Выбрать главу

Mówiono głównie o sukcesie „Omegi” i postępie robót przy budowie domów. Laura z przymusem słuchała Annabel Pruitt, żony jednego z agentów Starbucka. Dama ta miała zwyczaj rozgłaszać nowiny, nim jeszcze zdążyła to uczynić lokalna gazeta. To, że cegłę do budowy domów sprowadzono aż z Gloucester, niewiele obchodziło Laurę, nastawiła jednak ucha, gdy rozmowa raptownie zboczyła na inne tory.

– Podobno pan Starbuck zaoferował Rye'owi Daltonowi potężną dolę, aby popłynął w następnym rejsie „Omegi” – rzuciwszy ten smaczny kąsek, pani Pruitt powiodła jastrzębim wzrokiem od Laury do jej męża.

Laura poczuła, jak dłoń Dana, dotąd niedbale wspierająca jej łokieć, zaciska się mocniej. Było jej duszno; pospiesznie rozejrzała się za otomaną, tym ohydnym meblem dla mdlejących kobiet – wymyślonym oczywiście przez mężczyzn, którzy nie musieli paradować zesznurowani jak indyk na Święto Dziękczynienia! Lecz w następnej chwili palce Dana boleśnie wpiły się w jej ramię i szarpnęły tak mocno, że wino bryznęło przez brzeg kieliszka.

– Ależ, Dan! – wykrzyknęła odskakując, by nie poplamić sukni. Fiszbin dotkliwie ukłuł ją w żołądek. W tej samej chwili, podążając spojrzeniem za wściekłym wzrokiem Dana, spostrzegła coś, co w pełni wyjaśniło jego zachowanie, a zarazem w pewnym stopniu usprawiedliwiło katusze, jakie znosiła, by wyglądać ślicznie. W holu witał się z gospodarzami Rye Dalton. Serce omal nie wyskoczyło Laurze z piersi. Mimo woli wytrzeszczyła oczy, bo tym razem marynarski ubiór poszedł w odstawkę – Rye odziany był jak z żurnala.

Miał na sobie długie, wąskie, ciemnozielone spodnie i frak z wysokim kołnierzem w tym samym kolorze. Karbowane brzegi klap stanowiły najnowszy krzyk mody. Długie, wąskie rękawy sięgały poniżej nadgarstków, częściowo zakrywając opalone dłonie. Ogorzała twarz Rye'a zdawała się jeszcze ciemniejsza przy śnieżnobiałym fularze, owiniętym ciasno wokół szyi i związanym w niewielką kokardę, w połowie ukrytą pod dwurzędowym frakiem.

Jak kaczor nieomylnie odnajdzie w stadzie swoją towarzyszkę, tak Rye od razu dostrzegł Laurę w tłumie gości. Jego spojrzenie przyprawiło ją o zawrót głowy. Zapomniała o niewygodzie i obolałych mięśniach; myślała tylko o tym, jak ładnie wygląda w nowej sukni. Błękitne oczy Rye'a niemal namacalnie prześliznęły się po jej ciele. Laura nagle zdała sobie sprawę, że rozdziawia usta, zamknęła je więc pospiesznie.

Nie widzieli się od czterech dni i Laura nie spodziewała się go tu dziś zastać. Nie przypuszczała też, że będzie rozglądał się za nią tak otwarcie, ani że ukłoni się jej prawie w drzwiach, zanim jeszcze lokaj odbierze od niego kapelusz.

Odruchowo przysłoniła płonące policzki kieliszkiem, Dan jednak zauważył tę wymianę spojrzeń. Z kwaśną miną złapał ją za łokieć, obrócił tyłem do drzwi, po czym objął w talii gestem posiadacza, co rzadko czyniono publicznie w tym miasteczku, gdzie wciąż obowiązywały purytańskie cnoty Ojców Założycieli.

Zdając sobie sprawę, że Rye im się przygląda, Dan nachylił się dyskretnie do ucha żony.

– Nie spodziewałem się, że dziś tu będzie, a ty?

– Ja? Niby skąd?

– Nie wiem. Może cię uprzedził… – Dan przyglądał się Laurze bacznie, próbując z jej miny wyczytać, czy ma rację.

– Nie widziałam go… od poniedziałku – skłamała. W rzeczywistości całowała się z nim we wtorek.

– Gdybym wiedział, że go tu spotkam, zostalibyśmy w domu.

– Nie bądź śmieszny, Dan. Mieszkamy w tym samym mieście i od czasu do czasu na pewno będziemy się z nim spotykać. Nie możesz przecież trzymać mnie pod kluczem, będziesz musiał po prostu mi zaufać.

– Och, ufam ci Lauro. To jemu nie ufam. Nim podano kolację, minęło następne pół godziny. Do tego czasu ze zdenerwowania Laurę rozbolały krzyże, a także głowa. Starała się zapomnieć, że Rye jest w pokoju, ale było to niewykonalne. Ilekroć odwracała się, by zamienić z kimś słowo, Rye niezmiennie znajdował się na linii jej wzroku. Włosy miał teraz schludnie przystrzyżone, bokobrody jednak pozostawił; nie wiadomo dlaczego nadawały mu one wygląd awanturnika. Jawnie gapił się na Laurę, pozwolił sobie nawet na bezczelny uśmieszek, a raz – nie była pewna – zdawało jej się, że przesyła jej całusa. Równocześnie jednak podniósł do ust kieliszek i całus – jeżeli to był całus – utonął w ponczu.

Był dziś w nastroju do diabelskich figli; nastroju, który Laura tak dobrze znała!

Przy obiedzie – jak gdyby gospodyni celowo chciała ją pognębić – zostali z Danem usadzeni dokładnie naprzeciw Rye'a i młodej, gadatliwej blondynki nazwiskiem DeLaine Hussey, potomkini pierwszych osadników na wyspie.

Panna Hussey natychmiast zarzuciła Rye'a pytaniami o rejs, wyraziła współczucie z powodu choroby, obejrzała znamiona po ospie i oświadczyła, że w niczym nie ujmują mu one urody. Stwierdzeniu temu towarzyszył uśmiech tak kokieteryjny, że Laura natychmiast pożyczyła jej w duchu, aby sama zaraziła się ospą! Ale Rye – niech go diabli! – gładko przełknął pochlebstwo i uśmiechnął się z zadowoleniem, a drobna blizna na policzku sprawiła, że uśmiech ten był jeszcze bardziej pociągający niż zwykle.

Panna Hussey bez zwłoki przeszła do tematu, który sprawił, że krew Laury przybrała temperaturę bliską wrzenia.

– Rejs „Omegi” trwał pięć lat – zaszczebiotała. – Długo pana nie było w Nantucket.

– To prawda – przyznał Rye.

Podnosząc do ust łyżkę gorącej zupy z małży, Laura czuła na sobie jego wzrok, dołożyła jednak starań, by przypadkiem go nie napotkać.

– Na pewno pan zatem nie wie – ciągnęła blondynka – że tutejsze panie założyły lożę masońską?

Laura zbyt mocno dmuchnęła na zupę, skutkiem czego kilka kropel wylądowało na obrusie. DeLaine Hussey miała Rye'a na oku, odkąd Laura sięgała pamięcią, i z pewnością nie zamierzała tracić czasu teraz, gdy wszyscy już wiedzieli, że Rye nie zamieszkał z powrotem w domku na wzgórzu.

– Nie, nie słyszałem o tym – odpowiedział uprzejmie.

– Ach, teraz, gdy „Omega” wróciła z pełnymi baryłkami, na pewno nie raz usłyszy pan o tej organizacji.

– Nie rozumiem, co mają z nią wspólnego pełne ładownie „Omegi”.

– Nasze masonki, panie Dalton, poprzysięgły sobie nie przyjmować zalotów ani też oświadczyn mężczyzny, który jeszcze nigdy nie złowił wieloryba.

Laura sparzyła się w język i omal nie przewróciła szklanki z wodą, usiłując pospiesznie ochłodzić usta.

Panie Dalton, paradne! – pomyślała ze złością. – Znają się od dziecka. Do czego ta wydra zmierza?

Gdy zebrano talerze, uświadomiła sobie, że nie powinna była zjadać całej zupy, lecz podsłuchana rozmowa zajęła ją do tego stopnia, iż zapomniała o niebezpieczeństwie. Fiszbiny już przyprawiały ją o męki; cóż, kiedy właśnie wniesiono główne danie: pieczeń cielęcą z marchewką i gotowanymi w ziołach ziemniakami.

Nie miała wyboru: kiedy przyszła jej kolej, musiała wziąć swoją porcję. Cielęcina jednak przyprawiała ją o mdłości, podobnie jak toczący się naprzeciw flirt.

Panna Hussey z zapałem wdała się w szczegóły doktryny towarzystwa ideowych dam, aż w końcu Rye zmuszony był spytać:

– Czy jest pani również członkinią tej grupy, panno Hussey? W tej samej chwili Laura omal nie udławiła się kęsem mięsa, albowiem coś ciepłego wśliznęło się pod jej spódnicę i pieszczotliwie otarło się o łydkę. Stopa Rye'a!

Był to ich stary znak, zapowiadający miłosne igraszki po powrocie do domu.