Выбрать главу

Na ich widok przystanął. Nie widziała twarzy, dostrzegła jednak długie, smukłe nogi w wysokich butach i białe rękawy łopoczące na wietrze. W chwilę później pojawił się następny kształt… duży, żółty pies.

– Rye… – szepnęła mimowolnie, jak gdyby na usta wyrwała się jej powtarzana od dawna modlitwa.

Przez chwilę oboje stali jak wryci. On na zboczu, po kolana w trawie, ona z rąbkiem spódnicy w dłoni i twarzą ocienioną bukietem, który kładł jej koronkowe cienie na policzkach. Chłopczyk pobiegł pod górę, a pies w dół, ale ani Laura, ani Rye nie zwrócili na to uwagi. Trwali bez ruchu, oniemiali z bezbrzeżnej tęsknoty.

Potem Rye pochylił się i ruszył biegiem. Laura też przyspieszyła kroku, chwyciwszy wydętą jak balon perkalową spódnicę w obie ręce. Spotkali się w miejscu, gdzie zachwycony chłopczyk baraszkował w trawie z rozradowanym psem, który merdał już nie tylko ogonem, ale całym ciałem.

– O rety, to twój pies, Rye? – spytał Josh, uchylając buzię przed różowym jęzorem.

– Mój – odparł machinalnie Rye, wpatrzony w Laurę.

– Musisz go strasznie kochać!

– O tak, synu, bardzo – szepnął ochryple mężczyzna.

– Jak długo go masz?

– Od dzieciństwa.

– To pewnie już jest stary?

– Dostatecznie, by wiedzieć, do kogo należy.

– Też chciałbym mieć psa.

– Na pewno… – szepnął cicho Rye. Zapadła cisza, przerywana tylko westchnieniami wiatru i szmerem rozkołysanych traw. Laura miała uczucie, jak gdyby w jej sercu rozkwitła właśnie łąka pełna kwiatów. Rozchyliła usta, serce biło jej mocno pod suknią z różowego perkalu. Wzgórza Nantucket otaczały ich, odgradzały od reszty świata.

Laura impulsywnie wyciągnęła rękę.

– Dzień dobry, panie Dalton. Nie przypuszczałam, że… że natkniemy się tu na pana.

Ujął jej dłoń jak skarb i spojrzał w oczy ponad złotą główką swego syna.

– Witaj Lauro. Bardzo się cieszę z tego spotkania.

Jego dłoń była twarda, zgrubiała, znajoma.

– Idziemy zamówić mąkę i otręby.

Rye wsunął wskazujący palec pod jej mankiet, trąc nim delikatnie po wrażliwej skórze wewnętrznej części przedramienia. Czul, jak gwałtownie tętni jej krew.

– A ja byłem dogadać się w sprawie beczek.

– Cóż… – Laura zaśmiała się nerwowo – chyba wszyscy wylegli z domów w tak piękną pogodę.

– Nic dziwnego.

Jak długo i czule trzymali się za ręce, uświadomili sobie dopiero wtedy, gdy Josh podniósł się na nogi. Rye natychmiast wypuścił dłoń Laury, ale chłopczyk był zbyt pochłonięty zabawą, by cokolwiek zauważyć.

– Często tu przychodzisz? – zagadnęła Laura.

– Owszem. Ostatnio dużo włóczę się z psem.

– Słyszałam.

– A ty? Często tu bywasz?

– Tylko czasami, kiedy idę do Jane.

– Albo do młyna – dodał, mrużąc oczy w uśmiechu. – Albo żeby narwać kwiatków.

Laura skinęła głową i spuściła wzrok.

– Byłem kiedyś u Jane – rzekł Rye.

– Wspominała mi o tym. To miło z twojej strony, że przywiozłeś prezenty dla dzieci.

Rozmawiali o drobiazgach, podczas gdy były tysiące rzeczy, które chcieli sobie powiedzieć. Dręczyła ich pokusa, by się dotknąć. Laura miała ochotę powieść palcem wzdłuż wygiętej linii bokobrodów, okalających jego mocną szczękę.

Chciała przesiać przez palce gęste, pszeniczne włosy Rye'a i powiedzieć: „Pociemniały, odkąd wróciłeś, ale teraz bardziej mi się podobają, bo są takie jak dawniej.” Pragnęła ucałować każde z siedmiu znamion po ospie, jakie miał na twarzy, i szepnąć: „Opowiedz mi o tym rejsie. Opowiedz mi wszystko.”

Josh wyrwał ich z zapatrzenia, pytając:

– Jak on się wabi?

– To ona. Łajba.

– Śmieszne imię. Oboje macie śmieszne imiona.

– To prawda – śmiech Rye'a uniósł się nad kwiecistą łąką. – Łajba nazywa się tak, bo znaleziono ją, gdy płynęła do brzegu z wraku okrętu, który osiadł na mieliźnie.

Pies zamaszyście lizał chłopca po twarzy, ten zaś chichotał z zachwytu, obejmując go za kark. Po chwili wylądował na wznak, bezskutecznie próbując uwolnić się z łap Łajby.

Rye przyklęknął obok nich.

– Jeśli nie masz nic przeciw temu, niech Josh tu zostanie, a ty idź załatwić swoje sprawy w młynie. Zaczekamy na ciebie.

Nawet gdyby nie chodziło o chłopca, Laura i tak nie miałaby serca odmówić. Rye wyglądał tak męsko, gdy klęczał w słońcu, lekko pochylony, z rękawami koszuli rozpostartymi jak skrzydła. Uśmiechnął się do Laury, czekając na odpowiedź.

Josh zerwał się i zawołał:

– Pozwól, mamusiu, proszę!

– Nie chcesz sobie pojeździć? – zapytała przekornie.

– Woły i tak są w stajni, więc wolę zostać tutaj i pobawić się z Łajbą – zdążył rzucić chłopiec, nim poturlał się po miękkiej trawie.

– Dobrze. Zaraz wrócę. Spojrzała na Rye'a, który poważnie skinął głową. Wtedy dłoń Laury – i to bez jej wiedzy – zrobiła coś zaskakującego: musnęła jego kark, przesuwając się trochę po włosach, trochę po nagrzanej słońcem szyi.

Rye poderwał głowę, jego niebieskie oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Ale Laura długim, posuwistym krokiem wchodziła już na wzgórze. Patrzył za nią, dopóki nie zniknęła mu z oczu.

Zabawa trwała dotąd, aż zziajany pies padł na trawę. Josh usadowił się obok niego i zagaił:

– Skąd znasz moją ciocię Jane?

– Urodziłem się tutaj. Znam Jane od czasu, kiedy byłem małym chłopcem, takim jak ty.

– I mamę też?

– Też. Chodziliśmy razem do szkoły.

– Ja też pójdę do szkoły, ale dopiero w przyszłym roku.

– Naprawdę?

– Mhm. Tato już kupił mi tabliczkę do pisania i powiada, że zawiezie do szkoły drewno, żebym nie musiał siedzieć daleko od kominka.

Rye zaśmiał się, ale wiedział, że istotnie ci uczniowie, których rodzice zaopatrywali szkołę w opał, zajmowali najlepsze miejsca w klasie.

– Myślisz, że polubisz szkołę?

– Szkoła to betka! Tato nauczył mnie prawie wszystkich liter.

Rye zerwał źdźbło trawy i włożył je do ust.

– Widzę, że twój tato to równy gość.

– Jest najfajniejszy ze wszystkich ludzi, których znam… oczywiście poza mamą.,…

– Oczywiście – przytaknął Rye, zerkając na wzgórze. – Możesz się uważać za szczęściarza.

– Tak właśnie mówi Jimmy. Jimmy… – Josh urwał i zmarszczył brwi. – Znasz Jimmy'ego?

Rye potrząsnął głową, urzeczony tym skrzatem. Wolał się nie przyznawać, że Jimmy Ryerson jest w rzeczywistości kuzynem Josha.

– Aha. No, w każdym razie Jimmy to mój najlepszy przyjaciel. Poznam cię z nim kiedyś – dodał rzeczowo chłopczyk – tylko weź ze sobą Łajbę, żeby Jimmy też mógł ją zobaczyć.

– Umowa stoi – Rye wyciągnął się na trawie, Josh zaś ciągnął:

– A więc Jimmy powiada, że mam szczęście, bo tato zrobił mu szczudła, a Jimmy nie zna drugiego chłopca, który by miał szczudła. Czasem mu je pożyczam, ale nie idzie mu za dobrze – nie tak jak mnie, bo tato mnie nauczył, żeby kije trzymać pod… – Josh uniósł ramię, potarł się pod pachą i zmarszczył czoło. – Jak to się nazywa?

– No, właśnie, pod pachą. Tato każe mi trzymać kije pod pachami i wypiąć pupę, a Jimmy trzyma kije przed sobą, o tak – Josh zerwał się, żeby zademonstrować – i dlatego się przewraca.,.

Rye Dalton nie posiadał się ze szczęścia. Dziecko było równie urocze jak jego matka, bystre i spontaniczne.

– Twój tato to mądry facet – rzekł.

– Najmądrzejszy na świecie! Pracuje w kantorze.

– Wiem, spotkałem go tam. – Rye zerwał nowe źdźbło trawy. – Twój tato też chodził ze mną do szkoły.