Выбрать главу

Czuła, że Rye drży, choć miał na sobie gruby wełniany sweter, chroniący go przed ostrym przedwiosennym wiatrem. Łódź chybotała się, to rzucając ich ku sobie, to znów rozdzielając, lecz nic nie było w stanie rozerwać ich ust.

Jej kaftanik był również gruby i niezgrabny. W chwilę później zdała sobie sprawę, że Rye go rozpina. Odskoczyła zdumiona, zaglądając mu w oczy.

– Ręce mi zmarzły – palnął pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy.

– Aha… – bąknęła, korzystając z przechyłu łodzi, żeby się do niego przytulić. Z zapartym tchem, gorączkowo czekała na pierwsze dorosłe dotknięcie. Dłoń Rye'a wśliznęła się tam, gdzie było ciepło, tajemniczo, i gdzie w żadnym razie nie wolno jej było przebywać. Z tego Laura w pełni zdawała sobie sprawę.

– Rye, nie powinniśmy – zaprotestowała.

– Wiem – przyznał ochryple. To jednak nie przeszkodziło mu poznawać kształtu jej ledwie rozwiniętych piersi, których sutki nabrzmiały, prosząc o pieszczotę. Jak zwykle za pierwszym razem był to raczej eksperyment, poszukiwanie różnic, które sprawiały, że on był mężczyzną, ona zaś kobietą.

– Au! Nie tak mocno! – wykrzyknęła, gdy jego poczynania stały się zbyt natarczywe. Stanowczo przesunęła jego dłoń na drugą pierś, pierwsza bowiem, otarta lnianą koszulą, była już dość obolała.

Od tej pory zmysłowość stała się nowym, ekscytującym elementem ich życia.

Makrele ponownie posłużyły im za wymówkę w dwa dni później, choć wędki zmoczyli dopiero wracając do brzegu. Na otwartych wodach zatoki Nantucket znaleźli samotność, zakłóconą tylko przez wszędobylskie mewy. Tylko one miały szansę dostrzec, że tym razem dłoń Laury wsunęła się pod sweter, pieszcząc nagą, ciepłą, chłopięcą pierś.

Następny tydzień był dla nich ciężką próbą cierpliwości, Josiah bowiem zapędził Rye'a do pomocy w warsztacie. Rye terminował u niego czwarty rok i był już niemal równe zręcznym bednarzem jak ojciec.

– Mama chce, żebym nałapał jej homarów – oznajmił Rye, zachodząc po Laurę w sobotę po południu. – Idę po sidła do szopy Hardesty'ego. Masz ochotę się ze mną przejść?

Stary Hardesty miał na plaży hangar, w którym oprócz łodzi trzymał sidła na homary i inny sprzęt. Rye mógł z niego korzystać, ilekroć przyszła mu ochota.

– Chyba tak – odparła niezbyt pewnie Laura. Po drodze nie patrzyli na siebie. Rye kroczył z rękami w kieszeniach i pogwizdywał, Laura zaś spoglądała pod nogi, starając się za nim nadążyć. Ponieważ ostatnio bardzo urósł, nie było to rzeczą prostą.

Kiedy Rye otworzył przed nią drzwi, sam usuwając się na bok, Laura stanęła jak wryta i spojrzała na niego ze zdziwieniem. W ciągu szesnastu lat swego życia nigdy dotąd nie zaprzątał sobie głowy dobrymi manierami! Rye obejrzał się niespokojnie i przestąpił z nogi na nogę. Spiesznie weszła do środka.

Wewnątrz zalegał kurz i sterty śmieci, poniewierały się zwoje starych lin, zardzewiałe okucia, zniszczone wiosła, latarnie o potłuczonych szybkach, słoje ze smarem, cebry i luźne obręcze beczek – a wszystko gęsto osnute pajęczyną. Z ciemnego kąta wyskoczył nagle pręgowany kot, omal nie przyprawiając Laury o atak serca.

Rye zaśmiał się, wyciągnął kota za kark z kubła na gwoździe i podrapał go za uchem. Zwierzę przeciągnęło się z rozkoszą i zaczęło mruczeć, zadowolone, że wreszcie ma towarzystwo. Dłonie obojga młodych krążyły po jego grzbiecie, powoli i ostrożnie zbliżając się do siebie.

W końcu ich palce zetknęły się i splotły w ciepłym futrze. Przez długą chwilę patrzyli sobie w oczy. W szopie panował całkowity bezruch, tylko w powietrzu krążyły pyłki kurzu i mocno biły serca dziewczyny i chłopca. Potem Rye pochylił głowę, a Laura uniosła usta. Pocałunek z początku delikatny, przyciągał ich coraz bardziej, aż wreszcie ściśnięty między nimi kot zamiauczał z oburzeniem. Odskoczyli od siebie i wybuchnęli śmiechem.

Kot usadowił się na beczce i zaczął się dokładnie myć. Rye w tym czasie rozejrzał się wokoło. Spostrzegł stary żagiel, zwinięty i ciśnięty w kąt na pastwę myszy. Wziął Laurę za rękę i pociągnął w tamtą stronę.

Uklękli po obu stronach szarego, zetlałego płótna i zaczęli je rozwijać. Przez jedyne okienko wpadały do środka skośne promienie słońca, oblewając złotem to zakurzone łoże. Z zewnątrz dobiegał krzyk mew, kołujących nad przystanią. Morskie fale rytmicznie lizały drewniane słupy, na których stała szopa.

Rye na kolanach posunął się ku środkowi żagla, a po chwili Laura uczyniła to samo. Słońce zabarwiło złotem pięknie wygięte brwi i koniuszki rzęs Rye'a. Zmrużył je i nachylił się, by ją pocałować. Jego dłoń odnalazła jej rękę i ścisnęła mocno, jakby dodając odwagi.

Chłopak przełknął ślinę, obrzucił spojrzeniem piersi Laury, przysiadł na piętach i powoli zaczął rozpinać guziczki jej żakietu. Kiedy zsunął go z jej ramion, zadrżała i Rye zaskoczony uniósł głowę.

– Zimno ci?

– Nie – skuliła ramiona, zaciskając ręce na kolanach.

– Lauro, ja… – urwał. Domyśliła się, że teraz pora na jej ruch.

– Pocałuj mnie, Rye – poprosiła głosem, który wydał jej się obcy. – Pocałuj mnie tak, jak lubię.

Do tego czasu przećwiczyli to już na wszelkie możliwe sposoby.

Znów ujął ją za ręce, a jego język powędrował delikatnie wzdłuż krawędzi jej warg, które rozchyliły się pod jego dotknięciem. Kobieca intuicja wzięła górę nad dziewczęcym niedoświadczeniem.

Dłoń Rye'a wyciągnęła się ku niej przez ogromną, zdawałoby się, przestrzeń, dzielącą ich ciała za wyjątkiem kolan i ust. Laura skierowała ją ku guzikom bluzki, oceniając, że już czas. Rye zawahał się, po czym niezręcznie, drżącymi palcami porozpinał kościane guziczki aż do pasa.

Chyba nagle dotarło do niego, co zrobił, bo oddalił się i ze strachem zajrzał jej w oczy.

– W porządku, Rye – upewniła go. – Chcę tego.

– Lauro, to co innego, niż… całowanie się, wiesz?

– Skąd mam wiedzieć? – zapytała. Po raz pierwszy odczuła, jaką ma nad nim władzę. Posługiwała się nią równie pewnie, jak doświadczona, światowa kobieta.

– Naprawdę tego chcesz? – Rye pełen był obaw.

– Rye, nie przyszłam tu po żadne sidła na homary. A ty? Strach zniknął z jego oczu, gdy wsunął dłoń pod bluzkę, dotykając jej nagiego ramienia. W chwilę później została w samej koszuli.

Patrząc w ślad za wzrokiem Rye'a dojrzała ciemne krążki sutków, widoczne przez cienkie płótno. Palce Rye'a szarpnęły satynową wstążkę i poczuła chłodny powiew, gdy zdarł z niej koszulę aż do pasa.

Wstrzymała oddech, czekając, co będzie dalej, a gdy nic się nie stało, otworzyła oczy. Rye wpatrywał się w nią, czerwony aż po cebulki włosów.

– Rany… – wymamrotał. – Lauro, jesteś taka… taka piękna… Szorstki wełniany sweter otarł się o jej pierś, by po kilku sekundach ustąpić miejsca jego dłoni – roztrzęsionej, wilgotnej ze zdenerwowania, ale ciepłej i już stwardniałej od ciągnięcia struga.

Laura zastanawiała się, co w tym złego, że pozwala Rye'owi dotykać się w ten sposób. Nareszcie znalazła wytłumaczenie narastających bóli, jakie dręczyły ją odkąd jej piersi zaczęły rosnąć. Rye nieśmiało ujął w dwa palce jej sutek i nacisnął. Zabolało i choć tylko nieco się wzdrygnęła, zareagował tak, jakby krzyknęła z bólu. Z przerażoną miną cofnął dłoń.

– Czy… czy sprawiłem ci ból, Lauro?

– Nnie… właściwie nie… sama nie wiem.