– W rzeczy samej, również jestem masonką, panie Dalton – pisnęła DeLaine Hussey.
Co za tupet! – pomyślała Laura. – A równocześnie jak gdyby nigdy nic gawędzi z tą kokietką!
Z trudem opanowała zmysłowy dreszcz. DeLaine Hussey tymczasem wachlowała czernionymi rzęsami i wlepiała sarnie oczy w Rye'a.
– A pan? – spytała niewinnie. – Czy zabił pan już wieloryba, panie Dalton?
Rye wybuchnął śmiechem, odchylając się w krześle, po czym z galanterią skłonił się ku swej towarzyszce.
– Nie, panno Hussey, i zapewne pani o tym wie. Jestem bednarzem, nie harpunnikiem – dodał z uśmiechem, podczas gdy jego stopa oparła się na krześle między kolanami Laury. Tym razem Laura podskoczyła nerwowo i kęs cielęciny uwiązł jej w gardle. Zakrztusiła się głośno.
Dan opiekuńczo poklepał ją po plecach i skinął na lokaja, aby podał jej wody.
– Już dobrze? – zapytał.
– W porządku – wychrypiała, próbując odzyskać zimną krew. Ciepła stopa łechtała ją w uda, nie pozwalając ich zewrzeć.
Na nieszczęście kaszel zwrócił na nią uwagę gospodyni. Pani Starbuck zmartwiła się, że Laura tak mało zjadła, i zaczęła się dopytywać, czy pieczeń na pewno jej smakuje. Rada nie rada, Laura zmuszona była włożyć do ust następny kawałek i przełknąć go.
W tej samej chwili Rye uśmiechnął się do niej zdawkowo i poprosił o sól. Widział, jak cierpi, gdyż doskonale pamiętał jej nienawiść do gorsetów.
Ku swemu zaskoczeniu, Laura poczuła trzykrotne stuknięcie w kolano. Po drugiej stronie stołu Rye, na pozór zajęty rozmową o bednarstwie, odciął ze swej porcji dwa kawałki mięsa, jeden zjadł, a drugi ukradkiem wrzucił pod stół, gdzie natychmiast zajęły się nim dwa perskie koty Starbucka.
Laura uniosła serwetkę do ust, żeby ukryć uśmiech. Była mu jednak wdzięczna i przy najbliższej okazji poszła za jego przykładem, co oszczędziło jej krępujących wyjaśnień, gospodyni zaś przykrości.
Na deser podano przekładany masą tort rumowy, który kotom nie smakował – Rye skwitował to wzruszeniem ramion, na co Laura omal nie parsknęła śmiechem. Musiała więc zjeść choć połowę porcji i poczuła się bardzo niewyraźnie.
Gospodarze powstali z miejsc i po minie Rye'a Laura domyśliła się, że szuka pod stołem zgubionego buta. Pozwoliła mu się trochę pomęczyć, wsuwając trzewik głębiej pod swoje krzesło, podczas gdy inni goście stopniowo udawali się do salonu. Przez moment nawet rozważała pozostawienie go tam, ale odkryty obciążałby ją tak samo jak Rye'a, więc gdy Dan stanął za nią, by odsunąć jej krzesło, pospiesznie kopnęła but z powrotem. W chwilę później mars na czole Rye'a rozpogodził się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
W salonie grał teraz kwartet smyczkowy. Kilka par tańczyło, inne spacerowały, wymieniając uwagi z resztą gości. Grupka panów wyszła na cygaro; wśród nich Dan, który nie miał ochoty zostawiać Laury samej, nie wypadało mu wszakże odmówić pracodawcy. Najpierw jednak szybkim rzutem oka upewnił się, iż Rye nadal tkwi w szponach DeLaine Hussey, co pozwalało mieć nadzieję, że nie będzie niepokoił Laury.
Laura tymczasem miała dość problemów i bez Rye'a Daltona. Uzmysłowiła sobie mianowicie, że jeśli natychmiast nie rozluźni gorsetu, to albo zemdleje, albo zwymiotuje.
Tak pośpiesznie, jak to tylko było możliwe bez ściągania na siebie powszechnej uwagi, wymknęła się tylnymi drzwiami, wdychając pełną piersią chłodne nocne powietrze. Było ono jednak przesycone wilgocią i niewiele jej pomogło. Do tego w sadzie unosił się odór dziegciu, którym wysmarowano pnie drzew dla ochrony przed robactwem. Laura uniosła krynolinę i bardzo nieelegancko pognała między jabłonie, gdzie silny zapach kwiecia tylko pogorszył jej mdłości. Bezskutecznie starała się dosięgnąć haczyków na plecach, choć wiedziała, że sama nie da sobie rady. Łzy piekły ją pod powiekami. Zgięła się wpół pod drzewem.
W tym samym momencie czyjeś chłodne palce musnęły ją w oblany zimnym potem kark i szybko zaczęły rozpinać haczyki.
– Po jaką cholerę nosisz te dziwactwa, skoro tak się w nich męczysz? – rozległ się poirytowany głos Rye'a.
Laura walczyła z odruchem wymiotnym i nie była w stanie dobyć głosu. W końcu udało jej się wykrztusić:
– Pospiesz się!
– Kretyńskie wymysły! – mruknął. – Powinnaś mieć więcej rozumu, kobieto!
Szarpnął sznurówkę i prędko zaczął ją rozluźniać. Po chwili Laurze udało się zaczerpnąć pierwszy od trzech godzin łyk świeżego powietrza.
– A żebyś… żebyś smażył się w piekle przez całą wieczność, Rye'u Daltonie… ty i tobie podobni… za te fiszbiny do gorsetów… przez które kobiety cierpią takie męki! – wysapała ze złością w przerwach między kolejnymi haustami powietrza.
– Jeśli mam smażyć się w piekle, wolałbym lepszy powód – rzekł, wsuwając jej dłonie pod gorset.
– Przestań! – wyrwała mu się. Tym razem kropla przepełniła czarę. Koszmarny los, na jaki skazał ją wypływając w rejs, tortury, jakie znosiła w fiszbinowym pancerzu, wreszcie ów ostentacyjny flirt, którego była świadkiem – wszystko to stworzyło mieszankę wybuchową, nad którą nie była już w stanie zapanować. – Przestań! – syknęła wściekła. – Jakie masz prawo wracać tu po… pięciu latach, a do tego zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło!
Rye także nie zdołał nad sobą zapanować.
– Wypłynąłem dla ciebie! Po to, żebyś miała…
– Błagałam cię, żebyś nie wyjeżdżał! Na diabła mi był ten… ten twój śmierdzący tran! Chciałam mieć przy sobie męża!
– No i oto jestem! – odszczeknął sarkastycznie.
– Och… – Laura zacisnęła pięści, bliska furii. – Wydaje ci się, że to takie proste, co? Zaczepki pod stołem, jak gdybym nie miała poważniejszych problemów niż ten, czy zrzucić trzewik. Sam widzisz, w jakim jestem stanie!
– Tak, za to mnie nic nie dolega! Z pogardą odwróciła się do niego plecami.
– Chwała Bogu, już czuję się lepiej. Dziękuję za pomoc, panie Dalton – wycedziła, naśladując DeLaine Hussey. – Lepiej niech pan już wraca, zanim ktoś zacznie więdnąć z tęsknoty za panem!
– Teraz rozumiesz, co czuję za każdym razem, kiedy widzę cię z Danem? Nie w smak ci widok twego męża z inną?
Doskoczyła do niego.
– A żebyś wiedział, że nie w smak! Tylko, że teraz wiem, iż nie mam najmniejszego prawa się obrażać. No, idź już, nie każ jej czekać!
– A co mnie obchodzi DeLaine! Poza tym, mogę chyba porozmawiać w sadzie z własną żoną? Widzisz w tym coś złego?
– Rye, Dan na pewno nie byłby zachwycony… W tej samej chwili posłyszeli wołanie:
– Lauro! Jesteś tam?
Odwróciła się, żeby odpowiedzieć, lecz Rye szybko złapał ją za łokieć i zakrył jej usta, szepcząc cicho do ucha:
– Cicho!
– Muszę się odezwać – szepnęła z bijącym sercem. – Wie, że wyszliśmy na dwór.
Obiema rękami chwycił ją za głowę, przyciskając jej ucho do swoich ust.
– Tylko spróbuj, a powiem mu, że masz rozpięty gorset, bo zabawialiśmy się tu pod drzewem.
Wyszarpnęła mu się ze złością, sięgając bezradnie do luźnych sznurówek. Równie dobrze mogła oszczędzić sobie trudu. Rye stał obok, bezczelnie szczerząc zęby.
– Lauro, czy to ty? – głos Dana był coraz bliższy. – Gdzie jesteś?
– Pomóż mi! – szepnęła błagalnie, słysząc kroki. Dan był już w sadzie. Niedaleko trzasnęła gałąź.
– Nigdy w życiu! – odparł szeptem Rye.
W panice złapała go za rękę, uniosła spódnicę i uciekła, ciągnąc go za sobą. Biegli przez sad, klucząc między wilgotnymi pniami, przemykając przez mgłę, tłumiącą odgłosy. Co za głupota, co za dziecinada! Dla Laury jednak najważniejsze było, żeby Dan nie przyłapał jej tu na pół rozebranej w towarzystwie Rye'a.