Выбрать главу

Odwrócił się do nich plecami.

Ruszył w stronę drzwi biblioteki.

Kiedy był w połowie drogi, Uhlander zapytał:

– Ile czasu mamy, według pana? Dan przystanął i obejrzał się na nich.

– Dzisiaj rano, po przeczytaniu fragmentu pana książki, chyba trochę zacząłem rozumieć, co się dzieje. Więc kiedy się rozstawaliśmy, ostrzegłem Laurę, żeby nie pozwoliła Melanie zasnąć ani zapaść w stan głębokiej katatonii. Nie chciałem, żeby was załatwiła, zanim zdążymy pogadać. Ale dzisiaj wieczorem nie zabronię Melanie pójść do łóżka. A kiedy położy się do łóżka i wreszcie zaśnie…

Wszyscy milczeli.

Ciszę mącił tylko odległy szum i plusk deszczu.

– Więc zostało nam parę godzin – powiedział w końcu Boothe. Wyglądał jak nie ten sam człowiek, który niedawno powitał Dana w bibliotece, jak ktoś znacznie słabszy i mniej imponujący. – Tylko parę godzin…

Ale nie zostało im nawet tyle czasu. Zaledwie głos Pal – mera Boothe’a rozpłynął się w ciszy przepełnionej strachem i żalem, temperatura powietrza w bibliotece spadła w ciągu sekundy o dwadzieścia stopni.

Laura nie zdołała utrzymać Melanie w stanie przytomności.

– Nie! – zachłysnął się Uhlander.

Książki eksplodowały z najwyższej półki i runęły na Boothe’a i Uhlandera.

Dwaj mężczyźni krzyknęli i osłonili głowy ramionami.

Ciężki fotel uniósł się z podłogi na wysokość ośmiu stóp, zawirował w powietrzu, po czym przeleciał przez cały pokój i uderzył w szklane drzwi. Rozległ się ostry brzęk pękającego szkła i trzask drewnianej ramy, fotel odbił się od framugi i z łoskotem upadł na podłogę.

Melanie była tutaj. Jej eteryczna połowa. Ciało astralne albo psychogeist.

Dan chciał przemówić do niej i przekonać ją, żeby nie zabijała ponownie, ale wiedział, że nie ma szans nawiązać z nią kontaktu, nie bardziej niż jej matka podczas terapeutycznej sesji hipnozy regresyjnej. Nie mógł uratować Boothe^ ani Uhlandera i właściwie wcale nie pragnął ich ratować. Teraz mógł ocalić tylko Melanie, ponieważ wymyślił coś – plan, sztuczkę – żeby powstrzymać ją przed zwróceniem własnej mocy psychicznej przeciwko sobie, przed samobójczą reakcją na straszliwe wyrzuty sumienia. Marny to był plan. Dan nie pokładał w nim wielkiej nadziei. Ale żeby przynajmniej spróbować, musiał znaleźć się obok dziewczynki, obok jej fizycznego ciała, kiedy astral powróci. Musiał więc dotrzeć do kina w Westwood, zanim Melanie dokończy dzieła w Bel Air, dlatego nie mógł tracić czasu na bezowocne próby powstrzymania jej przed zabiciem Boothe’a i Uhlandera.

Niewidzialne dłonie zmiotły z półki następny rząd książek, które rozsypały się po całej podłodze.

Boothe wrzeszczał.

Bar eksplodował, jakby wybuchła tam bomba, w powietrzu rozszedł się zapach whisky.

Uhlander błagał o litość.

Dan zobaczył, że lampa od Tiffany’ego wznosi się w powietrze jak balon na uwięzi. Zanim uniosła się na całą długość kabla, Dan zebrał myśli i przypomniał sobie, że musi się spieszyć. Przebiegł ostatnie kilka kroków do wyjścia. Kiedy otworzył drzwi, za jego plecami zgasło światło i biblioteka pogrążyła się w ciemnościach.

Zatrzasnął drzwi i biegiem ruszył przez dom tą samą trasą, którą wcześniej prowadził go kamerdyner.

W pokoju o ścianach barwy brzoskwini i misternie rzeźbionym białym suficie napotkał tego samego służącego, który spieszył w przeciwną stronę, zaniepokojony przez straszliwe wrzaski dobiegające z biblioteki.

– Dzwoń po policję! – zawołał Dan.

Pewien był, że Melanie nie skrzywdzi nikogo oprócz osób zapamiętanych z szarego pokoju albo ściśle związanych z projektem. Niemniej kiedy kamerdyner zatrzymał się zmieszany, Dan dodał:

– Nie wchodź do biblioteki. Wezwij policję. Na litość boską, nie wchodź tam, człowieku!

Ciemna sala kinowa nie stanowiła już dla Laury schronienia. Ogarnęła ją klaustrofobia. Rzędy krzeseł ograniczały przestrzeń. Ciemność groziła. Na Boga, dlaczego ukrywali się w ciemnym miejscu? To pewnie najlepiej się czuło w ciemności.

Co się stanie, jeśli powietrze znowu się oziębi i stwór powróci?

A powróci na pewno.

Wkrótce.

Ogromna żelazna brama powoli zaczęła się rozwierać, kiedy Dan przejechał połowę długiego podjazdu.

Zazwyczaj kamerdyner dzwonił do stróżówki i strażnik pewnie otwierał bramę, zanim jeszcze gość wycofał samochód z kolistego parkingu przed domem. Teraz jednak kamerdyner dzwonił pod 911, śmiertelnie przerażony przez mrożące krew w żyłach wrzaski i odgłosy walki dochodzące z biblioteki, więc strażnik uruchomił mechanizm bramy dopiero wtedy, kiedy zobaczył przednie światła pędzące ku niemu w deszczu przez wczesny zmierzch.

Dan przyczepił również do dachu przenośnego policyjnego koguta. Zjeżdżając z długiego wzgórza, docisnął pedał gazu niemal do podłogi i liczył, że strażnik otworzy bramę dostatecznie szybko, żeby nie dopuścić do paskudnej kolizji. Te żelazne pręty wyglądały na wystarczająco mocne, żeby zatrzymać czołg. Jeśli w nie rąbnie, pewnie obetną mu głowę albo przebiją na wylot

Mógł zjechać ze wzgórza w rozsądniejszym tempie, ale teraz liczyły się sekundy. Nawet jeśli astral dziewczynki skończy z Boothe’em i Uhlanderem dopiero za kilka minut, niewątpliwie wróci do kina w Westwood dużo szybciej niż Dan; duch nie podróżuje wolno jak samochód, lecz przemieszcza się z miejsca na miejsce w mgnieniu oka. Poza tym kamerdyner mógł wkrótce oprzytomnieć i dojść do wniosku, że to Dan spowodował te wrzaski w bibliotece. Gdyby nabrał takich podejrzeń, kazałby strażnikowi natychmiast zamknąć bramę i nie wypuszczać Dana, co oznaczało stratę kilku minut.

Trzydzieści stóp przed bramą, której skrzydła nadal się rozchylały, Dan wreszcie zdjął nogę z gazu i dotknął hamulca. Samochód zaczął się ślizgać, ale trzymał się drogi i nadal kierował się we właściwą stronę. Ostry trzask, cienki wizg: tylny zderzak otarł się o jedno ze skrzydeł, jeszcze nie całkiem otwarte. Potem Dan wpadł na krótki odcinek prywatnej drogi za murem posiadłości. Żadnego ruchu przed nim na ulicy. Nie zwolnił, skręcając w lewo. Samochód zarzuciło aż do przeciwległego krawężnika, ale Dan wciąż panował nad kierownicą i stracił tylko niewiele szybkości.

Z migającym kogutem na dachu, wyciskając z auta ostatni dech, zjeżdżał na łeb, na szyję ze wzgórz Bel Air, przemykał z jednej krętej uliczki na drugą, beztrosko narażając własne życie i życie każdego, kto mógł znaleźć się na jego drodze za kolejnym ślepym zakrętem.

Jego myśli wciąż wracały do przeszłości: Delmar, Carrie, Cindy Lakey…

Nigdy więcej.

Melanie zabijała, tak, ale nie zasługiwała na karę śmierci. Nie była przy zdrowych zmysłach, kiedy popełniała te morderstwa. Zresztą samoobrona zawsze, a zwłaszcza w tym przypadku, stanowiła dostateczne usprawiedliwienie. Gdyby nie pozabijała ich co do ostatniego, wówczas pojmaliby ją niekonieczne dla zemsty, ale żeby prowadzić na niej dalsze eksperymenty. Gdyby nie zabiła wszystkich dziesięciu ludzi, tortury trwałyby dalej.

Musiał jej to jakoś wytłumaczyć. Myślał, że znalazł sposób.

Boże, proszę, żeby tylko się udało.

Westwood znajdowało się niedaleko. Z migającym kogutem, lekceważąc własne bezpieczeństwo, powinien dojechać do kina za niecałe pięć minut.

Delmar, Carrie, Cindy Lakey… Melanie…

Nie!

Kino przypominało lodownię.

Melanie zakwiliła.

Laura zerwała się z fotela, niepewna, co robić, wiedziała tylko, że nie może siedzieć bezczynnie, kiedy To nadchodzi.

Temperatura powietrza gwałtownie spadała. Zrobiło się nawet zimniej niż poprzedniego wieczoru w kuchni albo w pokoju motelowym, kiedy To składało im wizyty.

Z tylnego rzędu ktoś poprosił Laurę, żeby usiadła, i głowy odwróciły się do niej nawet po drugiej stronie przejścia. Lecz po chwili uwagę wszystkich przykuł niewytłumaczalny chłód, który nagle zapanował w kinie.