Выбрать главу

Ezra wyraźnie rozglądał się za Ryem, który osadzał dno w beczce na tyłach warsztatu.

– Właściwie to mam sprawę do pańskiego syna – przyznał.

– Ano, to sami możecie mu ją wyłożyć.

Ezra odchrząknął i zbliżył się do Rye'a. Ten przerwał pracę i obejrzał się przez ramię.

– Witam, panie Merrill – rzekł prostując się. – Potrzebujecie czegoś?

Ezra ponownie chrząknął, jak gdyby coś uwięzło mu w przełyku.

– Nie… właściwie jestem tu oficjalnie. Dan… to jest Daniel Morgan zlecił mi, bym go reprezentował.

Dłoń Rye'a w widoczny sposób zacisnęła się na młotku. Ezra spłoszył się jeszcze bardziej.

– O co, u diabła, tym razem mu chodzi? – warknął Rye.

– Czy jest pan właścicielem drewnianego domu na końcu drogi zwanej Crooked Record Lane?

Rye spojrzał na ojca, potem na prawnika. Zmarszczył brwi.

– Na miłość boską, Ezra, wiecie równie dobrze jak ja, że jestem właścicielem tego domu. Cała wyspa o tym wie.

Twarz Ezry Merrilla poczerwieniała jak jesienne jabłko.

– Zostałem upoważniony przez Daniela Morgana, by złożyć panu ofertę zakupu tego domu za kwotę siedmiuset dolarów. Transakcja nie obejmowałaby sprzętów, będących w owym domu od co najmniej pięciu lat, które może pan sobie zabrać.

W warsztacie zapanowała cisza, podobna do tej, która zwykle poprzedza silny szkwał.

– Co takiego? – Rye zrobił krok w stronę Ezry, ściskając młotek w dłoni.

– Zostałem upoważniony do złożenia oferty…

– Ten dom nie jest na sprzedaż!

– Pan Morgan polecił mi, abym…

– Idź i powiedz panu Morganowi, że mój dom nie jest na sprzedaż, podobnie jak moja żona! – ryknął Rye, następując na prawnika, który zacisnął usta i trwożnie zamrugał oczami.

– Czy… eee… czy mam przekazać panu Morganowi, że odrzuca pan jego ofertę?

Ściany zadrżały, gdy Rye przyparł adwokata do wrót i wyskandował, podkreślając każde słowo szturchnięciem młotka:

– Powiedz Danowi Morganowi, że ten cholerny dom nie jest i nigdy nie będzie do nabycia, dopóki ja żyję. Jasne?

Prawnik wymknął się na ulicę, przytrzymując kapelusz na łysiejącej czaszce. Łajba na wszelki wypadek czmychnęła pod ławę, skąd czujnie obserwowała poczynania swego pana. Stary Josiah natomiast wzruszył tylko ramionami i wypuścił kłąb dymu.

Laura nigdy w życiu nie widziała Dana tak wzburzonego, jak po tamtej konfrontacji z Ryem. Odczekał, aż Josh położy się spać, po czym rzekł bez wstępów:

– Całe miasto trąbi, że regularnie spotykasz się z Ryem na targu. Widziałem się z nim dzisiaj. Nie zaprzeczył.

– Widziałeś się z nim? Gdzie?

– W warsztacie. Musiałem schować dumę do kieszeni i zażądać, by przestał robić ze mnie głupca, zalecając się do mojej żony na oczach całego miasta!

Laura oblała się rumieńcem.

– Przesadzasz, Dan – bąknęła ze wstydem, czując jak ukryty fiszbin nieomal pali jej ciało.

– Doprawdy? – warknął.

– Oczywiście, że tak. Josh i ja zamieniliśmy z nim ledwie parę słów, zapewniam cię. – Laura podniosła wzrok i dodała prosząco: – Josh jest jego synem, Dan. Nie mogę mu zabraniać…

– Przestań kłamać! – krzyknął Dan. – I nie traktuj dziecka jak zasłony dymnej. Nie pozwolę na to, słyszysz? Josh nie będzie pionkiem w tej skandalicznej grze!

– Ależ kto mówi o skandalu? Nie zrobiliśmy nic złego… Pragnął jej uwierzyć, lecz wspomnienia z przeszłości nie pozwalały mu wyzbyć się podejrzeń.

– To jeden wielki skandal od czasu… – Dan zmrużył oczy, jego głos przybrał naraz jedwabistą barwę. – Ile mieliście wtedy lat, Lauro? Szesnaście? Piętnaście? Czy jeszcze mniej?

Cała krew uciekła jej z twarzy. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa obrony, choć czuła, że milczenie pogrąża ją jeszcze bardziej. Czy to możliwe, by Dan od początku wiedział o wszystkim? Przecież nic nie mówił…

– Przestań – wyjąkała słabo.

– Tak? – powtórzył zimno. – Mam ci nie przypominać, jak chętnie pozbywałaś się wtedy swego… cienia. Sądziłaś, że nie zauważałem plam z rozgniecionych jagód, jakie miałaś na plecach, kiedy biegłaś do domu, warg spuchniętych od jego pocałunków i policzków otartych do czerwoności, bo jeszcze nie nauczył się porządnie golić!

Laura odwróciła się, spuszczając głowę.

– Naprawdę przykro mi, że się domyśliłeś. Nie chcieliśmy sprawiać ci przykrości… Zresztą, to nie ma nic do rzeczy.

– Czyżby? – Dan złapał ją za ramię, zmuszając, by spojrzała mu w twarz. – Więc dlaczego odwracasz się i rumienisz? Co zdarzyło się w sadzie tego wieczoru, gdy Joseph Starbuck zaprosił nas na przyjęcie? Dlaczego oboje zniknęliście bez śladu? Czemu nie odpowiadałaś, kiedy cię wołałem? I jak, twoim zdaniem, się czułem, kiedy wróciłem do salonu, a ciebie wciąż nie było?

– Nic się nie stało… naprawdę nic! Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć?

– Mam ci wierzyć? Ilekroć idę ulicą, ludzie śmieją się ze mnie za plecami!

– Tak mi przykro, Dan. My… ja…

Spojrzał z gniewem na jej ściągniętą twarz, patrzył, jak przełyka ślinę, żeby się nie rozpłakać.

– Tak, droga żono, słucham. Co: wy?

– Nie pomyślałam, jak to będzie wyglądać w oczach ludzi, kiedy zobaczą nas razem. Ja… nigdy się już z nim nie spotkam, obiecuję.

Dan natychmiast pożałował, że był dla niej taki szorstki. Usiłując zapomnieć o Rye'u Daltonie, mocno przycisnął Laurę do piersi, czując, że ją traci, choć przed chwilą przysięgła mu wierność. Targany strachem i namiętnością, wtulił twarz w jej szyję. A na domiar złego Josh faktycznie był synem Rye'a…

– Och, Boże, Boże, po co on tu wrócił? – wymamrotał, ściskając Laurę tak mocno, że omal nie zgruchotał jej kości.

– Dan, co ty mówisz? – zawołała, wyrywając się z jego objęć.

– Przecież to twój… przyjaciel, najlepszy przyjaciel. Jak mogło ci coś takiego przejść przez gardło? Wolałbyś, żeby nie żył?

– Nie mówię, że pragnąłbym jego śmierci, Lauro… nie to…

– Dan z przerażoną miną usiadł i ukrył twarz w dłoniach. – O Boże… – jęknął z rozpaczą. Laura cierpiała wraz z nim. Rozumiała, iż walczą w nim sprzeczne uczucia, które skłóciły go nawet z samym sobą. Ten sam konflikt gorzał w duszy Laury, bowiem kochała ich obu – każdego na inny sposób – i nie chciała zranić żadnego z nich.

– Dan – dotknęła jego zgarbionych pleców – dla mnie też to nie jest łatwe.

W jej oczach zabłysły powstrzymywane łzy. Dan zrobił ruch, jak gdyby chciał jej przerwać, ale Laura podeszła do kominka i mówiła dalej, wypowiadając każde słowo z rosnącym znużeniem:

– Skłamałabym mówiąc, że go nie kocham. Nasz związek rzeczywiście trwa niemal od dzieciństwa. Nie potrafię sprawić, by rozwiał się jak dym, lub udawać, że nigdy nic nas nie łączyło. Mogę co najwyżej gruntownie wszystko przemyśleć. Spróbuję podjąć decyzję najwłaściwszą dla… dla nas czworga.

Gdyby jej słowa padły z ust Dana, byłyby tak samo prawdziwe. Jego przyjaźń z Ryem również trwała do dziecięcych lat, co pogłębiało tylko jego rozpacz. Pozycja Dana u boku Laury była bardzo niepewna, bowiem nawet akt kupna tego domu nie oznaczałby nabycia tytułu własności serca Laury.

Przyglądał się jej z drugiego końca pokoju. Ręce miała kurczowo splecione, twarz podobną tragicznej masce. Nagle nie mógł już dłużej stawiać czoła prawdzie. Zerwał się i ruszył w stronę drzwi.

– Wychodzę na chwilę – rzucił, porywając z wieszaka surdut. Drzwi zatrzasnęły się gwałtownie. W izbie zapadła cisza tak głęboka, że zdała się wchłaniać wszystko. Minęło kilka minut, nim Laura uzmysłowiła sobie, że Dan rzeczywiście wyszedł. Nigdy nie zostawiał jej samej wieczorami – chyba, że brał Josha na spacer lub na wizytę do dziadków. Ale dziś stało się inaczej. Dziś Dan po prostu uciekł.