi się, że miałam coś Heniowi powiedzieć. I znów mi umknęło, co to było takiego.

– Przestańcie się wygłupiać – zażądał Janusz. – Trzeba znaleźć siostrzenicę. Zaraz, może by tak przez panieńskie nazwisko ciotki? Jej siostra nazywała się tak samo, wyszła za mąż…

– Niby można – zgodził się Henio smętnie. -Tylko że panieńskie nazwisko matki tej siostrzenicy mamy i to wcale nie jest panieńskie nazwisko Najmowej. Chyba to taka siostrzenica trochę przyszywana. Niemożliwe jest zostawić ją odłogiem, bo Jacuś już ją przyklajstrował na mur i bez niej się nie obejdzie.

– No to mogę wam pogratulować. Mityczna postać, bez twarzy i bez nazwiska…

Siostrzenica…! Doskonały pomysł, który ucieszył mnie szaleńczo. Jej udział w całej imprezie mógł zdjąć ze mnie te wszystkie głupie podejrzenia. Nie ja, tylko ona, a w końcu sama najlepiej wiedziałam, co zrobiłam. Ukradłam to złoto, czy nie…

Pojechałam do szkoły. Znalazłam wychowawczynię klasy, która z maturą w ręku zeszła jej z oczu zaledwie dwa lata temu. Powinna ją jeszcze pamiętać!

Pamiętała.

– To była taka… dziwna dziewczynka – powiedziała, zawahawszy się w środku zdania. – Wie pani, chciałam powiedzieć nieszczęśliwa, ale to określenie by do niej nie pasowało. Miała w sobie coś, co nie poddawało się nieszczęściu, nie wyzwalała litości, chociaż jej życie było chyba okropne. W pełni wierzę w to, co mi powiedziała. Przyszła do mnie, w dziewiątej klasie wtedy była, z prośbą o pomoc. Chciała czytać książki. Dostała dwójkę z fizyki, bo na lekcji czytała i fizyczka zdenerwowała się trochę, i Kasia przyszła zrozpaczona. Miała uwagę w dzienniczku, powiedziała, jak wygląda jej egzystencja u ciotki, ta ciotka musiała być chyba bardzo wypaczona umysłowo i charakterologicznie, mam wrażenie, że można ją było określić mianem moralnej sadystki i Kasia była gotowa raczej uciec, albo skoczyć do Wisły, niż tę uwagę pokazać. Na ogół nie miewała uwag, uczyła się dobrze. Wyjaśniła mi wiele spraw, nigdy w życiu ciotka nie kupiła jej żadnej książki, Kasia czytała te, które znajdowały się w domu, podobno po jej rodzicach, a i z tym miała trudności. Lekturę obowiązkową pożyczała od koleżanek, inne książki też, ale żadnej nie mogła zanieść do domu, więc czytała w szkole i błagała, żeby jej za to nie karać. Przysięgała, że więcej na żadnej lekcji już czytać nie będzie, a tym razem musiała książkę szybko oddać i dlatego tak się wygłupiła na fizyce. To były jej własne słowa. Niech jej pani Pistrzakowa pozwoli odpowiadać, to fizyczka właśnie, i niech anuluje tę dwójkę, bo życia nie będzie miała do reszty. Uwzględniłam to, porozmawiałam z panią Pistrzakową, uwaga została wykreślona z adnotacją, że wpisana omyłkowo. Sprawdziłam, oczywiście… Z różną młodzieżą ma się do czynienia w naszym zawodzie, sprawdzać trzeba. Zgadzało się, nigdy żadna koleżanka Kasi nie odwiedziła, nigdy Kasia nie była u żadnej w domu. Nigdy nie miała pieniędzy, dziewczynki kupują sobie jakieś drobiazgi, ozdoby, słodycze… Istotnie, Kasia nigdy. Więc z pewnością coś było nie w porządku. Równocześnie wyskoczyła sprawa rysunków, Kasia była wyjątkowo uzdolniona, rysowała świetnie, malowała z ogromnym wyczuciem, zainteresowała się nią pani Jarzębska, nauczycielka rysunków, poufnie powiedziała mi, że ona sama tej dziewczynce zdolnościami do pięt nic sięga. Miały lekcje dodatkowe, pani Jarzębska robiła to za darmo, a ja się przyczyniłam, no, dopomagałam w oszustwie. Nieszkodliwym, doprawdy… Kasia mianowicie musiała wmówić tej swojej ciotce, że ma więcej godzin lekcyjnych i zostawała dłużej w szkole, godzinę albo dwie. Tylko w ten sposób mogła się uczyć rysunku. Wiem, że po maturze zamierzała pójść na ASP…